Przejdź do treści
Przejdź do stopki

96. Tour de France: Sapa jedynym Polakiem na starcie

Treść

Po czterech latach przerwy Lance Armstrong stanie dziś na starcie największego, najsłynniejszego i najtrudniejszego kolarskiego wyścigu na świecie - Tour de France. Czy Amerykanin, siedmiokrotny zwycięzca tej imprezy, będzie w stanie ponownie wspiąć się na szczyt i raz jeszcze zadziwić? To najważniejsze pytanie przed tegoroczną, już 96. edycją "Wielkiej Pętli". My będziemy trzymać kciuki za Marcina Sapę, jedynego Polaka na starcie.

W 2005 roku, po siódmym triumfie w TdF, Armstrong powiedział "dość". Nie było to zaskoczeniem, bo już na długo przed startem mówił, że niezależnie od wszystkiego zamknie rozdział pt. "kariera zawodowa" i skupi się na innych sprawach, szczególnie swej fundacji pomagającej chorym na raka. Oczywiście ze sportu nie zrezygnował, nadal rekreacyjnie jeździł na rowerze, startował w maratonach, ale powrót do peletonu wydawał się czymś nierealnym. Amerykanin w przeszłości zaskakiwał jednak nieraz i postanowił zaskoczyć raz jeszcze.
Kiedy miał 21 lat, został mistrzem świata w Oslo, otwierając drzwi do fantastycznej kariery. W 1993 roku zadebiutował w Tour de France, wygrywając jeden etap. Startował tam i w kolejnych latach, bez spektakularnych sukcesów. W 1996 roku cały jego dotychczasowy świat runął, albo inaczej - mógł runąć. Usłyszał od lekarzy, że ma raka, przerzuty, zagrożone życie. O sporcie nie wspominał nikt, bo i po co? Nikt, poza nim samym. Przeszedł operację, wyniszczającą chemioterapię, ale nawet w trakcie leczenia nie zrezygnował z kolarstwa! Dziennie przejeżdżał po kilkadziesiąt kilometrów, to dodawało mu sił do walki z chorobą. Pokonywał siebie, pokonywał kolejne granice i wreszcie wygrał. Pewnego dnia przyjechał na "Wielką Pętlę" jako kibic. Obraz ten przeszedł do historii i stał się niemal legendą. Chudy, pozbawiony włosów i brwi wzbudził zainteresowanie, żal, współczucie. Gdy ktoś się go zapytał: "I co teraz będziesz robił?", on odpowiedział bez cienia wahania: "Ścigał się". Wszyscy pokiwali głowami ze zrozumieniem, ale nie uwierzył chyba nikt.
W 1999 roku Armstrong znów stanął na starcie Tour de France - najbardziej wyczerpującego wyścigu świata. Nie był faworytem, a jednak znów zadziwił świat - zwyciężył. Podobnie działo się w sześciu kolejnych latach - za każdym razem wygrywał, i to w stylu budzącym największe uznanie. "Wielką Pętlę" uczynił swym najważniejszym celem. Nie startował w innych wielkich wyścigach, koncentrował się tylko i wyłącznie na tym jedynym, kluczowym. Pozostałe imprezy traktował jako trening lub formę przygotowań, która miała mu pozwolić wznieść ręce w geście triumfu w Paryżu. Rywali nokautował, nikt nie miał szans się do niego zbliżyć i podjąć walki. Najbardziej charakterystyczne były obrazy z najtrudniejszych, górskich etapów, na których konkurenci z grymasem bólu na twarzy pokonywali metr za metrem, a on odjeżdżał, jakby miał podłączoną do roweru turbinę. Przeciwnicy, krytycy, jakich nie brakowało, sugerowali, że nie byłoby to możliwe bez niedozwolonego wspomagania, że Amerykanin musiał brać doping. Oskarżenia pojawiały się rokrocznie, do księgarń trafiały książki mające dowodzić niesportowe, niezgodne z prawem postępowania zawodnika, nigdy jednak niczego mu nie udowodniono. Pozostał czysty. - Przed chorobą nie miałem w sobie głodu sukcesów, dopiero ona otworzyła mi oczy, była jak przebudzenie. Przekonałem się, że mam przecież tylko jedno życie, nie otrzymam drugiej szansy - tłumaczył swój fenomen.
Kiedy w 2005 zakończył karierę, sportowy świat się podzielił. Krytycy decyzję kolarza przyjęli z ulgą, wychodząc z założenia, że wraz z jego odejściem skończą się domysły, podejrzenia, oskarżenia. Tak się nie stało, temat "Armstrong" żył swoim życiem, nadal budził kontrowersje. Jesienią ubiegłego roku wybuchła sensacja - Amerykanin ogłosił, że wraca do zawodowego kolarstwa: chce znów wystartować w Tour de France i poprzez to promować walkę z rakiem, dając ludziom nadzieję i wsparcie. Cel to szlachetny i piękny, ale wszyscy, którzy go znają, wiedzieli dobrze, że nie podjąłby takiej decyzji, gdyby nie wierzył w ósme zwycięstwo w "Wielkiej Pętli". Związał się z grupą Astana, co ciekawe - nie pobierając za swe występy wynagrodzenia.
Czy może swój cel osiągnąć? Patrząc tylko przez pryzmat tegorocznych dokonań kolarza, nie za bardzo. Startował w kilku poważnych wyścigach, ale dopiero niedawno, 22 czerwca, wygrał niewielki klasyk w Nevada City. Armstrong nigdy nie zwracał jednak szczególnej uwagi na inne imprezy - liczył się dla niego tylko Tour. Jego forma jest zatem zagadką. Przygotowywał się starannie, dbając o najdrobniejsze szczegóły. Sam przyznał, że jest w stanie powalczyć o sukces, choć oficjalnie będzie tylko pomocnikiem lidera Astany Alberto Contadora. - Jeśli Hiszpan będzie w stanie powalczyć o zwycięstwo, poskromię swoje ambicje - powiedział kilka dni temu, ale w to akurat trudno uwierzyć. - Ci, którzy mnie nie doceniają, mogą bardzo się mylić - dodał od razu, co jasno wskazywało, na co liczy i z jakimi celami rozpocznie ściganie. Armstrong ma 37 lat (najstarszym zwycięzcą TdF jest Belg Firmin Lambot. Miał 36 lat, gdy cieszył się z sukcesu w roku... 1922), za nim długa przerwa. Jeśli osiągnie swoje, trudno będzie znaleźć słowa uznania. Z drugiej strony to tak wielki sportowiec, że niezależnie od wszystkiego swoje miejsce w historii, i to najgodniejszej, już ma. Nic nie musi udowadniać.
Amerykanin, przynajmniej na chwilę przed startem, zdominował zatem Tour, jeśli mówi się o wyścigu, to zawsze jego nazwisko pada w jakimś kontekście. Zepchnął w cień faworytów, którzy teoretycznie powinni między sobą powalczyć o końcowy triumf. Wśród nich jest oczywiście Contador, który nie ukrywa, że "jest gotów na wygraną". Wielkie ambicje mają: Australijczyk Cadel Evans (Silence-Lotto), ubiegłoroczny zwycięzca, Hiszpan Carlos Sastre (Cervelo).
My będziemy oczywiście dopingować Sapę (Lampre), jedynego Polaka na trasie. 33-letni kolarz będzie pomocnikiem lidera swej grupy, mistrza świata Allesandro Ballana, ale jak sam powiedział, chciałby spróbować swych sił w ucieczkach. - Lubię atakować, być widocznym na trasie i pewnie dlatego szefowie zespołu wzięli mnie do składu. Mam nadzieję dojechać do mety do Paryża - dodał. Największym dotychczasowym sukcesem reprezentanta Polski było trzecie miejsce Zenona Jaskuły w 1993 roku. Sześć lat wcześniej przez dwa dni w żółtej koszulce lidera jechał Lech Piasecki.
"Wielka Pętla" - piąty raz w historii - rozpocznie się dziś w Monako jazdą indywidualną na czas. Łączna długość trasy wynosi 3459,5 km, podzielonych na 21 etapów, w tym osiem górskich. Trzy z nich zakończą się na szczytach wzniesień. Po siedmiu latach przerwy kolarze powrócą na Mont Ventoux (1919 m n.p.m.). Zwycięzcę poznamy 26 lipca w Paryżu.
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2009-07-04

Autor: wa