Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Granice bywają pożyteczne

Treść

Z prof. Jerzym Żyżyńskim, ekonomistą, wykładowcą Uniwersytetu Warszawskiego, rozmawia Małgorzata Goss Amerykański system finansowy składa się ostatnio jak domek z kart, administracja chce przeznaczyć 700 mld USD na podtrzymanie działalności kredytowej banków, mówi się o krachu podobnym do tego z 1929 roku. Kryzys wpłynie na polski system finansowy? - Wszystko zależy od tego, czy nasze pieniądze ulokowane w instytucjach finansowych zostały zainwestowane w amerykańskie aktywa na giełdzie i akcje padających banków. Jeżeli okazałoby się, że np. fundusze emerytalne ulokowały pieniądze emerytów w amerykańskie aktywa, a bardzo o to walczyły, to wartość naszego kapitału emerytalnego nagle by spadła, bo za oceanem wskutek przeceny akcji "wyparowało" wiele miliardów dolarów. Tak się jednak prawdopodobnie nie stało, ponieważ fundusze emerytalne mogą tylko 5 proc. kapitału lokować w instrumenty zagraniczne. - Na szczęście w dużym stopniu, bo nie całkowicie, wybroniono się przed naciskami z rynku, aby to ograniczenie znieść. To znakomity przykład, że istnienie granic między krajami i regulacji ograniczających przepływy finansowe jest pożyteczne. Amerykański kryzys został wywołany właśnie brakiem roztropności w likwidowaniu regulacji, które poprzednio zabezpieczały system finansowy. Brak bezpiecznych regulacji wystawił ten system na niekontrolowane działanie naturalnych praw gospodarki rynkowej. Dążenie do jak największych zysków, do udzielania kredytów za wszelką cenę, nie bacząc na możliwości spłaty przez kredytobiorców w powiązaniu z okresowym wzrostem stopy procentowej, doprowadziło do obecnego kryzysu. W Ameryce stosowano też bardzo skomplikowane narzędzia finansowe, transakcje na instrumentach pochodnych, przy których zarabia się na czymś, czego się w istocie samemu nie posiada... - Te instrumenty umożliwiają szybszy obrót pieniądzem i zwiększają zyski instytucji finansowych, ale gospodarce nie przynoszą tak dużych korzyści, jak niektórzy sądzili. Uwolnienie rynków finansowych uważane było za ogromny sukces, mówiono o "wielkim wybuchu" - Big Bang. Obroty systemu finansowego po likwidacji barier wzrosły ponad stukrotnie, stały się wielokrotnie większe niż realny wzrost gospodarki. Pamiętajmy, że system finansowy żyje z obrotu pieniądzem, z procentu od obrotu - po prostu ściąga część popytu i szybciej obraca tymi pieniędzmi. Gospodarka realna zdecydowanie mniej na tym skorzystała niż sektor finansowy. System bankowy należy ratować publicznymi pieniędzmi? Amerykańscy podatnicy nie chcą płacić na bankierów z Wall Street, chcą, żeby odpowiadali akcjonariusze i management... - Akcjonariusze to zaledwie 7-10 proc. kapitału banku. Ludzie nie rozumieją, czym są banki. Nawet nasi eksperci mówią: po co ratować banki, niech bankrutują. Tymczasem banki to pieniądze deponentów. Bankructwo oznacza straty milionów ludzi, którzy mają w nich depozyty. Moim zdaniem, zablokowanie przez Kongres pomocy dla sektora finansowego obliczone jest na tanie wykupienie pewnych instytucji i aktywów przez tych, którzy dysponują pieniędzmi. Zagraniczne banki w Polsce są oddzielone kapitałowo od upadających centrali zagranicznych? Czy ich klienci mogą spać spokojnie? - Formalnie są to oddzielne instytucje. Dzisiaj wychodzi na jaw obłuda tych, którzy sprzedawali polskie banki zagranicznym inwestorom. Wtedy pani Gronkiewicz-Waltz przekonywała, że nasze banki staną się częścią systemu banków zachodnich i jak będą miały kłopoty, to tamte im pomogą. Tymczasem teraz mówi się, że są to odrębne instytucje i ani my im nie pomożemy, ani one nam. Są opinie, że jednak najbezpieczniej dzisiaj trzymać pieniądze w czysto polskim banku, a nie w bankach zagranicznych, których centrale na Zachodzie znajdują się w tarapatach. - Teoretycznie nie można wykluczyć, że jakaś instytucja wykorzysta kruczki prawne, żeby spowodować transgraniczne przepływy kapitału dla ratowania centrali. Wprawdzie nadzór finansowy dobrze zabezpieczył system, ale trudno wszystko przewidzieć. A więc transfery z Polski są możliwe? - Transfery zysków tak - to cały czas się odbywa, ale banki nie mogą przetransferować naszych depozytów. Zyski będą transferować. Spadek naszej giełdy będzie wynikał z tego, że będą wyprzedawać inwestycje, aby ściągnąć kapitały i ratować swoje centrale. Jednak masowa wyprzedaż powoduje spadek wartości tych aktywów, więc pojawi się naturalne ograniczenie... A jak kryzys wpłynie na inne sektory gospodarki Zachód Europy już dotyka recesja... - Obecny kryzys, wbrew niektórym opiniom, nie ogranicza się do sektora finansowego - gospodarka realna także odczuwa perturbacje. Pojawiają się kłopoty z kredytem, bo banki ograniczają akcję kredytową. Z kolei jeśli kredyty są niedostępne - przedsiębiorstwa starają się wykorzystywać środki własne, wycofując depozyty z banków. To zjawisko określane jest jako "run na banki". No a wtedy pojawia się ryzyko, że banki nie wytrzymają i nastąpi zjawisko domina, serii upadków. Dlatego niezbędny jest plan ratunkowy, aby nie doszło do takiego kryzysu jak w 1929 roku. Jeśli plan ratunkowy się powiedzie - realna gospodarka powinna odzyskać siły szybciej nawet niż sektor finansowy. Polska gospodarka odczuje skutki kryzysu? Gospodarka Niemiec spowalnia, a są one naszym największym partnerem. - Możemy odczuć skutki spowolnienia eksportu, gdyby niemiecki rynek się skurczył. Ale to nie powinno trwać dłużej niż pół roku. Na razie jednak, pomimo początków recesji na Zachodzie, Europa Środkowowschodnia nadal szybko się rozwija. To pokazuje, że niepełna integracja, zachowanie pewnej odrębności jest korzystne dla gospodarki. Polska znajduje się w odmiennym cyklu gospodarczym, ma inne, szersze pola rozwojowe. Towarzyszy temu jednak silna aprecjacja polskiej waluty w relacji do eurodolara. Jaki to ma wpływ na gospodarkę? - Aprecjacja niekorzystnie wpływa na eksporterów, ale jest korzystna dla tych, którzy posiadają aktywa pieniężne i depozyty. W razie przystąpienia do euro umocnienie waluty powoduje, że przeliczenie ich zarobków i depozytów na euro jest korzystniejsze. Jeszcze niedawno minister Rostowski mówił, że przystąpienie Polski do eurostrefy nastąpi tylko w warunkach uspokojenia na rynkach finansowych. Tymczasem dziś mamy na tych rynkach tsunami, a nie ciszę, a mimo to premier ogłosił zamiar przystąpienia do euro w 2011 r., a w 2009 r. wejście w fazę ERN2 (powiązania złotego z euro)... - Wiele wskazuje na to, że premier uległ naciskom pewnych lobby, które go przekonują, że przyjęcie euro właśnie teraz będzie korzystne. Podobnie wmówiono to Słowakom. Owszem, przejście na euro jest tym korzystniejsze, im mocniejsza jest dana waluta, ale umocnienie waluty musi być wynikiem długiego procesu gospodarczego, nabierania siły przez gospodarkę, a nie efektem spekulacji. Nagły skok aprecjacji nie jest korzystny. Przejście na euro i oddanie polityki monetarnej EBC może rozszczelnić nasz system, który dotąd broni się przed skutkami kryzysu w Ameryce i Europie? - Oczywiście. Państwo ma dwa instrumenty wpływania na gospodarkę, a są to: polityka pieniężna prowadzona przez bank centralny i polityka fiskalna prowadzona przez rząd. Jak pozbywamy się własnego pieniądza, to zostaje nam tylko jeden instrument. To tak, jakby skórę pozbawić warstwy wierzchniej i wystawić na działanie czynników zewnętrznych. Po przyjęciu euro będziemy polskimi oszczędnościami zasypywali dziurę finansową w globalnym systemie? - Kanonem Unii jest swoboda przepływu kapitału, więc samo przejście na euro nie ma decydującego znaczenia. Niebezpieczeństwo tkwi w dyrektywach Unii, które odnoszą tę zasadę do naszych funduszy emerytalnych, uznając je za instytucje komercyjne, a nie część sektora publicznego. Wprowadzenie w życie tych dyrektyw sprawi, że ustawowe "bezpieczniki" zostaną wyłączone, a wtedy wartość naszego kapitału może z dnia na dzień spaść np. o 1/3 i tak się skończy sen o "godnych emeryturach". Dziękuję za rozmowę. "Nasz Dziennik" 2008-10-02

Autor: wa