Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Budżet będzie na dużym minusie

Treść

W czerwcu rząd będzie zmuszony ogłosić decyzję o nowelizacji budżetu - wynika z nieoficjalnych informacji, do jakich dotarł "Nasz Dziennik". To skutek tego, że dochody państwa są co najmniej o kilkanaście miliardów złotych niższe od zakładanych. Projekt nowelizacji budżetu byłby przygotowany szybciej, gdyby nie wybory do Parlamentu Europejskiego, które odbędą się 7 czerwca. Do tego czasu gabinet Donalda Tuska nie chce straszyć Polaków ogromną dziurą budżetową, której nie da się już zakryć sztuczkami księgowymi.

Oficjalnie nie ma powodów do niepokoju. Ministerstwo Finansów nie może co prawda zaprzeczyć, że deficyt budżetowy rośnie w zastraszającym tempie i na koniec kwietnia przekroczył 16 mld zł, podczas gdy na cały 2009 rok rząd zaplanował niedobór budżetowy na nieco ponad 18 mld złotych. Ale wiceminister finansów Elżbieta Suchocka-Roguska, odpowiedzialna w resorcie za sprawy budżetu państwa, uspokaja, że jest to zgodne z opublikowanym dwa miesiące temu harmonogramem. - Deficyt po kwietniu wzrośnie do poziomu ponad 16 mld zł i utrzyma się do lipca, a później nastąpi powolny spadek deficytu - twierdzi Suchocka-Roguska. Dlatego resort finansów jest zdania, że Polacy nie powinni się martwić tym, iż deficyt szybko rośnie, bo jeszcze w lutym wynosił nieco ponad 5 mld zł, a w marcu - ponad 10 mld złotych. Zdaniem wiceminister, mimo tego nie ma w tej chwili zagrożenia, aby deficyt był wyższy, niż wynika to z ustawy budżetowej. Ale ten urzędowy optymizm szybko może zostać zweryfikowany.
Z nieoficjalnych informacji, do jakich dotarliśmy, wynika, że rząd koalicji PO - PSL powoli przygotowuje się jednak do konieczności znowelizowania budżetu. Nikt tego nie mówi oficjalnie, ale dziura w budżecie może być bardzo duża, rzędu co najmniej 12-14 mld złotych. I to pomimo wprowadzenia na początku roku planu oszczędnościowego, który teoretycznie spowodował zmniejszenie wydatków państwa o około 20 mld złotych. - Niestety, państwu brakuje pieniędzy, co jest skutkiem kryzysu ekonomicznego, jaki dotarł do Polski. Nikt nam co prawda nie powiedział, jak duży może być problem, ale rzeczywiście o takich kwotach, o których pan mówi, słyszałem. Ale oficjalnie mamy wszystkim tłumaczyć, że nie ma powodu do obaw, że rząd nad wszystkim panuje - powiedział nam jeden z parlamentarzystów Platformy Obywatelskiej.
Ale takie pogłoski krążą nie tylko wśród tych posłów, którzy należą do koalicji rządowej. - Do nas też docierały informacje, że deficyt jest wyższy od zakładanego i rząd będzie musiał nowelizować budżet - mówi poseł Marek Wikiński (Lewica), członek sejmowej Komisji Finansów Publicznych. Poseł przyznał, że padają różne wielkości niedoboru w kasie państwa, nawet sięgające zawrotnej kwoty rzędu 20-30 mld złotych. - Mam jednak nadzieję, że deficyt nie będzie aż tak ogromny - podkreśla Wikiński. Ale taki scenariusz też jest możliwy i już dawno niektórzy ekonomiści, także na łamach "Naszego Dziennika", ostrzegali przed ogromnym deficytem, a plany rządowe określali co najmniej mianem "nierealnych". Nie brakuje nawet opinii, że dziura budżetowa może do końca roku sięgnąć zawrotnej kwoty 50 mld złotych (!). Byłaby to katastrofa, bo oznaczałyby cięcie w zasadzie wszystkich wydatków państwa.
Zdaniem posła Marka Wikińskiego, jest wiele symptomów wskazujących na konieczność dokonania dużej zmiany planu dochodów i wydatków państwa. Po pierwsze, chodzi o rosnący deficyt budżetowy. Po drugie, spadają dochody państwa z tytułu akcyzy, które będą jeszcze niższe, gdy wejdą w życie przepisy ograniczające palenie papierosów w miejscach publicznych. Spadek dochodów dotyczy także podatku VAT oraz podatków dochodowych od przedsiębiorstw (CIT). Bo skoro naszą gospodarkę dotknął kryzys, to wiele firm ma albo znacznie niższe zyski, a więc płaci też mniejszy podatek, albo wręcz ma straty, więc CIT ich nie dotyczy. Wikiński przypomina, że ogromne sumy państwo będzie musiało oddać podatnikom choćby z tytułu ulg, co również zwiększy deficyt. Ekonomiści wskazują także na fakt, że wzrost bezrobocia w prostej zależności powoduje także mniejsze wpływy z podatku dochodowego od osób fizycznych. Ten sam skutek wywołuje ograniczenie wynagrodzeń w części przedsiębiorstw.
Będą wyższe podatki?
Ponieważ rząd przymierza się jednak do nowelizacji budżetu, musi przygotować konkretne propozycje zmian. Najwięcej mówi się o zwiększeniu wysokości składki rentowej, którą obniżył rząd PiS w celu jeszcze większego pobudzenia gospodarki. Ta obniżka powodowała zmniejszenie kosztów pracy. Teraz jednak przywrócenie poprzednich stawek składek rentowych jest kuszące dla rządu Donalda Tuska, bo oznaczałoby dodatkowe dochody dla budżetu w wysokości minimum 3-4 mld zł w drugiej połowie roku. Bojąc się jednak negatywnych skutków w odbiorze społecznym takiej decyzji, rząd zaprzecza, aby miał w ogóle taki zamiar. - Rząd nie podjął decyzji o podwyższeniu składek rentowych - zaprzeczał poseł Zbigniew Chlebowski, przewodniczący Klubu Parlamentarnego Platformy Obywatelskiej. To samo twierdził rzecznik rządu Paweł Graś. Ale nie wykluczali, że taka decyzja może być podjęta w przyszłości, jeśli będzie potrzebna.
Innym źródłem zwiększenia dochodów państwa byłaby np. wyższa akcyza na paliwa, ale to też raczej krok ostateczny, bo rząd miałby wtedy przeciw sobie nie tylko opozycję, ale i miliony kierowców. Jednak jakiś plan rząd musi opracować i dobrze go sprzedać opinii publicznej. - Na pewno rząd przygotuje dobry projekt nowelizacji budżetu i zyska on akceptację społeczną - przekonuje nas senator PO, ale prosi o niepodawanie nazwiska, bo "przecież oficjalnie problemu wyższego deficytu nie ma".
Projekt w czerwcu
Nasi rozmówcy wskazują, że projekt ustawy zmieniającej budżet pojawi się już w czerwcu - taki termin pada podczas nieformalnych spotkań z ministerialnymi urzędnikami. Na taką możliwość pośrednio wskazują także liderzy PO i przedstawiciel rządu. Wiceminister finansów Elżbieta Suchocka-Roguska przyznała przecież, że dopiero w czerwcu będziemy mieli wiarygodne informacje o stanie budżetu państwa i dopiero wtedy będą podejmowane odpowiednie decyzje. - Budżet będzie analizowany w czerwcu i wtedy będziemy wiedzieli, czy dziura budżetowa jest większa, niż zakładano - zapewniał Zbigniew Chlebowski. - Wszelkie decyzje dotyczące budżetu zapadną w czerwcu - potwierdził rzecznik rządu Paweł Graś.
Dlaczego mowa o czerwcu, i to raczej jego drugiej, a nie pierwszej połowie? Otóż rząd na pewno będzie ukrywać prawdę o finansach państwa do czasu wyborów do Parlamentu Europejskiego, aby nie zaszkodzić wynikowi wyborczemu partii koalicyjnych, a zwłaszcza Platformy Obywatelskiej. Bo przecież nowelizacja budżetu może oznaczać nie tylko wyższe podatki, ale także dalsze ograniczenie wydatków państwa choćby na sferę budżetową i inwestycje rządowe. A taka perspektywa wielu wyborcom się nie spodoba. W dodatku gdyby teraz prawda oficjalnie wyszła na jaw, ten temat zdominowałby kampanię wyborczą. A tego Donald Tusk chce uniknąć. - Projekt nowelizacji budżetu powinien zostać przedstawiony jak najszybciej, aby parlament mógł nad nim spokojnie debatować i aby nowelizacja weszła w życie od 1 lipca. Ale bieżąca polityka determinuje działania rządu Donalda Tuska - ocenia poseł Wikiński.
Poświęcą Rostowskiego?
Przy tej okazji w PO i PSL trwa dyskusja nad polityczną odpowiedzialnością za sprawy budżetu państwa. Czy jeśli potwierdzą się dane o katastrofalnym stanie budżetu państwa, to do dymisji poda się minister finansów Jan Vincent-Rostowski, który przecież jeszcze niedawno mamił Polaków optymistycznymi wskaźnikami na temat stanu naszej gospodarki, które teraz są brutalnie weryfikowane? Nasi rozmówcy z kręgów PO są przekonani, że budżet musiałby być rzeczywiście w katastrofalnym stanie, aby Tusk poświęcił Rostowskiego. Jednak decyzja o dymisji byłaby przyznaniem się do błędu nie tylko ministra, ale i premiera, który przecież Rostowskiemu powierzył ten resort.
Teraz szef Ministerstwa Finansów nie ma dobrej marki nawet w klubie PO, bo posłowie i senatorowie coraz częściej zaczynają powątpiewać w jego kompetencje. Co bardziej złośliwi wypominają Rostowskiemu nawet współpracę z Leszkiem Balcerowiczem za czasów kierowania przez niego resortem finansów w koalicji AWS - UW. Wtedy po Balcerowiczu została ogromna dziura budżetowa (rzędu 80-90 mld zł), zwana jednak "dziurą Bauca", bo opinia publiczna dowiedziała się o niej już po odejściu Balcerowicza do NBP, gdy Bauc przejął po nim stery w Ministerstwie Finansów.
Z drugiej strony, pozycja ministra Rostowskiego wydaje się na razie niezagrożona, bo nie wiadomo, kto miałby go zastąpić. Donald Tusk nie zgodzi się przecież na żadnego znanego, a do tego niesterowalnego ekonomistę. Gdyby bowiem taka osoba zastąpiła Rostowskiego, to byłby to idealny zabieg propagandowy, ale jak wyjaśnił nam jeden z posłów PO, "Tusk ryzykowałby, że minister byłby przez media uznany za osobę, która uratowała finanse państwa przed katastrofą, pomniejszając tym samym zasługi premiera".
Niemniej sztabowcy rządu i PO usilnie pracują nad tym, jak porażkę w postaci ogromnego deficytu przekuć w polityczny sukces. Jaki będzie rezultat tych zabiegów, przekonamy się już w czerwcu.
Krzysztof Losz
"Nasz Dziennik" 2009-05-02

Autor: wa