Dyplomacja musi zakasać rękawy
Treść
Resorty spraw zagranicznych i obrony nie uczyniły nic, by poprawić przepływ danych pomiędzy służbami meteorologicznymi Polski i Federacji Rosyjskiej z lotnisk takich jak Smoleńsk Siewiernyj. Takie bezskuteczne próby podejmowali wcześniej wojskowi z 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego. Ale dopiero komisja Millera w swoim raporcie jasno wyraziła pogląd, że za procedury w tym zakresie odpowiadają szefowie MON i MSZ.
W procesie przygotowania wizyt w Katyniu widać było małe zaangażowanie dyplomacji, która ograniczała się do roli pośrednika w kontaktach z Moskwą. Niewykluczone, że bardziej aktywna postawa nie zakończyłaby się przekazaniem do Polski archiwalnej dokumentacji lotniska Smoleńsk, a 7 kwietnia 2010 r. piloci mieliby aktualne rosyjskie wizy.
Według zaleceń Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego minister spraw zagranicznych we współpracy z ministrem obrony narodowej ma ustalić procedury pozyskiwania informacji meteorologicznych z lotnisk nieprzekazujących danych do wymiany międzynarodowej w zakresie niezbędnym do realizacji lotów na tego rodzaju obiekty.
Takie zalecenie komisji świadczy o indolencji obu resortów, które nie wsparły starań wojskowych w tym zakresie, bo problem pozyskiwania prognoz z lotniska Smoleńsk Siewiernyj pojawił się już w 2009 roku, kiedy rozformowano tam 103. Gwardyjski Krasnosielski Pułk Lotnictwa Transportowego. Podobne trudności sprawiały obiekty Federacji Rosyjskiej nieujęte w sieci Aeronautical Fixed Telecommunication Network (AFTN). Siły Powietrzne w takich przypadkach zdobywały (i wciąż tak czynią) dane pogodowe z Siewiernego poprzez Dyżurną Służbę Operacyjnego Centrum Operacji Powietrznych, która zwraca się telefonicznie do Dyżurnej Służby Operacyjnej Stanowiska Dowodzenia Sił Powietrznych Floty Bałtyckiej Federacji Rosyjskiej. Sprawa na wniosek Oddziału Służby Meteorologicznej Dowództwa Sił Powietrznych już w październiku 2009 roku trafiła do Departamentu Wojskowych Spraw Zagranicznych Ministerstwa Obrony Narodowej oraz Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. Działania podjął tylko Sztab Generalny, który w marcu 2010 roku omówił problem na spotkaniu szefów sztabów WP i FR w Moskwie. Sprawa nie znalazła jednak rozwiązania. Także w sierpniu 2010 roku druga próba załatwienia problemu przez sztab zakończyła się fiaskiem. Wtedy w Polsce z oficjalną roboczą wizytą przebywał gen. armii Nikołaj Makarow, szef Sztabu Generalnego Federacji Rosyjskiej. Tematu jednak nie wsparły ani organa dyplomatyczne MON, ani też Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Tymczasem z jednoznacznych zaleceń KBWLLP wynika, że oba resorty powinny były to uczynić, jeśli nie po wniosku służb meteorologicznych, to z pewnością po katastrofie 10 kwietnia 2010 roku.
Sposób przygotowania wizyt w Katyniu 7 i 10 kwietnia 2010 roku pozostawiał wiele do życzenia. Z pewnością większą aktywnością powinna była wykazać się polska dyplomacja. Być może wówczas Ambasada RP w Moskwie przesłałaby do Kancelarii Prezesa Rady Ministrów oraz szefostwa Służby Ruchu Lotniczego aktualną dokumentację lotniska Smoleńsk Północny, a nie tę pochodzącą z zasobów archiwalnych Ambasady RP w Moskwie z 2009 roku. Ponadto kontrola działań strony rosyjskiej zapewne znalazłaby swój oddźwięk w protokołach potwierdzających przygotowanie dotąd zamkniętego lotniska Siewiernyj do przyjęcia polskich delegacji. Według raportu komisji, skończyło się na sprawozdaniu ze spotkania, na którym "strona rosyjska zapewniła, że wszystkie samoloty zostaną przyjęte, a wymagane parametry lotniska wojskowego w Smoleńsku przekażą notą do MSZ RP". Jak się okazało, zapewnienia wystarczyły, a rekonesans na Siewiernym był niemożliwy, bo nikt nie poinformował polskiej ambasady w Moskwie o zamiarze wizytowania lotniska. Jak stwierdza raport Millera, ambasada "nie mogła więc wystąpić do strony rosyjskiej o zgodę na wejście na teren lotniska, tym samym funkcjonariusze BOR nie zostali wpuszczeni przez ochronę na teren lotniska". Z racji braku takich przepisów w składzie grupy przygotowawczej nie było przedstawicieli 36. SPLT lub DSP, więc ocena przygotowania lotniska pod kątem bezpieczeństwa wykonywania operacji lotniczych i tak nie mogłaby być przeprowadzona. Pozostaje jednak pytanie o to, dlaczego nikt z grupy przygotowawczej nie pomyślał, że stan zamkniętego lotniska może budzić wątpliwości, a przynajmniej że wymaga on weryfikacji.
Analizując sposób przygotowania wizyt, można zauważyć, że zadbanie o istotne szczegóły stanowiło problem, także w działaniach podejmowanych w 36. SPLT. 7 kwietnia 2010 roku dla samolotu Tu-154M był zaplanowany samolot zapasowy Jak-40 o numerze bocznym 047. Tyle że z dokumentów specpułku jasno wynika, że "w tym dniu jedynym samolotem zapasowym mógł być Jak-40 nr 044, ponieważ tylko na tym samolocie był wykonany oblot komisyjny wymagany przed realizacją lotu o statusie HEAD". To nie jedyne niedociągnięcie w przygotowaniu do wizyty z 7 kwietnia 2010 roku, bo już dzień później Dariusz Górczyński, były naczelnik Wydziału Federacji Rosyjskiej w Departamencie Wschodnim MSZ, informował Andrzeja Kremera, wiceministra spraw zagranicznych, Mariusza Kazanę, dyrektora Protokołu Dyplomatycznego MSZ, Jarosława Czubińskiego, dyrektora generalnego Służby Zagranicznej MSZ, i Jarosława Bratkiewicza, dyrektora Departamentu Wschodniego MSZ, o problemach z wizami polskich pilotów. Chodziło o ich brak 7 kwietnia, na co zwróciła uwagę strona rosyjska, prosząc o uzupełnienie tych braków podczas wizyty planowanej na 10 kwietnia. Już po gronie osób alarmowanych widać, że polska dyplomacja mogła w tej sprawie interweniować wcześniej i w razie potrzeby doprowadzić do dopięcia spraw formalnych związanych z wizami. Uwagi Rosjan w zakresie wiz dotarły też do specpułku. Znalazło to swój wyraz w nerwowym poszukiwaniu nawigatora posiadającego aktualną rosyjską wizę. W przeddzień wylotu podczas porannej odprawy w gabinecie dowódcy 1. eskadry lotniczej odbyło się postawienie zadań na wylot do Smoleńska w dniu 10 kwietnia 2010 roku. W trakcie odprawy dowódca eskadry dwukrotnie zmieniał osobę do pełnienia funkcji nawigatora pokładowego. Pierwotnie wyznaczono jedynego w pułku nawigatora etatowego. Ten jednak 12 kwietnia 2010 roku miał lecieć do Stanów Zjednoczonych i Kanady. Uznano, że lot do Smoleńska skróci jego przygotowanie do następnego rejsu. Kolejny wytypowany do lotu pilot nie miał aktualnej wizy wjazdowej do FR. Dopiero po sprawdzeniu aktualności wiz znaleziono pilota, który mógłby polecieć do Smoleńska w charakterze nawigatora pokładowego na Tu-154M. Stało się to jednak kosztem skrócenia o prawie 1,5 godziny przewidzianego przepisami ośmiogodzinnego czasu odpoczynku lotnika.
Podobne zamieszanie widać było w sposobie przygotowania samolotów na 10 kwietnia. Niby instrukcja HEAD jest jasna i stawia wymóg zabezpieczenia dwóch statków powietrznych - zasadniczego i zapasowego, a obydwie maszyny muszą odbyć lot komisyjny. W kwietniu 2010 roku 36. SPLT nie był w stanie zapewnić dwóch samolotów Tu-154M, bo jeden z nich przechodził remont. W zastępstwie, jako zapasowy, przygotowano nieprzystosowany do lotów typu HEAD samolot Jak-40 o numerze 044. Ponadto oficjalnej delegacji towarzyszyli dziennikarze, dla których przygotowano samolot Jak-40 o nr 045. Jednak dla tej maszyny 36. SPLT nie wystąpił do Rosjan o zgodę na przelot i lądowanie w Smoleńsku. Sytuację "uratowała" awaria samolotu z dziennikarzami na pokładzie, którzy zostali poproszeni o zmianę środka transportu i odbyli lot do Smoleńska samolotem przewidzianym jako zapasowy dla prezydenta RP. Nikt nie pomyślał wówczas o tym, co zrobić w przypadku niemożliwości startu Tu-154M. Jednak nawet gdyby samolot zapasowy nie odleciał, to część delegacji pozostałaby na lotnisku z powodu braku miejsc. Planu awaryjnego nie było. "Gdyby zaistniała konieczność użycia samolotu Jak-40 jako samolotu zastępczego dla Tu-154M, to w rozkazie dziennym na 10.04.2010 r. nie wyznaczono dla niego załogi. Należy również podkreślić, że gdyby nie awaria samolotu Jak-40 nr 045, to przelot delegacji dziennikarzy do Smoleńska zostałby wykonany samolotem, dla którego nie została wydana zgoda dyplomatyczna przez FR" - wytyka raport komisji Millera.
Marcin Austyn
Nasz Dziennik 2011-08-03
Autor: jc