Bielecki za Tuska
Treść
Choć do wyborów prezydenckich jeszcze ponad rok, to w Platformie Obywatelskiej już trwają przygotowania do przejęcia schedy po Donaldzie Tusku, który według swoich partyjnych kolegów ma bez problemu wygrać wybory prezydenckie. Ale obecny szef rządu i lider PO nie zamierza biernie przyglądać się wydarzeniom i zanim ruszy do decydującego boju o Pałac Prezydencki, zdecyduje, kto będzie nowym szefem partii, a przede wszystkim kto zajmie fotel premiera. Jeszcze do niedawna wydawało się, że to drugie stanowisko obejmie wicepremier Grzegorz Schetyna. Teraz jednak dociera coraz więcej sygnałów o tym, że do gmachu w Alejach Ujazdowskich wprowadzi się ponownie były premier Jan Krzysztof Bielecki. To ma być element szerszego planu, który polega na tym, aby Donald Tusk mimo odejścia z PO i posady premiera zachował ogromny wpływ na partię i rząd. Bo Tusk boi się tego, aby nie podzielić losu Aleksandra Kwaśniewskiego, który wygrał prezydenturę, ale stracił wpływy w SLD na rzecz premiera Leszka Millera.
Im bliżej wyborów prezydenckich, tym w Platformie będzie trwała coraz gorętsza dyskusja o obsadzie funkcji szefa partii i rządu. Teraz łączy je Donald Tusk, ale po wygraniu prezydentury (w partii niewielu dopuszcza myśl o innym scenariuszu) nie będzie mógł być ani przewodniczącym PO, ani premierem. Co prawda wicepremier Grzegorz Schetyna sugerował, że Tusk może być i prezydentem, i przewodniczącym PO, jednak konstytucjonaliści uznali, że byłoby to złamaniem ustawy zasadniczej, która zabrania głowie państwa sprawowania jakiejkolwiek innej funkcji publicznej. Co ciekawe, Tusk już w zasadzie zdecydował, że w 2010 roku dojdzie do rozdzielenia stanowisk premiera i szefa partii, więc w PO szykują się dwie ciekawe wewnętrzne kampanie wyborcze. - Donald Tusk nigdy nie zgodzi się na to, aby jedna osoba zdobyła aż tak dominującą pozycję w partii, bo chce zachować jak największy wpływ na to, co będzie się działo w PO i rządzie po jego odejściu - tak strategię premiera tłumaczy jeden z najlepiej poinformowanych posłów Platformy. I co ciekawe, to walka o fotel premiera wydaje się jak na razie bardziej absorbować liderów partii rządzącej. Tym też nasi rozmówcy z PO tłumaczą słowa Schetyny o pozostawieniu Tuska na czele Platformy, bo wicepremier chce wzmocnić swoją pozycję w zabiegach o stanowisko szefa rządu. Ale Tusk i jego najbliższe otoczenie wolałoby na tym stanowisku kogoś innego - najchętniej Jana Krzysztofa Bieleckiego.
O tym, że Bielecki miałby objąć jakieś ważne stanowisko państwowe, słychać od czasu wygrania przez PO wyborów w 2007 roku. Jeszcze niedawno był wymieniany także w gronie kandydatów na nowego komisarza unijnego, ale ostatecznie to stanowisko ma objąć jego przyjaciel Janusz Lewandowski. Dlatego w PO coraz głośniej nazwisko byłego premiera (rządził od stycznia do grudnia 1991 roku) jest wymieniane w kontekście obsady funkcji szefa rządu w grudniu 2010 roku, gdy prezydentem zostałby Tusk. Co ważne, pogłoski na ten temat krążą także na korytarzach banku Pekao SA, któremu Bielecki prezesuje od 2003 roku.
- Na jednym z niedawnych szkoleń przedstawiciel banku UniCredito [to główny, większościowy udziałowiec Pekao SA - przyp. red.] w luźnej rozmowie przy winie zdradził, że "trzeba się szykować na szukanie nowego prezesa dla banku, bo Bielecki ma awansować" - powiedział nam jeden z pracowników centrali banku. - I nie chodzi tu o awans w ramach grupy, ale o awans polityczny - podkreślił.
Polakom, którzy politykę śledzą głównie za pośrednictwem telewizji, może się wydawać, że naturalnym kandydatem na nowego premiera powinien być wicepremier Grzegorz Schetyna, teraz wręcz prawa ręka premiera, czy - jak mówią niektórzy - jego cień. To prawda, że przy pomocy Schetyny Donald Tusk osiągnął hegemonię w PO, ale szef rządu wolałby, żeby jego następcą został Jan Krzysztof Bielecki. Dlaczego? Ogromne znaczenie ma mieć nie tylko doświadczenie Bieleckiego na arenie krajowej i zagranicznej. Był on już wszak premierem, gdy po wyborach w 1990 roku powierzył mu tę funkcję prezydent Lech Wałęsa. Bielecki, wtedy działacz Kongresu Liberalno-Demokratycznego, zyskał w przychylnych mediach opinię sprawnego technokraty i reformatora, który zatrzymał w rządzie Leszka Balcerowicza i rozruszał prywatyzację. To jego rząd podpisał układ stowarzyszeniowy z Europejską Wspólnotą Gospodarczą (poprzedniczka UE), a potem Bielecki w rządzie Hanny Suchockiej (1992-1993) był ministrem ds. integracji z EWG. Ale jeszcze ważniejsze jest to, że Jan Krzysztof Bielecki jest bliskim przyjacielem Tuska, razem grają także w piłkę, co dla premiera ma zawsze spore znaczenie. - Ale mało kto wie, że Tusk radził się i radzi Bieleckiego w wielu sprawach. Prezes Pekao SA jest w PO szarą eminencją - podkreśla parlamentarzysta Platformy, świadek kilku nieformalnych spotkań obu polityków.
Na Bieleckiego wskazuje także Paweł Piskorski, niegdyś jedna z ważniejszych osobistości w Platformie, który do tej pory ma tam wielu przyjaciół i wie, co w trawie piszczy. - Jan Krzysztof Bielecki jest przyjacielem premiera Tuska od czasów Kongresu Liberalno-Demokratycznego i dlatego ma mocniejszą pozycję od Grzegorza Schetyny - uważa Piskorski. Bo trzeba pamiętać, że wtedy, gdy Jan Krzysztof Bielecki był premierem, Tusk został przewodniczącym KLD. Co prawda Schetyna też był w Kongresie, ale nie należał do środowiska "gdańskich liberałów".
Oficjalnie w PO tematu Bieleckiego nie ma, jak również nie mówi się o nazwiskach innych kandydatów. Zbigniew Chlebowski, przewodniczący klubu Platformy Obywatelskiej, wszelkie dywagacje na ten temat i snucie rozważań nad tym, kto ma być nowym premierem, kwituje krótko: to political fiction. - Ale nie widać, aby ktokolwiek miał zagrozić Donaldowi w odniesieniu zwycięstwa: prezydent Kaczyński ma ogromny negatywny elektorat, my mamy nie tylko duże poparcie wyborców, ale i przychylność mediów, a inni kandydaci nie będą się liczyć - analizuje senator PO. - Dlatego zastanawiamy się już teraz, kto przejmie schedę po Tusku - podkreśla. I nie ma złudzeń, że decyzję w przypadku wygranych wyborów będzie i tak podejmował Donald Tusk, a przyszłoroczny zjazd Platformy ją zatwierdzi. Z rozmów, jakie odbyliśmy z politykami PO, wynika, że szanse prezesa banku Pekao SA są naprawdę bardzo duże, chyba że sam zrezygnuje z możliwości powrotu do rządu.
Nie skończyć jak Kwaśniewski
Tuskowi zależy nie tylko na prezydenturze. Nie chce on dać się wymanewrować tak jak Aleksander Kwaśniewski, z którym często jest porównywany i który co prawda był głową państwa aż przez dwie kadencje, ale utracił kontrolę nad SLD. Było to widoczne zwłaszcza w czasie, gdy partii i rządowi szefował Leszek Miller. - Jeśli ktoś miałby być "Millerem Platformy", to tylko Schetyna i dlatego Tusk nie chce mu oddać pełni władzy w partii i rządzie - twierdzi polityk z otoczenia obecnego premiera. - Dla Donalda Tuska najlepiej byłoby, żeby żaden polityk nie osiągnął dominującej pozycji - dodaje. Zakładając, że premierem jest Jan Krzysztof Bielecki, a przewodniczącym PO Grzegorz Schetyna, wiadomo, że wtedy oba ośrodki: rządowy i partyjny, będą w równowadze. Bielecki to silna osobowość i nie da się nikomu zdominować, to samo dotyczy zresztą Schetyny. Tym samym nieformalna pozycja Tuska - prezydenta będzie wciąż bardzo mocna, bo to on będzie łagodził i rozstrzygał ewentualne spory na linii rząd - zarząd PO. I Tusk byłby dalej ważnym rozgrywającym na scenie politycznej w kontekście wyborów w 2011 roku. - Kwaśniewskiemu nie udało się utrzymać SLD, przez co po odejściu z fotela prezydenta jego pozycja drastycznie zmalała. Jeśli Donald Tusk będzie prezydentem przez dwie kadencje, a bardzo na to liczy, odejdzie z urzędu w wieku 63 lat. To dla niego za wcześnie na polityczną emeryturę i żeby jej uniknąć, musi mieć gdzie wrócić - tłumaczy inny z polityków PO.
Dlatego wkrótce możemy być świadkami rozpoczęcia procesu powolnego przygotowywania Polaków do "premiera Bieleckiego". I to jak na razie najpoważniejszy kontrkandydat dla Schetyny, bo trudno w poważnych kategoriach traktować jako kandydata na premiera ministra finansów Jana Vincenta-Rostowskiego (promuje go poseł PO Jarosław Gowin). Nie ma on ani zaplecza politycznego, ani "potencjału marketingowego", gdyż jest zwyczajnie bezbarwnym ministrem, klasycznym biurokratą, który nie porwie wyborców. Co więcej, jeśli Schetyna nie zostanie premierem, wcale nie jest pewne, że wtedy dostanie fotel przewodniczącego PO. Na ten bowiem ostrzą sobie zęby inni politycy, tacy jak marszałek Sejmu Bronisław Komorowski. Może więc dojdzie do jakiegoś porozumienia i narzucenia Tuskowi woli partii? To prawdopodobne. Pokazuje, że w PO trwa już walka o polityczne łupy, choć Tusk jeszcze prezydentem nie został i nie wiadomo, czy nim zostanie. Ale przed czerwcem 2010 roku ma się odbyć kongres partii i działacze chcieliby do tego czasu mieć już "jasność sytuacji".
Czy to mi się opłaca?
Jan Krzysztof Bielecki nie komentuje doniesień na swój temat. Ale jak wynika z naszych nieoficjalnych informacji, może to być dla niego kusząca propozycja. W banku prezes pełni bowiem raczej funkcje reprezentacyjne, nie jest to stanowisko, które absorbowałoby go przez 24 godziny. Dlatego kusząca jest perspektywa powrotu na salony władzy i stanięcia w świetle jupiterów. - Dla prezesa Bieleckiego to ostatnia szansa na powrót do wielkiej polityki. Potem Schetyna i inni na pewno mu na to nie pozwolą - uważa były działacz KLD, znajomy Jana Krzysztofa Bieleckiego.
Czy jednak w banku nie zatrzymają prezesa pieniądze? Według oficjalnych danych Związku Banków Polskich, w 2008 roku pensja prezesa Pekao SA Jana Krzysztofa Bieleckiego wyniosła 4,5 mln zł, tymczasem Donald Tusk jako premier zarobił 202 tys. złotych. Różnica jest ponad 20-krotna. Jeśli więc patrzeć na sprawę z księgowego punktu widzenia, fotel szefa rządu nie jest wart zabiegów. Ale Bielecki jest prezesem banku od 2003 roku i zarobił już dość pieniędzy (część pewnie bardzo dobrze zainwestował), aby nie martwić się o przyszłość, i teraz może się skupić na wyższych celach. - Ale zanim zostanie premierem, jeszcze zarobi kilka milionów "na starość" - żartuje poseł PO niechętny Bieleckiemu. Bo takich osób też w Platformie nie brakuje. Twierdzą one, że Bielecki może być "prezentem" dla opozycji, ponieważ jego dokonania z lat 90. są co najmniej dyskusyjne.
Krzysztof Losz
"Nasz Dziennik" 2009-06-18
Autor: wa