Druga strona in vitro
Treść
Skutki manipulacji przeprowadzanych na ludziach w pierwszej fazie życia, w tym sztucznego zapłodnienia, są nieprzewidywalne. Dotychczasowe badania dają jednak zatrważające wyniki. Niestety, "przemysł in vitro" jest bardzo dochodowy, a więc szkodliwe dla zdrowia człowieka konsekwencje tych zabiegów są z reguły przemilczane czy też bagatelizowane. Na temat etycznych i zdrowotnych następstw zapłodnienia in vitro mówił podczas konferencji "Ochrona zdrowia i życia w Unii Europejskiej" prof. Bogdan Chazan, ginekolog położnik. Jakie są źródła wzrostu popularności sztucznego zapłodnienia? - Wraz z postępem technologicznym ogromne pragnienie dziecka, odkładane ciągle na później, bezrefleksyjnie zrzuca się na lekarzy i naukowców. Leczenie niepłodności to usuwanie przeszkód dla naturalnej płodności, a in vitro to ich omijanie - uważa prof. Bogdan Chazan. Wciąż brakuje poważnych systematycznych badań dotyczących wpływu na przyszły rozwój osoby poczętej w wyniku in vitro. Nie wiadomo dokładanie, jakie są skutki takich ingerencji na psychikę, intelekt czy płodność dzieci poczętych poza organizmem matki. Jak podkreślił prof. Chazan, jest faktem, że stosowanie antyestrogenu do indukcji owulacji ma ogromny związek z poronieniami i wadami genetycznymi, kilkakrotnie częstszymi u dzieci "z probówki". Istnieje także możliwość zakłóceń programu genetycznego wskutek trudnych warunków rozwojowych in vitro. Udowodniono, że bardzo rzadką chorobę genetyczną - zespół Angelmana występujący u jednej na 15 tys. osób - trzy razy częściej diagnozuje się u dzieci poczętych w wyniku sztucznego zapłodnienia. Ponadto badania na zwierzętach wykazały niekorzystny wpływ sztucznej pożywki, w jakiej "hoduje się" zarodki przed ich transferem do macicy, na ich rozwój. - Wydaje się także, że pewne błędy w programowaniu genetycznym, jakie mogą się pojawić podczas procedur in vitro, prowadzą do późniejszych problemów zdrowotnych, a nawet częstszej zapadalności na nowotwory - wskazał profesor. U dzieci urodzonych w wyniku sztucznego zapłodnienia sześć razy częściej występują uszkodzenia mózgu oraz od 3 do 6 razy wyższa jest umieralność noworodków. Zwiększa się też ryzyko poronienia, wcześniactwa, niskiej wagi urodzeniowej oraz wad genetycznych. Nie tylko dzieci nie rozwijają się w pełni prawidłowo - skutki zapłodnienia in vitro widać u wielu kobiet. Dużo częściej odnotowuje się u nich ciąże pozamaciczne i cesarskie cięcia. Hormonalne sterowanie produkcją komórek jajowych prowadzi często do zespołu hiperstymulacji, skutkującego występowaniem torbieli i obrzęków w jajnikach, odnotowywane są wręcz przypadki zgonów. Profesor Chazan przybliżył także wyniki badań zespołu dr. Aepera z Harvardu, że 40 proc. kobiet poddanych in vitro ma zaburzenia psychiczne. Z kolei stosowanie Lupronu (jednego z leków używanych przy stymulacji) powoduje m.in. depresję, utratę pamięci czy choroby wątroby. Źródłem tych wszystkich dramatów jest nieporozumienie w definiowaniu niepłodności. Wciąż niewiele małżeństw zdaje sobie sprawę z faktu, iż niezajście w ciążę po roku współżycia nie świadczy jeszcze o chorobie, a tylko o ograniczeniu płodności. Wiele zależy od tego, kto prowadzi poradnictwo dotyczące niepłodności - np. w USA jest ono w rękach pracowników "przemysłu IVF". - Są to często embriolodzy bez dyplomu, naukowcy bez licencji, bez regulacji prawnych - podkreślił profesor Chazan. W Polsce problemy związane z procedurami in vitro dotyczą m.in. braku rejestru ośrodków zajmujących się tym procederem, nie ma odpowiednich regulacji prawnych, a także nie informuje się szeroko o faktycznych zagrożeniach dla zdrowia matek i dzieci. Kiedy pacjentka opuszcza szpital po urodzeniu dziecka poczętego w warunkach laboratoryjnych - najczęściej ślad po niej się urywa. Stąd nie ma warunków, by obserwować rozwój takich dzieci i monitorować zdrowie ich matek. Alternatywą dla zapłodnienia pozaustrojowego jest, mająca być dostępna wkrótce także w Polsce, NaProTechnologia, która pomaga diagnozować i leczyć niepłodność w oparciu o współdziałanie z organizmem kobiety. Maria Cholewińska "Nasz Dziennik" 2008-01-14
Autor: wa