Ekspertyzy milczą o amunicji
Treść
Z Zuzanną Kurtyką, wdową po Januszu Kurtyce, prezesie Instytutu Pamięci Narodowej, który zginął w katastrofie prezydenckiego samolotu pod Katyniem, rozmawia Mariusz Kamieniecki
Biegli z Wojskowego Instytutu Chemii i Radiometrii w Warszawie w trakcie badań nad resztkami ubrań ofiar katastrofy z 10 kwietnia nie stwierdzili obecności bojowych środków trujących ani śladów materiałów wybuchowych.
- Nie jestem ekspertem w tej dziedzinie, dlatego ważna jest dla mnie opinia biegłych. Ciągle jeszcze jestem przed spotkaniem ze specjalistami zarówno z Kliniki Toksykologii, jak również z Instytutu Ekspertyz Sądowych i mam nadzieję dowiedzieć się, czego powinniśmy tam jeszcze szukać i właściwie w jakim kierunku poprowadzić te badania. Bez wątpienia wymagają one sporej fachowej wiedzy. Ja takowej nie posiadam, co nie znaczy, że nie chciałabym wiedzieć, co w takim razie z amunicją oficerów z Biura Ochrony Rządu, która podobno po katastrofie masowo wybuchała. Czyżby nie badano ich mundurów?
Spodziewała się Pani innych wyników?
- Co do kompetencji zespołu, który przeprowadzał badania, trudno mieć zastrzeżenia - w końcu to specjaliści w swojej dziedzinie. Zdarza się jednak, że w takiej czy innej dziedzinie wiedzy pracuje się głównie standardami. A ta sytuacja nie jest standardowa. Powstaje zatem pytanie, czy można pokusić się jeszcze o jakieś niestandardowe badania.
Dlaczego jest to tak ważne dla Pani i innych rodzin ofiar katastrofy Tu-154M?
- Ciągle szukamy wyjaśnienia przyczyn katastrofy. W tej sytuacji wobec braku dostatecznych informacji co do postępów śledztwa ze strony uprawnionych organów każdy wariant należałoby wyjaśnić. Im więcej uda się wyjaśnić czy wykluczyć, tym lepiej, tym mniej będzie wątpliwości. Przeanalizujmy chociażby tylko z logicznego punktu widzenia postawę Rosjan w sprawie śledztwa: jeżeli ktoś ma czyste ręce i czuje się niewinny, to zaprasza innych do uczestnictwa we wspólnej pracy na rzecz wyjaśnienia wszystkich okoliczności. Tymczasem Rosjanie, nie dopuszczając Polaków, zachowują się co najmniej dziwnie, tak jakby mieli coś do ukrycia. Dajmy na to, jeżeli ktoś czuje się niewinny, to raczej powinien prosić o pomoc specjalistów z całego świata, żeby dochodzenie uwiarygodnić, także dla własnego dobra. Taka postawa wydaje się jak najbardziej logiczna, jednak nie dla Rosjan.
Najważniejszy dowód w sprawie: szczątki samolotu prezydenckiego, wciąż znajdują się w rękach Rosjan.
- Tu spotykam się ze sprzecznymi danymi, które docierają z różnych źródeł. Z jednej strony słyszałam już wcześniej, że polska prokuratura wystąpiła zaraz po 10 kwietnia o wydanie nam wraku samolotu, ale ostatnio otrzymałam wiadomość, iż brak o tym informacji w aktach śledztwa. Wychodzi na to, że dotąd nikt ze strony polskiej o wrak samolotu nie zabiegał. Na pewno jest to sprawa, którą warto i należy szybko wyjaśnić. Możemy bowiem mieć do czynienia z sytuacją, w której skoro nikt się tym nie interesuje, to wrak zostanie przetopiony.
Dopuszcza Pani taką myśl?
- Jeżeli polski rząd dopuściłby do tego, to mielibyśmy do czynienia ze skandalem na niespotykaną skalę. Z drugiej jednak strony, czy mało mieliśmy skandali w naszej historii? Jako rodziny ofiar tragedii smoleńskiej, musimy coś z tym zrobić. Na pewno będziemy protestować. Jeżeli okaże się, że rzeczywiście polskie władze nie wystąpiły do Rosjan o zwrot wraku samolotu, będziemy próbowali wymusić na prokuraturze wystąpienie o zwrot własności naszego państwa. Przynajmniej do tego mamy chyba prawo, mamy też obowiązek wobec Narodu Polskiego.
Mecenas Rafał Rogalski, pełnomocnik kilku rodzin ofiar katastrofy, uważa, że należy wyjaśnić, w jaki sposób zapadła decyzja o zastosowaniu takiej, a nie innej procedury w sprawie badania przyczyn rozbicia się prezydenckiego samolotu. Zapowiada złożenie w tej kwestii kilku wniosków dowodowych. Zna Pani szczegóły tej sprawy?
- Nie, nie znam. Nie rozmawiałam z mecenasem Rogalskim, ale myślę, że powoli będziemy się starali ujednolicić postępowanie naszych pełnomocników. Wszystko po to, by było jasne, jak dalej postępować. Na pewno społeczeństwo będzie o tym wszystkim informowane. Nie ma bowiem żadnych wątpliwości co do tego, że Naród Polski ma prawo wiedzieć, co się dzieje ze śledztwem w sprawie katastrofy, w której zginął polski prezydent i polska elita. Dla mnie jest to sprawa bezdyskusyjna.
Do Polski trafiło 1300 stron akt rosyjskiego śledztwa. Ich tłumaczenie potrwa co najmniej miesiąc.
- Myślę, że byliśmy i nadal pozostajemy petentami w tym śledztwie, i otrzymujemy tylko to, co w ocenie strony rosyjskiej powinniśmy dostać. Przecież nie mamy żadnej gwarancji, że dostaliśmy wszystko. Zresztą to nic nowego. Są to metody, taktyki stosowane i znane nam od lat. Tymczasem w przypadku faktów i kształtowania prawdy historycznej nie ma nic gorszego od "półprawdy". Najgorsze ze wszystkiego, do czego może dojść, to nie kłamstwo, bo kłamstwo łatwo można rozszyfrować, ale tzw. półprawda, bo z niej najtrudniej wyłuskać prawdę. "Półprawda" jest gorszą formą kłamstwa, kłamstwem zmanipulowanym do potęgi.
Pani syn Paweł zabiega o wyjazd w grupie archeologów na miejsce katastrofy. Kilkakrotnie zwracała się Pani do ministra Michała Boniego w tej sprawie. Dostała Pani odpowiedź?
- Nie, nie otrzymałam żadnej odpowiedzi i prawdę mówiąc, przestałam liczyć na to, że ją otrzymam.
Dziękuję za rozmowę.
Nasz Dziennik 2010-06-28
Autor: jc