Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Cieszyć się drobnymi sprawami

Treść

Rozmowa z tenisistką Urszulą Radwańską
Dwa miesiące temu, tuż po powrocie do treningów, powiedziała Pani, że w pierwszym rzędzie chce odzyskać na nowo i poczuć radość z tenisa. Udało się?
- Tak. Wtedy jak dziecko cieszyłam się, że mogłam odbić kilka piłek, pobiegać po korcie. Takie drobne rzeczy sprawiały mi największą frajdę i radość. Po miesiącach bólu i leczenia, po ciężkiej operacji, doceniłam to, że jestem zdrowa, mogę na nowo grać, realizować marzenia. Gdy wszystko jest dobrze, człowiek często nie dostrzega, co naprawdę jest ważne, zdrowia przede wszystkim.
Oznacza to, że zapomniała już Pani o kłopotach, bolącym kręgosłupie?
- Staram się zapominać, ale to chyba nigdy do końca się nie uda. Przed operacją i tuż po niej nie wiedziałam przecież, co ze mną będzie, czy i jak rany się zagoją. Bólu po zabiegu, rehabilitacji nie potrafię, przynajmniej na razie, usunąć z pamięci na dobre. Ze zdrowiem jest już lepiej, dużo lepiej, ale kręgosłup ciągle się "odzywa". To jednak normalne, chirurg, który mnie operował, powiedział, że po podobnym zabiegu musi minąć kilka miesięcy, by wszystko wróciło do normy. Ból zatem powraca, jednak nie tak silny jak wcześniej. Do "przeżycia" (śmiech). Zresztą bolą mnie raczej blizny po operacji, a nie sam kręgosłup.
W jakim stopniu jest Pani w stanie realizować treningowe założenia?
- Teraz już ćwiczę na sto procent. W lipcu, gdy wróciłam do zajęć, musiałam pracować dużo lżej niż zazwyczaj, ale dziś staram się trenować na pełnych obrotach. I chyba przynosi to efekty, co pokazał początek US Open i mecz z Anną Czakwetadze - dla mnie przełomowy, gdyż przekonał mnie, że jestem w stanie przechylać na swoją stronę trudne pojedynki z wymagającymi rywalkami. Gdybym nie była zdrowa, ta sztuka by się zapewne nie udała.
Czyli fizycznie jest już całkiem nieźle. A psychicznie? Nie obawia się Pani cięższych treningów, pracy z większymi obciążeniami?
- Na początku, tuż po powrocie, faktycznie było bardzo trudno. Ból cały czas miałam w głowie, obawiałam się pracować na sto procent, by kontuzja się nie odnowiła. Jednak z każdym dniem się przełamywałam, bo bardzo chciałam wrócić na kort. Trenowałam coraz mocniej i teraz już nie odczuwam strachu.
W styczniu, gdy w Melbourne lekarze wykryli u Pani poważny uraz kręgosłupa, gdy okazało się, że konieczna będzie ciężka operacja, nie obawiała się Pani, że może przedwcześnie zakończyć karierę?
- Ani przez moment tak nie pomyślałam. Sportowcy miewają kontuzje, niekiedy straszliwe, są one wpisane w nasz zawód. Nie można przejść przez karierę bez urazów, zabiegów medycznych. Niestety. Dlatego cały czas wierzyłam, że wrócę. Nie wiedziałam tylko, kiedy to się stanie - za dwa miesiące, za pół roku czy rok. Wiadomość o operacji przyjęłam dość spokojnie. Przez moment miałam tylko żal, że wszystko wydarzyło się w takim akurat momencie. W styczniu, gdy rozpoczyna się sezon, mam wiele do zdobycia, złapałam formę, wspięłam się najwyżej w światowym rankingu. Czas był zatem najgorszy z możliwych, lecz po krótkim załamaniu stwierdziłam, że nic nie da się zmienić. Tak pewnie miało być.
Co pomogło Pani przetrwać te najgorsze chwile?
- Mocna wiara, że będzie dobrze, że wrócę do tenisa. Przez pierwszy miesiąc po operacji czułam się zresztą jak na długich, niespodziewanych wakacjach. Nie pamiętam, kiedy ostatnio miałam tyle wolnego, przecież od 15 lat trenuję i gram w tenisa po kilka godzin dziennie. W każdym roku wyjeżdżałam co najwyżej na tygodniowy urlop, po którym od razu wpadałam w treningowy reżim. A tu nagle otrzymałam miesiąc luzu. Mogłam nadrobić towarzyskie zaległości, poczuć się jak normalna nastolatka. Było nawet miło, ale po kilku tygodniach zaczęło mi straszliwie brakować tenisa, nawet ciężkiej harówki na treningach. Wtedy nastąpił najgorszy okres, pojawiło się małe zwątpienie. Na szczęście cały czas mogłam żyć sportem, jeździłam z Agnieszką na turnieje, widywałam się z zawodniczkami, czułam atmosferę kortów. To pomagało.
Co Pani poczuła, gdy w sierpniu w San Diego rozegrała Pani pierwszy po przerwie oficjalny mecz?
- Ulgę i radość. Mecz nie był nawet dobry, przegrałam go wyraźnie, ale to nie było najważniejsze. Liczyło się, że nie czułam bólu, mogłam zagrać na sto procent. W Nowym Jorku utwierdziłam się w przekonaniu, że jestem gotowa wygrywać z silnymi rywalkami. Przeciw Czakwetadze zagrałam bardzo dobrze, całkowicie zapomniałam o plecach i bólu. Wracając po takiej przerwie na kort, doceniłam tenis, poczułam, jak bardzo jest dla mnie ważny. Cóż, poświęciłam mu tyle lat życia, tyle ciężkich treningów, że to chyba nie może dziwić.
Po powrocie z USA, krótkim urlopie, znów wraca Pani do rywalizacji, tym razem w dalekiej Azji. Z jakimi nadziejami?
- Rozpoczynam od Seulu, potem gram dwa turnieje w Tokio, jeden bardzo duży, drugi mniejszy. Nie stawiam przed sobą żadnych konkretnych celów. Gdy awansowałam na 62. miejsce w rankingu, myślałam, że zacznę gonić Agnieszkę, ale życie te plany zweryfikowało. Dlatego stąpam mocno po ziemi, przynajmniej teraz niczego specjalnego nie oczekuję. Mówi się, że po półrocznej przerwie trzeba tyle samo trenować i grać, by odbudować dawną formę. Byłoby oczywiście wspaniale, gdybym jeszcze w tym roku sprawiła jakąś niespodziankę, ale bardziej nastawiam się na kolejny rok. Wtedy chciałabym, ba, muszę, grać na 120 procent możliwości i piąć się w górę. Takie mam plany i nadzieje.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz

Urszula Radwańska nie grała w tenisa od połowy stycznia, gdy podczas Australian Open lekarze wykryli, że ma rysę na jednym z kręgów w lędźwiowym odcinku kręgosłupa. Musiała przejść ciężką operację, po której przez pół roku nie mogła wziąć rakiety tenisowej do ręki. Do zajęć wróciła w lipcu, w sierpniu w San Diego rozegrała pierwszy oficjalny mecz po przerwie. Ta kosztowała ją ogromny spadek w światowym rankingu, do czwartej setki. Obecnie, po zwycięstwie 6:3, 6:3 z Rosjanką Anną Czakwetadze w pierwszej rundzie US Open, awansowała na 234. pozycję. A w ubiegłym roku była już 62. "rakietą" świata i wydawało się, że spokojnie przesunie się w głąb "pięćdziesiątki".
Pisk

Autor: jc