Jak zginął Aleksander Hać?
Treść
W zakładzie nikt nie zwracał się do niego inaczej jak Olek. Był spokojny, opanowany, koleżeński, cieszył się dużym autorytetem wśród kolegów. Gdy wybuchła "Solidarność", pracownicy liczącego ponad 1100 osób wydziału "C" lubelskiej Fabryki Samochodów Ciężarowych wybrali Aleksandra Hacia na przewodniczącego komisji wydziałowej NSZZ "Solidarność". Uczestniczył w strajku FSC po wprowadzeniu stanu wojennego. Później przez miesiąc się ukrywał. Zginął w niewyjaśnionych okolicznościach 22 paędziernika 1984 roku. W cieniu zbrodni na ks. Jerzym Popiełuszce jego śmierć pozostała przez środowiska opozycyjne nieomal niezauważona, a dziś prawie zapomniana. Obecnie koledzy Aleksandra Hacia ze Stowarzyszenia Osób Represjonowanych w Stanie Wojennym zamierzają doprowadzić do wznowienia śledztwa w sprawie tajemniczego zgonu związkowca. Niewyjaśniona śmierć Choć Aleksander Hać figuruje na liście ponad 100 ofiar śmiertelnych w okresie od 13 grudnia 1981 do 15 lipca 1989 r., sporządzonej na podstawie raportów Komitetu Helsińskiego w Polsce, które były podstawą do powołania w Sejmie I kadencji tzw. komisji Rokity, jego nazwiska nie wymieniają historyczne opracowania dotyczące lubelskiej opozycji. Bodaj jedyną wzmiankę o Haciu można znaleźć w książce byłego działacza "Solidarności" internowanego w stanie wojennym Juliana Dziury pt. "Słowa przemijają, czyny pozostają" wydanej w 2005 roku. "Wieczorem otrzymał telefon, po którym ubrał się i wychodząc z domu powiedział, że za godzinę wróci. Następnego dnia znaleziono jego ciało przy ul. Królewskiej" - pisze Julian Dziura, sugerując, że śmierć działacza "Solidarności" daje wiele do myślenia. Informacje Juliana Dziury na temat Hacia nie są precyzyjne. On sam zresztą przyznaje, że o śmierci związkowca dowiedział się długo po fakcie. A po latach bardzo trudno dotrzeć do prawdy o tym, co się wydarzyło w czasach komunistycznego terroru lat 80. Ostatnie chwile życia Aleksandra Hacia można zrekonstruować jedynie na podstawie fragmentarycznych relacji jego znajomych z pracy, gdyż żona i troje dzieci przebywają obecnie za granicą, a materiały zgromadzone w toku prokuratorskiego śledztwa już nie istnieją, gdyż w 1990 r. w majestacie prawa trafiły na makulaturę. Z przekazów tych wynika, że wieczorem 15 lub 16 października 1984 r. Hać otrzymał najprawdopodobniej telefoniczną wiadomość, po której wyszedł z domu. Nie wiadomo, kto go wówczas wywołał. Znaleziono go nazajutrz o godz. 4.00 nad ranem w bramie na ul. Królewskiej 11, nieopodal siedziby zdelegalizowanej wówczas "Solidarności". Niektóre relacje mówią, że leżał w piwnicy pod tym adresem. Był mocno poturbowany, nieprzytomny z powodu złamania i wgniecenia tylnej części czaszki. W szpitalu szybko przeprowadzono trepanację czaszki. Kilka dni walczył o życie, jednak 22 października zmarł. Miał 44 lata, osierocił troje dzieci. - Mieliśmy nadzieję, że Olek przeżyje, gdyż był to bardzo silny mężczyzna - mówi Józef Piskorz, członek "Solidarności", wieloletni kolega z pracy. - Byłem na jego pogrzebie. Pamiętam, że najbardziej rozpaczała matka Olka - dodaje. Śledztwo w sprawie śmierci Aleksandra Hacia nie trwało długo. Już 28 lutego 1985 r. prokuratura rejonowa dla miasta Lublina umorzyła sprawę z uwagi na "brak dostatecznych dowodów zaistnienia przestępstwa". Dziś okazuje się, że akta sprawy zostały zniszczone. Z informacji przekazanych przez prokuratora Andrzeja Lepieszkę, rzecznika Prokuratury Okręgowej w Lublinie, wynika, że stało się to 26 września 1990 roku. - To normalna procedura, po prostu minął wtedy okres archiwizacji - wyjaśnia rzecznik prokuratury. Prokurator prowadzący na przełomie 1984 i 1985 r. śledztwo w sprawie śmierci Aleksandra Hacia pracuje obecnie na eksponowanym stanowisku w Prokuraturze Apelacyjnej w Lublinie. Nie chce dziś wracać do tamtej sprawy. Twierdzi, że prowadzone przez niego postępowanie było wielokrotnie kontrolowane, także przez tzw. komisję Rokity, i nie widzi powodów, żeby sprawę obecnie komentować. Znamiona przestępstwa Choć prokuratura nie doszukała się w okolicznościach śmierci Aleksandra Hacia "znamion przestępstwa", to jednak wśród jego znajomych i rodziny panowało zgodne przekonanie, że padł on ofiarą pobicia. Dla kolegów z zakładu nie ulegało wątpliwości, że to esbecka robota. Ale solidarnościowa opozycja była wówczas w głębokiej konspiracji i nikt nie odważył się publicznie postawić takiego zarzutu. - Gdy Olek zginął, nie pracowałem już wtedy w fabryce, ale z tego, co wiem, to wszyscy zgodnie uważali, że został celowo zgładzony - mówi Bogumił Olszewski, mistrz na wydziale "C" FSC, przełożony Hacia w pracy, wiceprzewodniczący komisji wydziałowej "Solidarności". - Ludzie powtarzali sobie wtedy, że ubecy zaskoczyli go w bramie - dodał. Na zdjęciu zrobionym zmarłemu w trumnie w czasie pogrzebu widać zresztą, że oprócz zawiniętej bandażem głowy Hać miał jeszcze podbite oko. Olszewski słyszał od kolegów opowieść, że owej tragicznej nocy, kiedy zginął Aleksander, jedna z jego córek otrzymała makabryczny telefon. "Kochasz, dziewczynko, tatusia?" - miał zapytać głos w słuchawce, a gdy odpowiedziała, że tak, usłyszała: to już go więcej nie zobaczysz. Julian Dziura uważa, że w sprawie śmierci Aleksandra Hacia jest zbyt wiele znaków zapytania, aby pogodzić się z umorzeniem sprawy 21 lat temu. Wskazuje, że bardzo podejrzane było rozpowszechnianie przez komunistów fałszywej informacji, jakoby Aleksander Hać był alkoholikiem. A wypowiadał się na ten temat Jerzy Urban, rzecznik prasowy rządu Jaruzelskiego, w czasie osławionych wtorkowych konferencji prasowych. - Oglądałem to w telewizji i pamiętam nawet ironiczny wyraz twarzy Urbana, jak po śmierci Olka, odpowiadając na pytanie jakiegoś dziennikarza, mówił, że to był notoryczny pijaczek, częsty bywalec izby wytrzeźwień - wspomina Julian Dziura. - Olek mógł czasami wypić piwo z kolegami, ale przedstawianie go w takim świetle czemuś musiało służyć - wskazuje opozycjonista. Rzeczywiście, ludzie, którzy znali Hacia, stanowczo dementują pogłoski o jego alkoholowych skłonnościach. - Byłem przez wiele lat jego przełożonym w pracy i nigdy ani osobiście nie miałem z nim tego rodzaju problemów, ani nikt mi o nich nie wspominał - twierdzi Bogumił Olszewski. - W zakładzie wszyscy dobrze wiedzieli, kto ma pociąg do kieliszka, ale Olek do takich ludzi na pewno nie należał. Był człowiekiem solidnym, uczciwym, koleżeńskim wobec innych. A ponadto umiał rozmawiać z ludźmi, cieszył się dużym autorytetem wśród kolegów. Choć nie był typem działacza wiecowego, to załoga wydziału "C" licząca ok. 1200 osób właśnie jego wybrała na przewodniczącego komitetu wydziałowego pierwszej "Solidarności". To się widziało, że on wyrasta ponad przeciętną w zakładzie - wskazuje. Olszewski, który jako 21-letni chłopak w 1952 r. trafił na 4 lata do stalinowskiego więzienia za udział w antykomunistycznej organizacji młodzieżowej "Kraj", też uważa, że rozpowszechnianie pogłosek o alkoholizmie Hacia nie było przypadkiem. - Ja trochę wiem, czego można się po nich spodziewać - mówi. Również sąsiadka z domu, w którym mieszkała rodzina Haciów, zaprzecza, jakoby Aleksander miał problem z alkoholem. - W ich domu nigdy nie było awantur na tle alkoholowym - twierdzi kobieta. - Cały czas tu mieszkam, na tym samym piętrze co oni, a nawet w sąsiednim mieszkaniu, to coś bym słyszała - dodaje. Jeden z kolegów Aleksandra Hacia wskazuje, że oskarżenia związkowca o częste pobyty w izbie wytrzeźwień zostały spreparowane przez milicję. - Słyszałem od ludzi, że milicja potrafiła go zabrać na Kawią (mieściła się tam izba wytrzeźwień), choć wcale nie był pijany, dosłownie po jednym czy dwóch piwach - mówi były pracownik FSC. - To musiał być element jakiejś gry operacyjnej przeciwko niemu - przypuszcza. Tajemniczo przedstawia się również sprawa zaginięcia i odnalezienia się dokumentów Aleksandra Hacia. Do szpitala został przewieziony z ulicy bez saszetki z dokumentami. W szpitalu operowano go jako osobę niezidentyfikowaną. Dokumenty, klucze i saszetka znalazły się kilka dni później - podobno na milicji. Julian Dziura, były działacz legalnej i konspiracyjnej "Solidarności" w Lublinie, który jest członkiem lubelskiego oddziału Stowarzyszenia Represjonowanych w Stanie Wojennym, uważa, że należy wznowić śledztwo w sprawie tajemniczej śmierci Aleksandra Hacia. - Przecież to był nasz kolega, strajkował z nami, działał w "Solidarności", tragicznie zginął w mrocznych czasach totalitaryzmu - przekonuje. - Trzeba wszystko zrobić, żeby do końca wyjaśnić okoliczności jego śmierci. Jesteśmy mu to winni - dodaje. Adam Kruczek "Nasz Dziennik" 2006-12-13
Autor: wa