CBA poszło na pierwszy ogień
Treść
Z posłem Zbigniewem Wassermannem, koordynatorem służb specjalnych w rządzie Prawa i Sprawiedliwości, rozmawia Anna Ambroziak
Donald Tusk rozpoczął konferencję prasową od poinformowania, że wszczął procedurę odwołania Mariusza Kamińskiego z funkcji szefa CBA, które - w ocenie premiera - atakowało rząd. Dopiero potem dowiedzieliśmy się, że dymisję złożą liczni członkowie rządu, w tym minister sprawiedliwości Andrzej Czuma i wicepremier Grzegorz Schetyna, który zostanie szefem klubu PO.
- Myślę, że z wielką goryczą Tusk przełknął demolowanie swojego gabinetu. Wszystkim obciążył Prawo i Sprawiedliwość, a tak naprawdę Mariusza Kamińskiego, na którym wyładował całą agresję. Dlaczego Tusk zaprzecza, że Kamiński uprzedzał go o zaangażowaniu Schetyny i Drzewieckiego. Dlaczego podtrzymuje wersję, że zarzuty były opracowywane już od maja? Z pisma, które prokuratura wysłała do premiera, wynika, że zostały one sporządzone 9 września. Te wszystkie zabiegi mają odciąć sprawę dymisji i zarzutów wobec Kamińskiego od afery, pokazać, że nie mają one ze sobą nic wspólnego. A co do odwołania politycznych kolegów - to torowanie przez Tuska drogi do prezydentury. Za wszelką cenę.
PiS domagało się w Sejmie, aby oprócz informacji rządu na temat przebiegu procesu legislacyjnego nad projektem ustawy o grach i zakładach wzajemnych, którą ma dziś przedstawić premier, posłowie wysłuchali też szefa CBA. Koalicja była przeciwna...
- Ależ przecież wyjaśnienie tej sprawy będzie możliwie tylko wtedy, gdy zostaną pokazane stanowiska wszystkich stron. Inaczej premier wystąpi w charakterze obrońcy własnego rządu i własnych ludzi. I to jest wysoce niepokojące, że za pomocą takich zabiegów niektórzy w PO mogą dążyć do stwierdzenia, iż nie jest potrzebna komisja śledcza, bo już wszystko zostało publicznie powiedziane. Wtedy nie byłoby waloru wiarygodności, gdy nie są odtajnione dokumenty, którymi można weryfikować prawdziwość takiego wystąpienia, ani waloru kompletności, jeżeli druga strona nie może odnieść się do stwierdzanych faktów. To zabieg socjotechniczny: pokazanie, że jestem ciągle do waszej dyspozycji, nie mam nic do ukrycia - ale tak naprawdę mogę sobie opowiadać, co chcę, bo ani nie znacie dokumentów, za pomocą których moglibyście to zweryfikować, ani też nie pociągniecie mnie do odpowiedzialności karnej. To próba wymanewrowania konieczności powołania komisji śledczej na zasadzie: co miałem do powiedzenia, to powiedziałem, nic nie ukryłem, czego jeszcze chcecie...
Politycy PO argumentowali, że wystarczy, by informację tę Kamiński przedstawił na posiedzeniu sejmowej speckomisji. Wystarczy?
- Gdybyśmy chcieli szukać forum, na którym Kamiński mógłby przedstawić relację, to najlepsza byłaby sejmowa komisja śledcza, ponieważ są tam posłowie, którzy mają dostęp do informacji ściśle tajnych. Pytanie tylko, czy ta komisja naprawdę zostanie powołana. Moim zdaniem, sprawa afery hazardowej to najbardziej klasyczna sprawa do powołania takiej komisji. Mamy tu bowiem do czynienia z układem polityczno-biznesowym, przed którym zazwyczaj organa ścigania zatracają swoje właściwości. W momencie, gdy proces ten nie jest kontrolowany, to istnieje niebezpieczeństwo, że prokuratura nie będzie funkcjonować - tak jak to było w aferze Lwa Rywina.
Prokuratura Okręgowa w Warszawie wszczęła już śledztwo w sprawie afery hazardowej...
- I dzięki Bogu! Szkoda tylko, że dopiero teraz, a nie wcześniej.
Dlaczego?
- Dlatego że gdyby to nie nastąpiło, mogłoby się obrócić jako zarzut przeciwko samej prokuraturze. Moim zdaniem, te informacje, które wynikały z publikacji prasowych, zobowiązywały ją do wszczęcia śledztwa. Bo do tego wystarczy uzasadnione podejrzenie popełnienia przestępstwa. W mojej ocenie, całą aferę można rozważać - po pierwsze - jako przekroczenie uprawnień przez funkcjonariusza, jakim jest poseł, w procesie stanowienia prawa. Po drugie, zaryzykowałbym też przyjęcie wersji korupcyjnej.
Na jakiej podstawie?
- Myśmy się nauczyli, że korupcja to tylko pieniądze w kopercie, które trafiają do odpowiedniej kieszeni. Ale korupcja to są także korzyści osobiste. Zapytałbym się tu o kwestię zatrudnienia na eksponowanych stanowiskach, o pobyty w miejscach wypoczynkowych. Trzeba zbadać, jakie były relacje między tymi ludźmi, i zobaczyć, czy nie świadczyli sobie wzajemnie pewnych "uprzejmości", za którymi kryła się korzyść osobista. A to musi zbadać prokuratura. Dlatego myślę, że zwlekanie z zajęciem się sprawą przez prokuraturę to było po prostu wpisanie się w polityczny scenariusz wypowiedzi przełożonego wszystkich prokuratorów, czyli ministra Andrzeja Czumy. W ten sposób dał im sygnał, że nie widzi potrzeby prowadzenia postępowania, a oni się do tego dostosowali. I to jest dramat.
Mariusz Kamiński prosił w rozmowie z Donaldem Tuskiem o zabezpieczenie procesu legislacyjnego dotyczącego ustawy o grach i zakładach wzajemnych. W jaki sposób szef rządu mógłby to zrobić?
- Premier mógłby wezwać do siebie sekretarza Komitetu Stałego Rady Ministrów i poprosić go o referat, czy ten proces przebiega prawidłowo. W Komitecie odbywa się bowiem wstępne uzgodnienie międzyresortowe. Tam padają wszelkie propozycje zmian.
W takim razie premier nie trzymał ręki na pulsie?
- Z wypowiedzi Tuska wynika, że on się kompletnie nie orientuje, o co w tej ustawie chodzi. On się tą ustawą nie interesował - tak przynajmniej wynika z jego zachowania wobec pytań dziennikarzy. Nie umiał odpowiedzieć, co to są dopłaty.
Premier boi się ujawnienia kulis całej sprawy, bo przecież afera dotyczyła osób z nim związanych?
- CBA jest dla niego instytucją wygodną do momentu, gdy nie sięga bezpośrednio jego gabinetu. A jak się okazało, że CBA do tych ludzi chciało dotrzeć, to wtedy chce odwołać Kamińskiego. Tu PO ma wiele do stracenia, gra idzie o wszystko, bo z tych wszystkich relacji, jakie się nam odkrywa, widać wyraźnie drugie dno: ludzi, którzy z udziałem członków rządu i posłów kręcą różne interesy.
Czy CBA przetrwa?
- Myślę, że Biuro zostanie zlikwidowane. Za bardzo dało się we znaki prominentnym politykom Platformy. Prokuratura jest już przejęta, to samo dotyczy Najwyższej Izby Kontroli. Zostają w takim razie sami swoi i nie będzie miał kto ujawniać tego typu afer. Kiedy nie było CBA, to te służby miały bardzo podobne uprawnienia, też mogły prowokować - i nic z tego nie wynikało. Gdyby nie dziennikarze, nie zostałaby odkryta afera starachowicka ani afera rywinowska.
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2009-10-08
Autor: wa