Biedny - na koniec kolejki
Treść
Projekt Ministerstwa Zdrowia mówiący o dodatkowych dobrowolnych ubezpieczeniach zdrowotnych zdominował wczoraj posiedzenie zespołu ekspertów w ramach "białego szczytu". - "Solidarność" służby zdrowia jest mu kategorycznie przeciwna - podkreśliła Małgorzata Nieznalska z Krajowego Sekretariatu Ochrony Zdrowia NSZZ "Solidarność". Związek oskarża rząd o zamiar ograniczenia praw pacjentów. Dobrowolne ubezpieczenia dodatkowe zostały podzielone na suplementarne i komplementarne. - Suplementarne to są ubezpieczenia, które dotyczą tych pacjentów, którzy zrzekną się świadczeń gwarantowanych przez państwo z racji opłacanej składki zdrowotnej. Będą oni płacili większe sumy firmom ubezpieczeniowym, które będą im zapewniały dostęp do świadczeń gwarantowanych. Ale składkę nadal będą płacić i jest to dla mnie totalny bezsens - zaznacza Nieznalska. Natomiast świadczenia komplementarne obejmowałyby zarówno świadczenia gwarantowane w całości, jak i w części oraz świadczenia niegwarantowane. "Solidarność" na to się nie godzi, bo - zdaniem związku - osoby zamożniejsze uzyskają lepszy dostęp do usług zdrowotnych, a w przypadku biedniejszych ten dostęp będzie gorszy. - Prawda jest taka, że ci biedni ludzie, którzy nie mają na dobrowolne ubezpieczenia dodatkowe, będą niestety musieli być w kolejkach przesuwani. Czy to sprawiedliwe? - pyta retorycznie Nieznalska. "Biały szczyt" w opinii członków "Solidarności" to mydlenie oczu i stwarzanie pozorów, że coś się robi. "Solidarność", podobnie jak Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy, poważnie zastanawia się nad sensem dalszego uczestniczenia w debatach. 25 lutego odbędzie się posiedzenie komitetu sterującego, a 5 marca prawdopodobnie będzie pierwsze podsumowanie "białego szczytu". - Wtedy zostanie nam przekazane, co będzie wzięte pod uwagę z naszych uwag i spostrzeżeń. Ale to jest strasznie krótki czas na tak bardzo ważne tematy - przyznaje Nieznalska. Tymczasem nie widać końca protestów w ochronie zdrowia. Na Podkarpaciu i Lubelszczyźnie strajkują pielęgniarki, domagając się podwyżek. Z kolei lekarze rezydenci wystąpili do prezydenta Lecha Kaczyńskiego o zawetowanie ustawy regulującej ich zarobki. To efekt tego, że rząd nie spełnił żądań płacowych rezydentów, którzy chcieli zarabiać średnią krajową, a mają dostać tylko 70 proc. przeciętnej płacy. Ministerstwo Zdrowia przekonuje, że po wejściu w życie podwyżek pensja rezydenta sięgnie niemal 2,5 tys. zł, czyli ponad 93 proc. średniego wynagrodzenia. Izabela Borańska "Nasz Dziennik" 2008-02-15
Autor: wa