Jaki trener, taki wynik
Treść
Argentyna marzyła o tytule, jej kibice oczyma wyobraźni widzieli Puchar Świata w rękach Lionela Messiego. W sobotę została brutalnie sprowadzona na ziemię. Odarta ze wszystkich złudzeń. Prowadzoną przez Diego Maradonę drużynę zdeklasowali bowiem znakomicie zorganizowani Niemcy, i Argentyńczycy zamiast cieszyć się z awansu do półfinału, przeżyli jedno z największych rozczarowań w dziejach. 4:0 - takiego wyniku nie spodziewał się nikt.
Argentyna w RPA dotychczas specjalnie nie zachwycała, ale indywidualne umiejętności Messiego, Carlosa Teveza i Gonzalo Higuaina połączone ze strachem przeciwników wystarczały. Przed sobotnim ćwierćfinałem było jednak wiadomo, że Niemcy zaprezentują się o klasę lepiej od Korei Południowej i Grecji. Że wyjdą na boisko bez żadnego respektu. Mimo to większość komentatorów spodziewała się sukcesu "Albicelestes". Wspomniana trójka napastników miała przedrzeć się przez każdy mur, znaleźć sposób na najlepszą nawet defensywę. Messi czekał na pierwszego na mundialu gola, jego rodacy na pewny awans. Tymczasem już po niespełna trzech minutach gry cała Argentyna znalazła się na deskach. Z rzutu wolnego dośrodkował Bastian Schweinsteiger, piłkę głową trącił Thomas Mueller, a zaskoczony i niezbyt dobrze interweniujący Sergio Romero przepuścił ją do bramki. Niemcy oszaleli z radości, ich rywale pierwszy raz na mistrzostwach przegrywali. Pierwszy raz zostali zmuszeni do odrabiania strat. Przez ponad dwadzieścia minut nie za bardzo wiedzieli, jak to zrobić. Maradona człapał za linią boczną z miną mędrca, ale żadnych konkretnych uwag swoim podopiecznym nie przekazał. Nie potrafił, bo trenerem był i pozostał żadnym. Niemcy, doskonale nastawieni i prowadzeni przez Joachima Loewa, dominowali i stwarzali kolejne sytuacje dogodne do strzałów. Bez większych problemów rozbijali próby ofensywnych akcji "Albicelestes", a w 24. minucie powinni zadać cios kolejny. Po świetnej kontrze w doskonałej sytuacji znalazł się bowiem Miroslav Klose, ale uderzył ponad poprzeczką. W pierwszej połowie Argentyna nie stworzyła żadnego zagrożenia pod niemiecką bramką. Indywidualne szarże Messiego kończyły się na trzecim, czwartym rywalu, strzały Teveza, Higuaina czy Angela Di Marii albo mijały cel, albo pewnie wyłapywał je Manuel Neuer.
Argentyńscy fani liczyli, że po przerwie ich ulubieńcy ruszą do odrabiania strat. Że Maradona w szatni udzieli im mądrych wskazówek, wpuści na boisko rezerwowych, zmieni taktykę. Nie zmieniło się nic, Diego nie umiał zareagować. Potwierdził, że kompletnie nie nadaje się na trenera drużyny mającej walczyć o mistrzostwo świata. Że wielkie nazwisko jeszcze niczego nie gwarantuje. Co znaczy dobra taktyka i przygotowanie, udowadniali za to Niemcy. Indywidualnie słabsi, jako zespół prezentowali się o dwie klasy lepiej i to wystarczyło. W 68. minucie po podaniu Lucasa Podolskiego piłkę z metra do bramki wbił Klose. Sześć minut później Schweinsteiger (cóż za występ tego gracza!) w pełnym biegu minął czterech rywali i idealnie obsłużył Arne Friedricha. Temu ostatniemu wystarczyło przyłożyć nogę. Zrezygnowanych, rozbitych Argentyńczyków dobił w przedostatniej minucie Klose, wykorzystując świetne podanie Mesuta Ozila. Niemcy wygrali 4:0, awansowali do półfinału i stali się z miejsca wielkim faworytem mistrzostw. - Druga połowa była w naszym wykonaniu niesamowita. Piłkarze pokazali charakter zwycięzców, zrealizowali wszystkie założenia taktyczne. Udowodnili, że należy im się miejsce wśród czterech najlepszych drużyn świata, ale nie chcemy na tym poprzestać - cieszył się Loew. Jeszcze bardziej dosadny był Mueller. - Gdy pokonuje się 4:0 Argentynę, to na początku brakuje słów, by wyrazić to, co się czuje. Potrzeba czasu, by uświadomić sobie, co się dokonało - przyznał.
A Maradona? - Jestem załamany - powiedział. Na razie do dymisji się nie podał, ale trudno się spodziewać, by pozostał na stanowisku. Sobotnia porażka była bowiem w pierwszym rzędzie jego osobistą klęską.
Piotr Skrobisz
Niemcy - Argentyna 4:0 (1:0)
Bramki: Thomas Mueller (3. - głową), Miroslav Klose (68., 89.), Arne Friedrich (74.). Żółte kartki: Thomas Mueller - Nicolas Otamendi, Javier Mascherano.
Nasz Dziennik 2010-07-05
Autor: jc