Duch "doktryny Breżniewa" krąży nad UE
Treść
Kanclerz Angela Merkel i prezydent Nicolas Sarkozy musieli mieć nietęgie miny, gdy w poniedziałkowy wieczór dotarła do nich informacja, że premier Grecji Jeorios Papandreu zapowiedział przeprowadzenie referendum w sprawie wdrożenia kolejnego etapu pomocy finansowej dla jego kraju. Zwłaszcza że dopiero co widzieli się z greckim premierem, który wyrażał zadowolenie z postanowień szczytu państw eurostrefy.
Co takiego wydarzyło się potem, że premier Papandreu podjął decyzję o referendum? Jak i co spowodowało, że się z niej ostatecznie - o czym jest już głośno - wycofał? Czynników pierwszej decyzji jest zapewne wiele. Chociażby kalkulacja polityczna wyrastająca z coraz większej presji własnego społeczeństwa, które nie chce już dłużej cierpieć z powodu problemów zagranicznych banków posiadających całe szuflady greckich obligacji. Papandreu zdawał sobie też sprawę z tego, jakie mogą być społeczne konsekwencje dalszego wdrażania "pomocy" dla Grecji. Ogłoszenie referendum i ewentualne powiedzenie w nim przez większość społeczeństwa "tak" w pewnym sensie rozgrzeszałoby go z tego, co się będzie działo dalej. Zawsze mógł ogłosić: "naród tak chciał", "sami głosowaliście za dalszą pomocą UE".
Ale równie ciekawa jak motywacja, którą mógł się kierować grecki premier, jest reakcja największych rozgrywających w Unii. Świeżo mamy w pamięci niedawne głosowanie w słowackim parlamencie, kiedy to tamtejsi posłowie najpierw odrzucili włączenie się Słowacji do pakietu ratunkowego strefy euro dla Grecji, po to tylko, by po kilku dniach ów pakiet zaakceptować. W tym czasie nie zmienił się przecież skład słowackiego parlamentu... Przypadek męczenia Irlandczyków, by wreszcie przyjęli traktat lizboński, jest na tyle znany, że nie trzeba go tu przypominać.
A na reakcję "wielkich graczy", zmierzającą do tego, aby wyperswadować premierowi Papandreu pomysł przeprowadzenia referendum, długo nie trzeba było czekać. Nasuwa się tu pewna analogia. W państwach bloku komunistycznego obowiązywała tzw. doktryna Breżniewa. Jej istotę lepiej oddaje określenie "zasada ograniczonej suwerenności". Dotyczyła ona państw satelickich Moskwy, bo sam Związek Sowiecki był państwem jak najbardziej suwerennym. Przykład niedawnego głosowania w słowackim parlamencie oraz sytuacja z Grecją, gdzie wystarczyły dwa dni, by premier Papandreu wycofał się z idei referendum, czyli - mówiąc potocznie - bez zażenowania dał sobie zrobić "z gęby cholewę", pokazują, że pewne elementy ducha tej doktryny przeniesione zostały na grunt dzisiejszej Unii Europejskiej. Kanclerz Merkel czy prezydent Sarkozy nie zapowiadają co prawda "bratniej pomocy militarnej" w celu przywrócenia porządku w Grecji, jednak nie wyobrażają sobie, by Ateny nie chciały przyjąć "bratniej pomocy" finansowej przeznaczonej głównie na ratowanie m.in. niemieckich i francuskich banków. Reakcja "wielkich" zaczęła się od oburzenia i szantażu, potem premierowi Grecji objawiła się nagle w rządzie opozycja, aż wreszcie nastąpiła kapitulacja. Jakieś tajemne siły zadziałały i w tym przypadku. Można by posłużyć się słowami poety: "Inni szatani byli tam czynni".
Liderzy UE są w stanie zrobić dużo, by ratować polityczny projekt wspólnej waluty i w ogóle samą Unię. Poświęcą wiele, w tym także zdrowy rozsądek, by ich wielka idea nie zbankrutowała. Dlatego, jak w dobrym thrillerze, w sprawie Grecji i nie tylko, zapewne czekać nas będzie jeszcze wiele zaskakujących zwrotów akcji... Mankamentem tego thrillera jest jednak to, że koniec, mimo wszystko, łatwo przewidzieć.
Nasz Dziennik Piątek, 4 listopada 2011, Nr 257 (4188)
Autor: au