Dwieście milionów robi różnicę
Treść
Z prof. dr. hab. Tadeuszem Kowalskim, medioznawcą, wykładowcą Instytutu Dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim, szefem zespołu, który przygotował ekspercki projekt ustawy o usługach medialnych, rozmawia Maria S. Jasita
Jakie są różnice między koalicyjnym projektem ustawy o zadaniach publicznych w dziedzinie usług medialnych a tym opracowanym przez Pana zespół?
- Zasadnicze różnice są trzy. Po pierwsze - w sposobie finansowania. W naszej propozycji chodziło o to, żeby finansowanie było tzw. parametryczne, poprzez pewien parametr, a więc dochody z VAT od reklam, działalności radiowej i telewizyjnej, jakie otrzymuje budżet państwa. Chcieliśmy, żeby pewna część tych dochodów, dokładnie określona w ustawie, obowiązkowo trafiała na fundusz, z którego miałyby być finansowane zadania publiczne, w tym i media publiczne. Z tą gwarancją budżetu państwa wiąże się pewien mechanizm: im bogatszy rynek, tym więcej pieniędzy, a im biedniejszy rynek, tym mniej pieniędzy. Natomiast obecnie to jest po prostu zwykła ustawa budżetowa, gdzie właściwie nie ma żadnych gwarancji, jakie te środki będą. Nie ma żadnego mechanizmu, to nie jest obiektywne, tylko co roku będzie się o tym decydowało w wyniku jakiegoś przetargu, jak zawsze przy ustawie budżetowej. Istnieje duże ryzyko, że jak koalicji będą się podobały media, to może dać im więcej, a jeśli nie będą się podobały albo inne cele będą ważniejsze, to da mniej. Druga ogromna różnica dotyczy organizacji mediów publicznych: my w żadnym wypadku nie proponowaliśmy utworzenia w sumie 35 spółek radiowych i telewizyjnych, bo miałyby powstać odrębne oddziały regionalne. Uważamy, że to będą organizmy niewydolne ekonomicznie, niezdolne do samodzielnego działania, w związku z tym przedstawiające niskiej jakości program, być może w przyszłości nawet zagrożone upadłością czy innego rodzaju kłopotami i wpadające w zależność albo od samorządów, albo od polityków. Tworzenie takiej ilości spółek nie jest dobrym pomysłem. Myśmy nawet chcieli pójść dalej, żeby połączyć regionalne ośrodki radiowe i telewizyjne w ten sposób, iż bardzo dużo funkcji - niezależnie od tego, czy jest to radio, czy telewizja - jest wspólnych, np. inwestycje, zakupy sprzętu, marketing, akwizycja reklam, jak również materiały dziennikarskie, które mogą być używane i w internecie, i w radiu, i w telewizji; i to się praktycznie dzieje na naszych oczach. Trzecią różnicą jest to, że tutaj w ogóle nie uwzględniono kwestii archiwów. Zwłaszcza chodzi o te archiwa radiowe i telewizyjne, które powstały w okresie PRL. Naszym zdaniem, są one dobrem ogólnospołecznym i powinny być dostępne dla każdego zainteresowanego bez specjalnych ograniczeń. Oczywiście, jeżeli ktoś chciałby to wykorzystać dla celów programowych czy gospodarczych, to musiałby kupić licencję, tak jak to się zresztą dzieje dzisiaj. Tylko że obecnie jest tak, iż jeśli np. radio czy telewizja nie chce czegoś dać, bo trzyma to dla swoich celów programowych, to mówi, że nie może znaleźć albo że jest to zarezerwowane pod program. A tak oczywiście być nie powinno - powinna być jedna instytucja, która udostępniałaby te zbiory każdemu zainteresowanemu na takiej zasadzie, jak Biblioteka Narodowa.
Dlaczego zatem finansowanie mediów publicznych z budżetu państwa budzi tyle kontrowersji?
- Powodów jest kilka. Jeden już zasygnalizowałem: że moim zdaniem, tworzy się nadmierną ilość spółek, a każda spółka wymaga finansowania. A przecież pewne funkcje, jak np. całą obsługę administracyjną, marketingową, płacową - można robić wspólnie, w sposób zcentralizowany. Tak jak gazety robią część wspólną redakcyjną i część lokalną, tak samo mogłaby robić telewizja, a to są w sumie znaczące oszczędności. Tymczasem jednak proponuje się rozwiązanie, które tworzy bardzo dużo chętnych do wyżywienia z tych pieniędzy. Po drugie, nie wiemy jeszcze, jakie te pieniądze będą. Mówi się, że między 600 a 800 mln zł, ale przecież różnica 200 mln zł jest ogromna, za te pieniądze naprawdę można bardzo dużo zrobić. Trzecią sprawą jest informacja, jaka padła ostatnio na Konferencji Mediów Polskich, która bardzo mnie zastanowiła, ale jeszcze jej nie zweryfikowałem - że w ostatnim roku środki na wynagrodzenia w telewizji wzrosły o ponad 11 proc., a przeciętne wynagrodzenie przekroczyło 8 tys. złotych. To jest po prostu bardzo drogi organizm, a więc ten krzyk wynika z tego, że każda próba naruszenia tego systemu jest oczywiście uderzeniem w interesy, które są obecnie. Staliśmy się zakładnikiem takiej sytuacji, iż wyrosła ogromna instytucja, której budżet państwa nie jest w stanie utrzymać. Pytanie, czy obywatele będą skłonni utrzymywać molochy? Proszę powiedzieć tym, którzy mają płacić abonament, zarabiającym 2 tys. zł, żeby się zrzucali na tę średnią 8 tys. zł w telewizji. W projekcie producentów telewizyjnych pojawiła się propozycja tzw. publicznej opłaty licencyjnej. Tylko że jak ktoś ma rodzinę trzyosobową, to nawet płacąc zaledwie po 8 zł, będzie w sumie płacił 24 zł, dzisiaj płaci 17 złotych. Autorzy zapominają dodać, że tak naprawdę jest to wyciąganie tych pieniędzy od obywateli o różnym stopniu zamożności. Ja sam płacę abonament, bo uważam, że jest to moim obowiązkiem i będę go płacił do końca. Trzeba jednak zdać sobie sprawę z tego, iż sytuacja się radykalnie zmieniła: minęło 20 lat, technologia się rozwinęła, są systemy satelitarne i cyfrowe, jest ogromna różnorodność kanałów i propozycji. Dlatego pewna część społeczeństwa może nie odczuwać bezpośredniej potrzeby istnienia telewizji publicznej. Chociaż ja uważam, że media publiczne są potrzebne, ale przecież to nie jest pogląd powszechny.
A co w praktyce oznacza wyodrębnienie 17 ośrodków telewizyjnych? Zgodnie z projektem koalicyjnym powinien być jeden w każdym województwie oraz TVP Info.
- Przede wszystkim ja nie wiem, czy ktoś w ogóle rozmawiał z Urzędem Komunikacji Elektronicznej, na jakich częstotliwościach te ośrodki będą nadawały. Bo jeśli utworzy się 16 odrębnych spółek, to nie ma częstotliwości dla TVP Info, gdyż zasoby są ograniczone. Nie wiem, na czym polegała ta propozycja, ponieważ dzisiaj TVP Info jest przecież złożone z częstotliwości ośrodków regionalnych, które się spina na pewien moment i nadaje wspólny program. Natomiast w przypadku proponowanego wyodrębnienia osobnej spółki nie mam pojęcia, jak to miałoby wyglądać - czy te niby niezależne spółki będą zmuszone udostępniać swoje pasmo dla TVP Info? To jest też dobre pytanie do autorów tego bezcennego pomysłu. Zatem moim zdaniem, korzyści programowych z tego rozdrobnienia nie będzie żadnych. Będą to w większości ośrodki bardzo słabe ekonomicznie i programowo, gdyż środków finansowych jest - i prawdopodobnie będzie - bardzo ograniczona ilość, oprócz tego także regionalne zasoby reklamowe są dosyć ograniczone, bo jednak tu się żyje głównie z reklamy ogólnokrajowej. W związku z tym przewiduję, że to tak naprawdę może doprowadzić do bardzo trudnej sytuacji ekonomicznej tych lokalnych ośrodków telewizyjnych. Spójrzmy chociażby na obecną sytuację lokalnych ośrodków radiowych: w zasadzie są na styk i trochę manipulują tymi wynikami. Sądzę więc, że to jest tylko podrożenie kosztów całego systemu - oczywiście z pieniędzy obywateli, bo ktoś tak zarządził. Ponadto niewątpliwie nastąpi uzależnienie od władz lokalnych i uzależnienie od polityków, czyli żadne pozytywne skutki takiej decyzji nie wystąpią.
Jak ocenia Pan ten projekt? Budzi on ostry sprzeciw bardzo wielu środowisk. Ostatnio np. skrytykowała go Konferencja Mediów Polskich, sugerując wręcz wyrzucenie do kosza.
- Moim zdaniem, osoby, które się wypowiadają, wpadają w lekką histerię. Tutaj jest pewna zmiana sposobu myślenia, inna filozofia: punkt wyjścia jest taki, że mniej ważna jest instytucja, a ważne jest to, co ona robi. Natomiast jeżeli celem ma być utrzymanie instytucji, to na pewno wszyscy krytycy projektu wpadają w histerię, bo ich celem jest utrzymanie instytucji. Dla mnie instytucja nie jest celem samym w sobie, bo istotne jest to, co ona dobrego robi dla społeczeństwa: jeżeli oferuje wartościowy, wysokiej jakości program, to wywiązuje się z pewnego obowiązku wobec społeczeństwa. A ten projekt ustawy właśnie kładzie nacisk na tę część programową: dostajesz pieniądze - wykorzystuj je dobrze, rób wartościowe rzeczy. To nie misja ma się dobijać do radia i telewizji, żeby tam jakieś ambitne dokumenty czy publicystykę przedstawić, tylko to ona staje się samym centrum tej instytucji, która dzięki niej istnieje. Padały tam różne demagogiczne, nieprawdziwe argumenty, że politycy będą układali ramówkę. Nic podobnego, bo licencja programowa powie na przykład, że TVP ma nadać 180 godzin programów dla dzieci i programy te mają być wyemitowane między godz. 18.00 a 22.00. A to nie jest układanie ramówki, bo nie mówi się, o której godzinie i jakie to mają być programy, kto ma je robić itd. Tutaj jest główny przedmiot krytyki. Dlatego byłem zaskoczony, bo przecież jeśli ktoś chce naprawdę przyzwoicie wykonywać swój zawód, a zwłaszcza zawód dziennikarza, to zgodnie z tym projektem przestaje być klientem, który z trudnościami stara się zainteresować swoimi propozycjami programowymi szefów anten. Dobra propozycja miałaby być największą wartością w tej zreformowanej telewizji. Moim zdaniem, to dziennikarze skorzystaliby z tego w największym stopniu, bo tu jest właśnie położenie akcentu na wartości programów. Oczywiście, mam do tego projektu dużo zastrzeżeń, ale uważam, że trzeba po prostu spokojnie usiąść i paragraf po paragrafie przejrzeć, zastanowić się nad tym. Ja bym bardzo chętnie porozmawiał z tymi ekspertami, dlaczego z pewnych propozycji zrezygnowali, jakie mają argumenty, bo może są one dobre. Tylko że jest pewien problem: nie ma z kim rozmawiać, bo autor jest dosyć anonimowy. Jak my, jako zespół, przygotowaliśmy projekt, to do nas można się zwrócić, porozmawiać, jesteśmy znani z imienia i nazwiska. Ja natomiast nie wiem, kto przygotował ten projekt, który jest dzisiaj w Sejmie, nie znam jego autorów. Bo to, że politycy się pod tym podpisali, nie znaczy, iż oni każdy zapis redagowali.
Czy jest jakieś podobieństwo między Pana projektem a tym koalicyjnym? Bo wspomniał Pan, że w obydwu nie chodzi o instytucję, tylko o konkretną propozycję programową.
- Nie wiem, czy to porównanie do wydmuszki, którego użyto podczas Konferencji Mediów Polskich, jest dobre, ale mam wrażenie, jakby prace redakcyjne polegały na tym, że ktoś wziął nożyczki i dzielnie sobie poczynał, wycinając kolejne paragrafy z naszego projektu, a dodał mnóstwo rzeczy, których tam w ogóle nie było. W rezultacie powstało coś, co jest znacznie odmienne. Nazwa jest podobna i pewne elementy są podobne, jednak wiele z nich uległo zmianie, tak samo zresztą jak zadania, które tam są opisane. Chociażby zapisy dotyczące powołania nowej Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Nasz projekt w ogóle się tym nie zajmował, ja nawet uważam, że obecny mechanizm może być utrzymany, ale to jest moje prywatne zdanie - najwyraźniej politycy uważają inaczej. U nas nie mówi się też np. o propagowaniu integracji europejskiej jako zadaniu mediów publicznych. I to nie dlatego, że ja osobiście jestem przeciwny integracji, tylko że - moim zdaniem - to jest właśnie ograniczenie wolności słowa, bo jeśli ktoś jest sceptyczny wobec integracji, to też ma prawo wyrazić swój pogląd. A zapis ustawowy, że telewizja ma to propagować, odcina dostęp do telewizji tym, którzy mają pogląd odrębny: mają prawo mieć, bo im to gwarantuje Konstytucja. Nie można więc wprowadzać takich zapisów, a ktoś je wprowadził. Jest szereg takich rzeczy, które wymagają, żeby spokojnie usiąść, być może wycofać się z tych zapisów. Trzeba paragraf po paragrafie przejrzeć tę ustawę, co się da - poprawić, być może pewne rzeczy uzupełnić, może z pewnych rzeczy jednak zrezygnować. Nie można robić tego w atmosferze takiej histerii i gorączki, bo w ten sposób nie da się uchwalić dobrego prawa. Na przestrzeni ostatnich kilkunastu miesięcy nie nastąpiło jakieś gwałtowne tąpnięcie w tej instytucji, dlatego nie podzielam tej zbiorowej histerii, bo nie dzieje się nic takiego, co wymagałoby natychmiast jakichś gwałtownych ruchów. Spokojnie, może po prostu warto usiąść i przeglądając tę ustawę, wrócić do projektu oryginalnego i powiedzieć - to dlatego nie, a to dlatego tak. Niestety, nie wiem, czy obecnie jest atmosfera do takiej pracy.
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2009-04-17
Autor: wa