Historia, która trwa
Treść
Zdjęcie: Marek Borawski/ Nasz Dziennik
Ta książka wstrząsa do głębi. Wcale nie dlatego, że Piotr Szubarczyk, znany historyk i publicysta, przytacza w niej poruszające relacje ofiar sowieckiej okupacji 1939-1941, w dużej mierze wcześniej niepublikowane, przez niego samego zebrane. Nie dlatego też, że bezmiar przedstawionego cierpienia jest dla czytelnika nie do zniesienia – autor z umiarem dawkuje dozę okropieństw i nie epatuje nimi. I nie dlatego, że autor dokonał odkrycia na miarę nowego Katynia.
Tym, co nie pozwala zasnąć po lekturze „Czerwonej apokalipsy”, jest jej porażająca aktualność. W dwojakim przynajmniej sensie.
Uwiedzeni sowieckimi archiwami
Po pierwsze, autor rozwiera przed nami ogromny obszar niewiedzy o Golgocie Wschodu, wskazując na trudności napotykane do dzisiaj przez ludzi usiłujących choćby policzyć ofiary – i te śmiertelne, i te, które przeżyły deportacje. Przeliczyć je uczciwie i wbrew obowiązującej wciąż w polskiej nauce wykładni rosyjskiej, wspartej ujawnionymi dokumentami sowieckimi.
Okazuje się bowiem, że dla historyków z dyplomami papiery bolszewików mają wartość większą niż szacunki agend Rządu RP na Uchodźstwie, poczynione na podstawie meldunków z kraju. Dla większości specjalistów otwarcie sowieckich archiwów stanowiło moment rozstrzygający i unieważniający lata pracy badaczy na emigracji, i to prowadzonych na gorąco, w czasie, gdy świadkowie wydarzeń żyli. Zdumiewać musi, zaiste, traktowanie szczątków moskiewskich dokumentów, wyselekcjonowanych starannie przez spadkobierców NKWD, jako bardziej „prawdziwych” niż owoce trudu wykonywanego na bieżąco – zwłaszcza że rzetelnych źródeł o deportowanych w „otwartych” archiwach brak. Jeżeli przed owym „wiekopomnym” otwarciem liczbę deportowanych na wschód obywateli Polski w latach 1939-1945 szacowano na ponad dwa miliony, to czemu pokazanie nam sowieckich dokumentów bez kompletnych list przewozowych zmniejszyło tę liczbę do około 320 tysięcy?
Dla historyka rozstrzygającym elementem jest zawsze źródło – zgoda, ale do jego warsztatu należy przede wszystkim weryfikacja tego źródła. Bezkrytyczne przyjmowanie danych „ujawnionych” przez Moskwę, wbrew ustaleniom dokonanym także przez historyków polskich na politycznej emigracji, w warunkach większej wolności niż w okupowanym kraju, musi budzić opór.
I o tym pisze Piotr Szubarczyk. Można odnieść wrażenie, że jednym z jego celów – obok edukacyjnego – było pokazanie opinii społecznej, jak wiele nie wiemy i jak wiele wiedzieć nie chcemy. Bo rządzący III Rzecząpospolitą kierują się fałszywie pojmowanym interesem kraju lub – co bliższe jest prawdy – doskonale rozumianym interesem własnym.
Czerwony cień nad Europą
Po wtóre, temperament patriotycznego polemisty i niestrudzonego badacza nakazuje mu nieustannie zestawiać obraz czerwonej zarazy, zapisany przez świadków, z jej dzisiejszą recepcją na Zachodzie, w Rosji i w samej Polsce pookrągłostołowej, a wnioski płynące z takiej konfrontacji pokazują pustkę ideową Zachodu oraz jego doskonałą obojętność na los Europy Środkowo-Wschodniej, zarówno kiedyś, jak i dzisiaj; narastające wśród Rosjan poczucie krzywdy za brak ze strony polskiej należnych hołdów za „wyzwolenie od faszyzmu” i niezdolność polskich czynników decyzyjnych do obrony naszej pamięci, a co za tym idzie – racji stanu. Najazd na Polskę w 1939 roku nie jest historią zamkniętą – niechże przykładem będzie sprawa poetki Elżbiety Szemplińskiej, publikującej pod bolszewikami plugawe wiersze przeciwko Polsce w gadzinowym „Czerwonym Sztandarze”, po wojnie członka PPR i PZPR, zamieszanej w rabunek części polskiego skarbu z FON, a teraz gloryfikowanej z uwagi na jej „niezwykłą biografię” na studiach genderowych na Uniwersytecie Gdańskim – o czym pisze Piotr Szubarczyk.
Autor wypunktowuje kolejne skandale popełniane w ramach „rosyjskiej polityki historycznej” – i czyni to dokładnie tam, gdzie pojawia się problem, nie rezygnując z tej „równoległej” optyki do końca.
„Polski holocaust”
„Czerwona apokalipsa” różni się od innych prac publicystów historycznych tym, że jej autor poświęca wiele uwagi faktom zazwyczaj krótko wzmiankowanym lub szerzej traktowanym tylko w pracach naukowych. Takim, jak na przykład pakt „krwawych bliźniaków” z sierpnia 1939 roku czy przekroczenie granicy polskiej przez Armię Czerwoną w pogoni za Niemcami w nocy z 3 na 4 stycznia 1944 roku. Piotr Szubarczyk domaga się, by datę tę traktować jako ważną cezurę „w walce o zachowanie integralności terytorialnej Rzeczypospolitej Polskiej”. Upomina się, z pełną racją, o rzadsze stosowanie sformułowania „przedwojenna granica” w kontekście sowieckich poczynań lat 1939-1944: „Nadużywanie określeń ’przedwojenna’ granica, ’powojenna’ granica sugeruje, że granica to zjawisko mobilne, przejściowe, uzależnione od aktualnych wydarzeń politycznych, interesów, układu sił – nie zaś stały element międzynarodowego ładu politycznego i moralnego” – pisze. Oddziały Armii Czerwonej przekroczyły przecież nie „przedwojenną granicę”, lecz po prostu granicę Rzeczypospolitej – bo innej Polski nie było, a ta, która była, miała granice zagwarantowane układem wersalskim i wywalczone oraz zatwierdzone traktatem ryskim z Sowietami w 1921 roku.
Ustawia więc autor perspektywę wydarzeń tak, że pakt Ribbentrop-Mołotow staje się zwrotem w dziejach Europy, przywracając stosunki sprzed Wersalu i stając się początkiem nie tylko drugiej wojny światowej, ale również operacji, którą śmiało nazwać można polskim holokaustem, całopaleniem, „ofiarą niewinną” – jak pisze, której konsekwencje odczuwamy do dzisiaj, pozbawieni elit autentycznych, które zastąpione zostały najpierw przez aparatczyków i bezpiekę, a potem przez ich potomków – „resortowe dzieci i wnuki”. To one podzieliły majątek narodowy po 1989 roku i one dzierżą dziś w Polsce rząd dusz.
Najazd na Rzeczpospolitą i systematyczne niszczenie Polaków, tym razem w sojuszu z Niemcami, odczytujemy z jego książki jako kontynuację planu komunistów, realizowanego od puczu w 1917 roku, po wojnie bolszewicko-polskiej na ziemiach pozostawionych Sowietom pokojem ryskim, a nawet na wschodnim pograniczu II Rzeczypospolitej w czasie pokoju – planu, który swoją przedwojenną kulminację znalazł w operacji polskiej NKWD (111 tysięcy wymordowanych w ciągu roku).
Piotr Szubarczyk stawia pytania oczywiste, ale rzadko pojawiające się w polskiej publicystyce, zajmującej się ostatnio ex post wynajdywaniem tzw. alternatywnych rozwiązań, takich np. jak pomysł podjęcia współpracy z Hitlerem przeciwko Sowietom przed wojną. Dlaczego Stalin nie utworzył pod swoją okupacją kadłubowej formy administracyjnej na kształt niemieckiego Generalnego Gubernatorstwa? – zastanawia się historyk. Sowieci nie pozostawili żadnej formy polskiej państwowości, choć istniała u nich tradycja przeróżnych autonomicznych republik, służących wprawdzie jako wizytówka „demokracji” – jakże Zachód czuły jest na to słowo! – ale istniejących. Logiczne byłoby zatem utworzenie jakiejś „autonomicznej republiki polskiej”. Autor odpowiada: Szło o „polski holocaust”, a nie „zwykłe” włączenie fragmentu innego państwa do ZSRS.
Sowieci zawsze „demokratyczni”
Ukazuje celowość uchodzących w powszechnym odbiorze za zbędną farsę, wręcz rodzaj komunistycznego „folkloru”, niby-demokratycznych działań sowieckich na terenach okupowanych. No bo po co Sowietom były „wybory” październikowe 1939 roku do Zgromadzeń Ludowych na tzw. Zachodniej Ukrainie (Kresach Południowych) i Zachodniej Białorusi (Kresach Północnych) do quasi-parlamentów, poprzedzone działaniami określanymi jako „kampania wyborcza”? Nie mogli postąpić jak Niemcy? Otóż nie, bo „była to swoista ’legalizacja’ przez Sowiety zaboru terytorium Rzeczypospolitej, dokonanego w wyniku ich wspólnej z Niemcami agresji. Ta ’legalizacja’ będzie Sowietom przydatna w okresie konferencji z aliantami, zwłaszcza konferencji jałtańskiej, jako pretekst do potwierdzenia przez nowych sojuszników zdobyczy terytorialnych z roku 1939, uzyskanych w aliansie z Hitlerem. Nie trzeba dodawać, że ci alianci też takiego pretekstu potrzebowali, tak jak później będą potrzebowali ’misji’ Stanisława Mikołajczyka, by w końcu uznać, na początku lipca 1945 roku, stalinowski rząd ’jedności narodowej’ dla Polski, tak jakby legalnego rządu RP już nie było”.
Ile razy jeszcze tak będzie po wojnie… Dość wspomnieć Helsinki roku 1975 – za podpis pod rytualnymi zapewnieniami Moskwy o „przestrzeganiu praw człowieka” w bloku komunistycznym Zachód zechce potwierdzić Jałtę („nienaruszalność granic”).
Tematyka dotycząca Golgoty Wschodu zdominowała obraz sowieckiej okupacji w polskiej publicystyce. Piotr Szubarczyk, oddając sprawiedliwość cierpieniom w wielu cytowanych świadectwach, wnika głębiej w technologię przejmowania władzy przez Sowietów, wiele uwagi poświęca sprawom zazwyczaj w popularnym dziejopisarstwie pomijanym. Rozkładając nieco inaczej akcenty, mierzy się z istotą tej okupacji, ukazując celowe i systematyczne niszczenie żywiołu polskiego jako środek wiodący do naczelnego celu: unicestwienia Narodu Polskiego raz na zawsze, ostatecznego rozwiązania kwestii polskiej.
Jest to książka napisana odważnie, o co w III RP coraz trudniej, a zarazem przeznaczona dla każdego, kto historykiem zawodowym nie jest. Choć i niejeden historyk mógłby ją z pożytkiem dla siebie przeczytać…
Niczego lepszego nie mogła Polska w 75. rocznicę sowieckiego najazdu od niestrudzonego chorążego historii Piotra Szubarczyka dostać.
Książkę można nabyć w księgarniach „Naszego Dziennika”: w Warszawie, al. Solidarności 83/89, tel. (22) 850 60 20, e-mail: ksiegarnia.wawa@naszdziennik.pl w Krakowie, ul. Starowiślna 49, tel. (12) 431 02 45, e-mail: ksiegarnia@naszdziennik.pl e-mail: zamowienia@naszdziennik.pl
Anna Zechenter
Nasz Dziennik, 23 października 2014
Autor: mj