Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Gotówka pilnie poszukiwana

Treść

Uważaj, co mówisz przez telefon. Nie podpisuj niczego pochopnie. Zachowuj stare umowy i rachunki. Oto trzy przykazania główne, szczególnie aktualne w dobie kryzysu finansowego. Brak gotówki powoduje, że niektóre firmy uciekają się do "nie do końca czystych praktyk", aby złowić klienta, albo też biorą się za ściąganie kontrowersyjnych należności, nawet gdy ich roszczenia są bardzo przedawnione. Przy braku ostrożności można trafić w ręce windykatorów, którzy potrafią latami nękać niefortunnych dłużników.
Kryzys finansowy i powszechne "kłopoty z płynnością" sprawiły, że na rynku rozpoczęła się nadzwyczajna krzątanina w poszukiwaniu pieniędzy.
"Mówi starszy inspektor do spraw nadużyć finansowych. Jeśli pani nie zapłaci za fakturę, sprawa zostanie przekazana do windykacji...".

- To brzmiało tak, jakby dzwonił funkcjonariusz publiczny, np. z ABW. Ktoś niezorientowany naprawdę mógł się przestraszyć. Dopiero gdy zapytałam, z jakiej jest instytucji, dzwoniący przyznał, że pracuje w firmie Euroadres - opowiada Agnieszka M., właścicielka pensjonatu w Warszawie. Pracownicy Euroadres nagabywali ją telefonicznie przez ponad miesiąc, strasząc prokuraturą, komornikiem, firmami windykacyjnymi. Domagali się zapłaty za umieszczenie w internecie reklamy pensjonatu, której ta - jak twierdzi - nie zamawiała.
Telefoniczna umowa kontrolowana
- Owszem, firma Euroadres zgłosiła się do nas z propozycją umieszczenia reklamy na swoim portalu zaraz potem, jak moja pracownica weszła na ich strony. Zaoferowała reklamę za określoną kwotę, a kiedy uznaliśmy ją za wygórowaną - pracownica firmy zaproponowała, że w ramach dwugodzinnej promocji możemy wykupić tę samą reklamę za mniej niż połowę ceny, musimy tylko podjąć decyzję natychmiast...
Ten pośpiech wydał się pani Agnieszce podejrzany, więc kazała pracownikowi zrezygnować z negocjacji ze wspomnianą firmą. - Było jeszcze kilka telefonów z tamtej strony, ale do umowy nie doszło - twierdzi. Jakież było jej zdziwienie, gdy parę dni potem otrzymała do zapłaty fakturę pro forma za roczną reklamę na portalu Euoadres.pl i Euroadres.com oraz umieszczenie logo i flagi pensjonatu w wyszukiwarce.
- Zamówienie złożone zostało telefonicznie - mamy to nagrane... - oznajmił przedstawiciel działu windykacji firmy.
- Umowy z klientami zawieramy ustnie przez telefon. Odczytujemy klientowi formułkę, że negocjacje wchodzą w fazę zawarcia umowy i od tej chwili rozmowa jest nagrywana dla bezpieczeństwa klienta - wyjaśnia Monika Laskowska, szefowa działu sprzedaży Euroadres. - Umowy pisemne zawieramy tylko wtedy, gdy klient sobie tego wyraźnie zażyczy - dodaje. W ciągu 48-72 godzin od ustnej umowy reklama zostaje umieszczona w internecie.
- Nie ma możliwości, aby klient nie wiedział, iż doszło do zawarcia umowy - zapewnia przedstawicielka Euroadres.
- Nie zawarłam żadnej umowy - twierdzi pani Agnieszka. - Jeżeli zamawiam reklamę, powinna być przedstawiona oferta wizualna. Tymczasem tutaj nikt mnie nawet nie spytał, czy akceptuję logo, a na dodatek reklama zawierała błędne dane o właścicielu - mówi, nie kryjąc poirytowania.
Pensjonat był wprost bombardowany telefonami o zapłatę. Kres tej praktyce położyło dopiero oficjalne pismo z zapowiedzią złożenia doniesienia do prokuratury.
- Próbowano mnie zastraszyć i wyłudzić pieniądze. Ja się nie ugięłam, ale ilu innych drobnych przedsiębiorców dla świętego spokoju zapłaci? - zastanawia się Agnieszka M.
- Czy często zdarzają się spory o to, czy doszło do podpisania umowy? - pytamy w firmie Euroadres.
- Nie mieliśmy takiego przypadku - twierdzi Laskowska.
Wytypowani do zapłaty
Do warsztatu samochodowego Jarosława Ł. i Konrada M. zgłosiła się firma Business Solution Co., oferując pośrednictwo w serwisowaniu samochodów firmowych.
- Warsztat panów został wytypowany jako jeden z najlepszych po badaniach wśród klientów - skomplementowała właścicieli pracownica firmy w pierwszej rozmowie telefonicznej.
- Te badania to pic na wodę. Kiedy przyjechaliśmy na rozmowy, pani, którą wydelegowano, nie wiedziała nawet, gdzie się warsztat znajduje i ile ma stanowisk - śmieją się jego właściciele. - Miała za to - chyba w celach marketingowych - duży dekolt...
Oferta przedstawiona została jasno: firma przysyła klientów, warsztat serwisuje samochody i rozlicza się z klientami, a firma pobiera za to 1-4 proc. ceny usługi, czyli prawie nic. Warunek - właściciele zapłacą na wstępie 3,5 tys. zł netto za pośrednictwo... no, może 3 tys. zł brutto.
- Mieliśmy podjąć decyzję szybko, najlepiej w 10 minut, bo "w kolejce czekają inne warsztaty", a oni "serwisu potrzebują na wczoraj" - opowiadają "wytypowani". Odrzucili ofertę.
- Już na pierwszy rzut oka trudno ją uznać za uczciwą. Firma do niczego się nie zobowiązuje, nie określiła w umowie, ilu klientów podeśle i w jakim czasie ("może być jeden na wiele lat..."), najwyraźniej nie liczyła na dochody z serwisowania, bo prowizję od napraw wyznaczyła znikomą, a to, co ją interesowało, to zapłata z góry za pośrednictwo... - tłumaczą swoją odmowę właściciele warsztatu.
Gdy zadzwoniliśmy pod wskazany numer, pracownica Business Solution nie przedstawiła się i nie chciała rozmawiać na temat oferty pośrednictwa proponowanej kontrahentom. - Ja nie muszę pani udzielać takich informacji - oświadczyła, odsyłając do szefa firmy.
- Domyślam się, że chodziło o podpisanie umowy partnerskiej z warsztatem. W tej fazie nie ma żadnych konkretów, obietnic czy gwarancji. Oferujemy dostarczenie klientów, a także pomoc w pozyskiwaniu środków z Unii Europejskiej, doradztwo prawne i kredytowe, transakcje bezgotówkowe - wyjaśnia szef Business Solution Robert Stępień. - Opłata przy zawarciu umowy partnerskiej jest formą "opłaty członkowskiej" - tłumaczy. Natomiast konkretne warunki precyzują umowy szczegółowe, które zawierane są między bezpośrednimi partnerami biznesowymi, w tym przypadku warsztatem, i firmą zlecającą obsługę samochodów - tłumaczy. Zapewnia, że Business Solution zatrudnia wszystkich swoich 15 pracowników na umowach o pracę, posiada wysokiej klasy specjalistów, a usługodawcy trafiają tu wyłącznie "z polecenia zadowolonych klientów". Brak zorientowania pracownicy podczas rozmów z klientem tłumaczy krótko: - To partner powinien podać wszystkie niezbędne informacje o sobie.
Zapłać za usunięcie z rejestru
Jacek W., przedsiębiorca, otrzymał niedawno rachunek za usługę, którą zamówił... 12 lat temu jako bezpłatną. Dokumentu, który by to poświadczył, nie potrafi po tylu latach odnaleźć. Tymczasem C&C Ogólnopolski Bank Ochranianych Samochodów wyliczył należności za "ochronę" samochodu, który notabene został dawno sprzedany, na kilkaset złotych. Firma twierdzi, że wysyłała korespondencję w sprawie opłat rocznych, na którą nie było odpowiedzi.
- Korespondencja nigdy do mnie nie dotarła - utrzymuje przedsiębiorca.
Przedstawiciel działu obsługi klienta C&C Raniszewski (przedstawił się tylko z nazwiska) poinformował, że firma wysyła do klientów listy zwykłe, bez potwierdzenia odbioru. W piśmie do Jacka W. firma przyznaje ponadto, że "niektóre wzorce umowne nie posiadały wzmianki o odpłatności...".
- Bezpłatne było tylko samo znakowanie pojazdu, które wykonywały firmy zewnętrzne - wyjaśnia pracownik. - Potem klient otrzymywał list z potwierdzeniem, że jego dane zostały wprowadzone do rejestru wraz z informacją o kosztach usługi przechowywania danych. Jeżeli nie zareklamował usługi - umowa na bezterminowe przechowywanie danych uznawana była za zawartą w trybie oświadczeń woli stron - tłumaczy. Tej ważnej z punktu widzenia prawa czynności dokonywano także listem zwykłym. W dokumentach znajdowała się wzmianka, że klient ma obowiązek aktualizować dane, np. informować o zmianie adresu, sprzedaży samochodu itp. Z pisma C&C można się dowiedzieć, że "warunkiem zerwania umowy jest pisemna dyspozycja usunięcia danych z OBOS i zakończenia zlecenia", w przeciwnym razie dane są przechowywane bezterminowo, a roszczenia z tego tytułu nie ulegają przedawnieniu... Tykająca bomba, która w którymś kolejnym pokoleniu pochłonie majątek rodziny W.?
Niekoniecznie.
Należności od klienta dochodzi firma C&C posiadająca licencję Krajowego Rejestru Długów. Klient został umieszczony w ewidencji Nierzetelnych Klientów C&C.
- A kto pani powiedział, że dochodzimy długu za kilkanaście lat? Do usunięcia z Rejestru Nierzetelnych Klientów i zakończenia zlecenia wystarczy zapłata w wysokości 26,50 zł - usłyszeliśmy w dziale obsługi klienta.
Na rynku operuje wiele firm, które usiłują zebrać gotówkę, nawet narażając swój image w oczach klientów. Kryzys finansowy nasilił jeszcze ten trend. Niby wszystko odbywa się zgodnie z prawem, ale klient czuje się nabijany w butelkę. I często rzeczywiście tak jest.
Małgorzata Goss
"Nasz Dziennik" 2009-04-01

Autor: wa