Błędy, których można było uniknąć
Treść
Rezygnacja z prowadzenia wspólnego śledztwa, oddanie Rosjanom czarnych skrzynek z pokładu Tu-154M, tolerowanie niszczenia dowodów czy brak rzetelniej informacji na temat faktycznie przekazywanych przez Rosjan dokumentów dotyczących np. badań sekcyjnych ofiar katastrofy smoleńskiej - to tylko niektóre sprawy, jakie po 10 kwietnia rodzą wątpliwości w kwestii, czy polska prokuratura w pełni wykorzystała ponad 8 miesięcy od katastrofy smoleńskiej. Dziwić mogą też przedłużające się badania rejestratorów pokładowych oraz surowe konsekwencje wyciągnięte wobec poszkodowanych, po wycieku akt śledztwa, bez wyraźnego określenia źródła tego przecieku. - Minęło 8 miesięcy i wobec nikogo nie postawiono żadnego zarzutu w sytuacji, w której materiał dowodowy, pozwalający uczynić to w sposób oczywisty, istnieje - ocenił poseł Antoni Macierewicz, szef zespołu parlamentarnego ds. zbadania katastrofy smoleńskiej.
Wątpliwości dotyczące trafności podejmowanych przez polską prokuraturę decyzji sięgają okresu tuż po katastrofie samolotu Tu-154M w Smoleńsku. - Niesłychanie negatywną rolę odegrała prokuratura, próbując tłumaczyć, że nie ma uprawnień do prowadzenia wspólnego śledztwa wraz z prokuraturą Federacji Rosyjskiej w sytuacji, w której takie wspólne postępowanie prowadziła przynajmniej przez pierwsze 24 godziny, jeżeli nie dłużej - zaznaczył Antoni Macierewicz, poseł PiS, szef parlamentarnego zespołu ds. zbadania katastrofy smoleńskiej. Jak zauważył, później prokuratura nie potrafiła wyegzekwować kontynuacji tej procedury, a w zamian zgodziła się, by czarne skrzynki z tupolewa znalazły się w rosyjskich rękach, oraz przystała na to, iż w postępowaniu nie będzie brana pod uwagę kwestia zamachu. - Cena została poniesiona, a zysków nie było. Później próbowano nam tłumaczyć, że nie ma możliwości prowadzenia wspólnego postępowania. Tymczasem to robiono i ukrywano ten fakt, aż do czasu opublikowania przez nasz zespół protokołu - dodał poseł. Dokument ten mówił m.in. o przydzieleniu zadań polskim prokuratorom. - Wydaje się więc, że na samym początku było współdziałanie prokuratury polskiej i rosyjskiej, mimo iż twierdzi się, że prawo nie zezwalało na prowadzenie takich wspólnych działań - dodał. W ocenie posła Macierewicza, podjęte w nocy z 10 na 11 kwietnia decyzje miały wielkie znaczenie, a dokonany podział kompetencji pomiędzy polskich i rosyjskich śledczych był nierówny. - Z jednej strony polscy prokuratorzy otrzymali obietnicę, że będą mogli w pełni uczestniczyć w działaniach: przesłuchiwać świadków, zapoznawać się z dowodami, ale były to obietnice, które zostały cofnięte po kilku dniach. Z kolei polscy prokuratorzy milcząco wyrazili zgodę na przejęcie przez rosyjski Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK) czarnych skrzynek. Przyjęli też, że nie będzie rozpatrywana wersja zamachu terrorystycznego - dodał poseł. W efekcie, mimo wielokrotnych wystąpień strony polskiej, do chwili obecnej nie otrzymaliśmy oryginałów czarnych skrzynek, co więcej - nie mamy nawet ich wiarygodnych kopii. - Widać zatem, że ów podział był bardzo nierówny. Jedna strona dostawała coś od razu, a druga otrzymała puste obietnice. Puste do tego stopnia, że prokuratura rosyjska zmienia zeznania, a prokuratura polska akceptuje ten fakt. Dopiero po miesiącu prokurator generalny Andrzej Seremet napisał pismo, prosząc o to, by prokuratura FR rozważyła, czy takie działania są zgodne z prawem - zauważył poseł Macierewicz. W ocenie prof. Krystyny Pawłowicz z Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego, wprawdzie organy państwa mogą funkcjonować tylko na podstawie prawa i jeśli konkretny przepis czegoś nie przewiduje, to w zasadzie nie mogą one podejmować działań, to są sytuacje wyjątkowe, w których obowiązuje ustna umowa. Taką była katastrofa w Smoleńsku. Zdaniem prof. Pawłowicz, deklaracja prezydenta Federacji Rosyjskiej Dmitrija Miedwiediewa o możliwości wspólnego prowadzenia śledztwa była wiążąca i początkowo polska prokuratura korzystała z tej formuły. Niestety, z niewyjaśnionych przyczyn zrezygnowano z niej. Kwestia nie jest jednak zamknięta. W ocenie prof. Pawłowicz, obecnie kiedy do projektu raportu MAK krytycznie odniósł się premier Donald Tusk, a równocześnie nie było żadnych powodów, dla których rosyjska propozycja wspólnej formuły śledztwa straciłaby na ważności, należałoby do niej wrócić i podjąć śledztwo na nowo, angażując do niego osoby niezwiązane z dotychczasowym postępowaniem. - Jest to obecnie wyłącznie kwestia woli politycznej - oceniła prof. Pawłowicz.
Dokumenty sekcyjne czy dokumentacja z sekcji
Innym elementem prowadzonego śledztwa budzącym wątpliwości jest kwestia związana z sekcjami zwłok ofiar katastrofy. Prokuratura nie poinformowała opinii społecznej, że przekaz, który funkcjonował przez pierwsze miesiące, jakoby sekcje się odbyły i uczestniczyli w nich polscy patomorfolodzy, był nieprawdą. Także kwestia przekazywanych przez Rosjan dokumentów medycznych była niejasna. Mówiono o "dokumentach sekcyjnych", ale nie była to dokumentacja z sekcji zwłok. W ocenie posła Macierewicza, polscy śledczy tolerowali też fakt niszczenia dowodów (wraku samolotu) i niezabezpieczenie miejsca tragedii (po katastrofie osoby postronne miały dostęp do miejsca wypadku i odnajdowały tam m.in. szczątki samolotu). - W polskim ustawodawstwie, w Kodeksie Postępowania Karnego, jasno jest stwierdzone, że to na prokuraturę spada obowiązek zabezpieczenia dowodów. Chciałbym się mylić, ale w sprawie zabezpieczenia wraku samolotu najpierw w czerwcu wystąpiły rodziny, a prokuratura uczyniła to dopiero w sierpniu. Zatem przez blisko cztery miesiące prokuratura spokojnie patrzyła na niszczenie dowodów - ocenił poseł. Kolejne pytania dotyczą powodów przedłużających się badań rejestratorów z pokładu Tu-154M. W Instytucie Ekspertyz Sądowych w Krakowie od początku czerwca eksperci nie mogą poradzić sobie z analizą rejestratora rozmów z kokpitu, a wedle zapewnień Naczelnej Prokuratury Wojskowej, dane z rejestratora szybkiego dostępu są na etapie deszyfracji. - Wydruk ze skrzynki ATM jest dostępny najdalej w ciągu 24 godzin. Są dwie nazwy opisujące funkcje tej skrzynki, a jedna z nich to "rejestrator szybkiego dostępu". On pozwala prawie natychmiast zapoznać się ze wszystkimi ewentualnymi ułomnościami czy problemami mechanizmu samolotu. Wydaje się więc, że trudność polega na niechęci pokazania tych danych opinii publicznej, bo tam jest zawarta prawda o tym, co się wydarzyło. Tymczasem ów "szybki dostęp" trwa już 8 miesięcy i można spodziewać się, że wszystkie dane będą dostępne do analiz dopiero, kiedy MAK opublikuje swój raport - ocenił poseł. Zdziwienie i protesty wywołała także decyzja prokuratury, która po wycieku akt śledztwa (do ich posiadania przyznał się tygodnik "Wprost") ograniczyła dostęp do materiałów pełnomocnikom poszkodowanych. - Materiały z przecieku najpierw zostały wykorzystane do ataku na rodziny, które następnie zostały ukarane przez prokuraturę ograniczeniem dostępu do akt. Odbyło się to w sytuacji, w której nie było żadnej przesłanki, że przeciek wyszedł od rodzin lub ich pełnomocników. Równie dobrze owe dokumenty mogły wyjść z prokuratury czy aparatu pomocniczego - zauważył poseł Macierewicz. Jak dodał, w myśl zapisów KPK, pełnomocnicy poszkodowanych mają prawo dostępu do akt śledztwa wraz z prawem do robienia notatek. - To jest zawarte w przepisach. Nie ma żadnej podstawy prawnej, by ograniczyć to prawo komuś, komu nie udowodniono złamania prawa - dodał. Zdaniem posła, takie działanie prokuratury nie miało nic wspólnego z deklaracjami składanymi przez prokuratora generalnego, iż w sprawie katastrofy Tu-154M nie będzie żadnych tajemnic, poza tymi niezbędnymi ze względu na bezpieczeństwo państwa. Z drugiej strony, prokuratura nie wykazała większego zainteresowania podpisanym 31 maja br. w Moskwie przez ministra Jerzego Millera memorandum. W tej sprawie poseł Macierewicz złożył do prokuratury zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa (działaniu na szkodę śledztwa i poświadczeniu nieprawdy). Jak zauważył Macierewicz, minister Miller poświadczył nieprawdę, stwierdzając, iż to, co odebrał w siedzibie MAK, jest wierną kopią czarnej skrzynki z pokładu Tu-154M w sytuacji, gdy tak nie było. Do dziś prokuratura milczy w tej sprawie. - Nie wyciąga się wniosków, nie stawia zarzutów. Minęło osiem miesięcy i wobec nikogo nie postawiono zarzutu w sytuacji, w której materiał dowodowy, pozwalający uczynić to w sposób oczywisty, istnieje - dodał poseł.
Marcin Austyn
Nasz Dziennik 2010-12-27
Autor: jc