Akcja idealna, tylko dowodów brak
Treść
Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK) uznał w swoim raporcie działania "służb awaryjnych" podjęte w dniu katastrofy Tu-154M za "prawidłowe i terminowe". Strona polska w "Uwagach" do raportu podnosi, że faktyczna gotowość jednostek ratowniczych była zupełnie inna. Pierwsze karetki - i to według informacji Rosjan - dotarły na miejsce katastrofy dopiero 17 minut po upadku maszyny.
W ocenie Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK) przedstawionej w końcowym raporcie na temat katastrofy smoleńskiej, "działania wszystkich służb awaryjnych były prawidłowe i terminowe, co pozwoliło zapobiec rozwojowi pożaru i zapewnić ochronę rejestratorów pokładowych, fragmentów statku powietrznego i szczątków znajdujących się na pokładzie ludzi". Ocena ta dotyczy zarówno czynności podejmowanych bezpośrednio po katastrofie, jak i w kolejnych dniach. Tymczasem w ocenie strony polskiej, w świetle faktów przedstawionych w raporcie MAK należy uznać, że lotnisko Smoleńsk Północny "nie zapewniało bezpieczeństwa w zakresie ratownictwa i ochrony przeciwpożarowej przy wykonywaniu operacji lotniczej statku powietrznego wielkości Tu-154 z 96 osobami na pokładzie". Jak podkreślono, przy tak wysoce niezadowalającym stanie przygotowania i zabezpieczenia lotniska polski samolot - tej rangi i z tak liczną delegacją - nie powinien uzyskać zgody strony rosyjskiej na wykonanie operacji lotniczej na lotnisko Smoleńsk Północny.
Rosjanie jednak są zadowoleni z przebiegu akcji ratowniczej, choć trudno ocenić, na jakiej podstawie, bo raport MAK nie zawiera żadnych informacji o tym, jak sporządzony został opis czynności ratowniczych na miejscu wypadku i czy jest on zgodny ze stanem faktycznym. Rosjanie nie ujawnili żadnych stenogramów rozmów prowadzonych przez służby ratownicze, planów działania, dokumentacji zdjęciowej, która pozwoliłaby ocenić poziom zabezpieczenia lotniska w zakresie ochrony przeciwpożarowej, jak i medycznej oraz przygotowania służb do prowadzenia akcji ratowniczej. Rosjanie nie wykazali ponadto żadnych działań mobilizujących służby ratownicze przy pogarszającej się pogodzie, a zatem i zwiększającym się ryzyku wykonywanej operacji lotniczej - a takie działania, zgodnie ze standardami międzynarodowymi, powinny mieć miejsce.
MAK przemilczał także wiele szczegółowych kwestii dotyczących alarmowania jednostek ratowniczych, choć już z raportu wynika, że dopiero minutę po utracie łączności z Tu-154M informacja ta została z wieży przekazana dalej, a dyżurny Regionalnej Bazy Poszukiwawczo-Ratowniczej dopiero 2 minuty po katastrofie wydał rozkaz wyjazdu dla zmiany dyżurnej. W efekcie pierwsze pojazdy wyjechały dopiero 5 i 7 minut po zdarzeniu. Alarm dla większej liczby jednostek z obwodu smoleńskiego został ogłoszony dopiero 9 i 10 minut po katastrofie.
Co ciekawe, raport pozwala sądzić, że jednostka ratownicza PCz-3, która wg dokumentacji była ujęta w dyżurze na lotnisku, mogła przebywać poza obiektem, bo sygnał do działania otrzymała także 9 minut po zdarzeniu, a dotarcie na miejsce wypadku 400 metrów od progu pasa zajęło jej aż 5 minut. Jak inaczej niż absencją można tłumaczyć taką zwłokę? Także inne jednostki z obwodu smoleńskiego, alarmowane jako pierwsze, nie spieszyły się do działania i na miejsce dotarły 44 minuty po zdarzeniu.
Jak ocenili polscy eksperci w "Uwagach" do raportu, jest niedopuszczalne, aby obsada służby kontroli lotów (SKL), "mając świadomość, że samolot Tu-154M upadł, nie ogłosiła natychmiast alarmu dla całości jednostek ratowniczych znajdujących się na lotnisku Smoleńsk 'Północny' oraz nie przekazała informacji o wypadku do jednostek ratowniczych okręgu smoleńskiego". Wątpliwości jest więcej, bo nie wiadomo, czy Rosjanie w ogóle mieli opracowany schemat działania jednostek ratowniczych i czy pracownik SKL miał z nimi łączność. Nie wiadomo też, ile z zadysponowanych pojazdów faktycznie dotarło do rozbitego samolotu.
Rosjanie ukryli przed opinią publiczną informację o tym, czy przed przylotem delegacji w ogóle określone zostały siły i środki do zabezpieczenia lotu o statusie HEAD, jak były wyposażone zadysponowane jednostki, czy obsługa była przeszkolona, czy pojazdy działały właściwie oraz czy drogi pożarowe zapewniały sprawne prowadzenie akcji. Nie wiadomo nawet, czy jednostki ratownicze przeznaczone do zabezpieczenia operacji lotniczych posiadały odpowiednie środki gaśnicze w stosownej ilości.
Także działanie służb medycznych było niewystarczające. Jak uznała strona polska, "podane w raporcie zabezpieczenie medyczne lotniska Smoleńsk 'Północny' nie gwarantowało udzielenia pomocy poszkodowanym na okoliczność wypadku samolotu Tu-154M z 96 osobami na pokładzie, przyjmując, że należało się liczyć z poszkodowanymi z bardzo ciężkimi obrażeniami wymagającymi natychmiastowej pomocy i transportu do szpitala, z obrażeniami średnio ciężkimi, ale wymagającymi specjalistycznego transportu oraz z lżejszymi obrażeniami wymagającymi opieki medycznej na miejscu zdarzenia lotniczego". W raporcie nie ma mowy o obecności zespołu ratownictwa medycznego na lotnisku, a wiadomo jedynie, że był tam lekarz dyżurny - i tak faktycznie być musiało, bo pierwszy zespół medyczny dotarł na miejsce wypadku dopiero 17 minut po zdarzeniu, a kolejne 7 zespołów przybyło 12 minut później. W kontekście tak wielkiego bałaganu można tylko się domyślać, dlaczego strona rosyjska nie przekazała w raporcie stronie polskiej informacji o czynnościach dochodzeniowych prowadzonych na miejscu katastrofy i stosownej dokumentacji miejsca zdarzenia przed przetransportowaniem ciał ofiar wypadku. Najwyraźniej w ocenie MAK wystarczające jest zapewnienie, że wszystkie działania Rosjan były "prawidłowe i terminowe".
Marcin Austyn
Nasz Dziennik 2011-01-28
Autor: au