Janickiemu znów się upiecze?
Treść
Anna Ambroziak
Jeszcze w tym tygodniu śledczy z Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga przesłuchają wiceszefa Biura Ochrony Rządu, gen. bryg. Pawła Bielawnego. W charakterze podejrzanego. Na razie Bielawny nie ma postawionych zarzutów. Liczą się z tym natomiast oficerowie, którzy dwa lata temu bezpośrednio zabezpieczali wizytę prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu. Do odpowiedzialności za jej przygotowanie nie poczuwa się natomiast szef BOR gen. Marian Janicki, który już wcześniej próbował obciążać swojego zastępcę i funkcjonariuszy biorących udział w działaniach operacyjnych.
Lista osób wzywanych na przesłuchania w charakterze podejrzanego może być dłuższa. Z informacji, do których dotarł "Nasz Dziennik", wynika, że 10 kwietnia 2010 r. o godz. 8.30 jeden z funkcjonariuszy BOR w Warszawie otrzymał sygnał na temat pogarszających się warunków pogodowych w Smoleńsku. Pytanie - co z tą wiedzą zrobił. I czy tę samą informację otrzymali oficerowie BOR przebywający na miejscu uroczystości katyńskich. Funkcjonariusze nie są tego pewni. - Podejrzewam, że do nas ta informacja nie dotarła. Nie spotkałem się z tym - słyszymy. - Gdybyśmy nawet taką informację mieli, nic nie moglibyśmy z nią zrobić - mówi jeden z trzech funkcjonariuszy, którzy 10 kwietnia byli w Katyniu.
Jak dotąd praska prokuratura wezwała na przesłuchanie w charakterze podejrzanego jednego z dwóch wiceszefów BOR, gen. Pawła Bielawnego. Rzecznik Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga Renata Mazur nie podaje terminu jego przesłuchania. Wiadomo tylko, że jest on nieodległy, a Bielawnemu nie zostały dotąd postawione jakiekolwiek zarzuty.
Otwarte jest pytanie, czy prokuratura przesłucha w takim samym charakterze szefa BOR oraz funkcjonariuszy Biura, którzy 7 i 10 kwietnia byli w Smoleńsku. Generał Marian Janicki był już przesłuchiwany przez śledczych dwukrotnie, zawsze w charakterze świadka. - Żadnych informacji na ten temat nie udzielamy - zastrzega prokurator Mazur.
Milczy również Biuro Ochrony Rządu. Jeżeli prokuratura skieruje do sądu akt oskarżenia, 45-letniemu wiceszefowi BOR, który pracuje w tej formacji od 21 lat, groziłoby do trzech lat więzienia.
Bielawny jest uważany przez swoich podwładnych za profesjonalistę w każdym calu. Zaczynał jako zwykły funkcjonariusz, doszedł aż do szczebla szefa ochrony prezydenta. Obecnie - jak czytamy na stronach internetowych Biura - "jest odpowiedzialny za profesjonalne wykonywanie zadań służbowych realizowanych przez podległy zarząd działań ochronnych w zakresie ochrony osób zajmujących kierownicze stanowiska w państwie oraz delegacji zagranicznych przebywających na terenie Rzeczypospolitej. Posiadane doświadczenie skutecznie wykorzystuje przy wypracowaniu nowych metod i technik ochronnych".
Generał Bielawny nie chce rozmawiać z dziennikarzami. - Nic nie komentuję - oznajmia przez telefon, uprzedzając nasze pytania.
- Czekamy do momentu, kiedy prokuratura oficjalnie wypowie się w tej sprawie - informuje mjr Dariusz Aleksandrowicz, rzecznik BOR. Jeżeli gen. Bielawnemu zostaną postawione zarzuty, to zgodnie z ustawą o BOR powinien on zostać zawieszony w pełnieniu czynności służbowych. - O tym będziemy mówić, jeżeli będziemy wiedzieli, jakiego rodzaju są te zarzuty - wyjaśnia mjr Aleksandrowicz.
W ocenie prawników wezwanie, jakie wysłała prokuratura, oznacza, że prokurator sporządził już postanowienie o przedstawieniu zarzutów, zatem formalnie gen. Bielawny już jest podejrzany. Niektórzy dziwią się ścieżce działań przyjętej przez prokuraturę i uważają, że powinno dojść do jego zatrzymania oraz przeprowadzenia przeszukań i zabezpieczenia dokumentacji Biura Ochrony Rządu. - Sposób poinformowania wiceszefa BOR o tym, że będzie podejrzany, danie mu kilku dni na przygotowanie linii obrony wskazuje na to, że nikomu tak naprawdę nie zależy na wyjaśnieniu całej sprawy - ocenia Bogdan Święczkowski, były szef ABW. - Każdy prokurator wie, że najważniejsze jest, by pewne działania podejmować niespodziewanie, żeby dana osoba nie zdążyła się przygotować. Jeśli mamy do czynienia z wysłaniem wezwania, z przeciekiem medialnym, daniem kilku dni na przygotowanie się, to dostrzegam tu brak właściwej taktyki działania - mówi Święczkowski.
Liczą się z zarzutami
Postawienia ewentualnych zarzutów oraz wynikających z tego konsekwencji spodziewają się funkcjonariusze BOR, którzy 10 kwietnia byli w Katyniu. - Jeżeli biegli dopatrują się takich uchybień, to my musimy się z tym liczyć - komentują w rozmowie z "Naszym Dziennikiem". Jak relacjonują, podczas wcześniejszych przesłuchań, w charakterze świadków, prokuratorzy mieli ich zapewniać, że z zarzutami spotkają się raczej tylko ich przełożeni w BOR, nie zaś funkcjonariusze Biura.
Nie znają w całości ekspertyzy biegłych sporządzonej na zlecenie praskiej prokuratury. A do zawartych w niej wniosków podchodzą sceptycznie. - Nikt mnie z tą opinią nie zapoznał. Niektóre z tych zarzutów nie pasują do naszej działalności i do tego, co myśmy tam robili i w jakim charakterze tam byliśmy. Jeżeli ktoś pracował w tych służbach i ma trochę orientacji, na czym rzecz polega, to takich zarzutów by pod naszym adresem nie formułował - broni się jeden z nich. Jak podkreśla, ma na myśli m.in. zarzut nieprzeprowadzenia rekonesansu lotniska. - Instytucja, jaką jest BOR, może skutecznie działać na terytorium naszego kraju. W Rosji jesteśmy na łasce obcego mocarstwa, które narzuca ton tym działaniom. My możemy patrzeć im ewentualnie na ręce i wnosić swoje uwagi - zauważają.
Faktem jest, że to Rosjanie jeszcze w marcu 2010 roku odmówili polskim służbom sprawdzenia lotniska Siewiernyj. Argumentem było to, że to oni sami zabezpieczają teren lotniska. - Dla mnie była to trochę dziwna sytuacja. Wcześniej była taka możliwość - kwitują nasi rozmówcy. Zaznaczają przy tym, że kwestia zabezpieczenia lotnisk podczas podróży zagranicznych polskich VIP-ów nie była obowiązkiem BOR, a jedynie jego "dobrym zwyczajem". I że nie każda wizyta była i jest poprzedzona takim rekonesansem. - Nie spoczywa na nas takowy obowiązek. Nie reguluje tego żadna ustawa. Biuro nie jest taką instytucją, która może być w każdym miejscu i o każdej porze - mówią.
Ten tok myślenia kwestionuje były szef BOR płk Andrzej Pawlikowski. - Rozumiem, że ci ludzie jakoś muszą się teraz bronić. Odsyłam jednak do ustawy o BOR, która mówi, że należy podjąć wszelkie możliwe działania prewencyjne i profilaktyczne. Zadaniem BOR jest zapewnienie bezpieczeństwa osobom chronionym. Po to są grupy przygotowawcze, które wyjeżdżają wcześniej, by sprawdzić teren. Chyba że strona przyjmująca gwarantuje na piśmie, że jest w stanie bezpiecznie przyjąć samolot - wtedy BOR nie ma obowiązku wysyłania takiej grupy. Ale zawsze muszą być takie gwarancje potwierdzone przez przedstawicieli protokołu dyplomatycznego obu stron. Są lotniska, które są bezpieczne. A Siewiernyj do takich nie należy. Nie porównujmy więc np. takiego lotniska w Waszyngtonie do tego w Smoleńsku, które nie było odpowiednio przygotowane. W tym wypadku to grupa polska musiała to lotnisko sprawdzić - wyjaśnia płk Pawlikowski.
Mistrz asekuracji
Biuro Ochrony Rządu wielokrotnie twierdziło, że dobrze zadbało o bezpieczeństwo prezydenta Lecha Kaczyńskiego i premiera Donalda Tuska w trakcie ich wizyt w Smoleńsku i Katyniu. - Funkcjonariusze dopełnili wszystkich swoich obowiązków przy obu wizytach - powtarzał mjr Dariusz Aleksandrowicz, rzecznik Biura. Po tym jak przed tygodniem prokuratura ujawniła główne ustalenia pracujących na jej zlecenie biegłych, którzy negatywnie ocenili pracę BOR, natychmiast pojawiły się próby dezawuowania ich pracy - zarówno ze strony szefa BOR, jak i urzędujących ministrów i polityków. - Opinia biegłych jest krzywdząca dla formacji i funkcjonariuszy, którzy zginęli w katastrofie - oceniał gen. Marian Janicki. - Mieliśmy u siebie ponadpółroczną kontrolę NIK, wielu specjalistów kontrolowało nasze procedury z wielu poprzednich lat. I zapewniam, że o wiele lepiej zostaliśmy ocenieni przez wysokiej klasy specjalistów z najważniejszej komórki kontrolnej RP - dowodził, choć raport NIK jest przecież sporządzany pod innym rygorem i w innym celu niż ekspertyza biegłych powołanych przez prokuraturę.
Z tezami przedstawionymi przez prokuraturę polemizował też szef MSW. - Opinia jest tylko jednym z dowodów i nie daje żadnych podstaw do wyciągania wniosków o odpowiedzialności funkcjonariuszy Biura - komentował minister Jacek Cichocki, który nadzoruje Biuro. Tuż po komunikacie prokuratury szef BOR Janicki sugerował, że płk Jarosław Florczak (który zginął w katastrofie 10 kwietnia) wyjechał po wizycie premiera ze Smoleńska po to, by przez dwa dni dłużej pozostać z rodziną i dlatego leciał na pokładzie Tu-154M. - Jarek poleciał z premierem Donaldem Tuskiem i odleciał z powrotem do Warszawy z panem premierem. Po to, by przylecieć znów z panem prezydentem Lechem Kaczyńskim. Nasza grupa wyleciała do Smoleńska 5 kwietnia - zaznaczają funkcjonariusze BOR. - Pułkownik Florczak był naszym przełożonym, oficerem wysokiej rangi. On nadzorował nasze działania. A to my mieliśmy dopilnować, by wszystko było OK. Miał do nas zaufanie - relacjonują. Jednak z pewnością płk Florczak nie podjął tego typu decyzji bez zgody przełożonych. To do nich należało znalezienie jego zastępcy, który zająłby się koordynacją działań pozostałych funkcjonariuszy BOR. - Przesłuchanie tylko zastępcy szefa BOR w tym przypadku nie wystarczy. To pan Janicki jako szef BOR jest odpowiedzialny za koordynację działań wszystkich struktur Biura Ochrony Rządu. Janicki powinien albo zostać zdymisjonowany, albo sam podać się do dymisji - oceniała na wczorajszej konferencji prasowej Beata Kempa, poseł KP Solidarna Polska.
Praska prokuratura bada wątek, który w 2011 r. wyłączono z postępowania w sprawie katastrofy smoleńskiej, prowadzonego przez Wojskową Prokuraturę Okręgową w Warszawie. Śledczy sprawdzają, czy w okresie od września 2009 r. do 10 kwietnia 2010 r. doszło do ewentualnego niedopełnienia obowiązków lub przekroczenia uprawnień przez urzędników i funkcjonariuszy publicznych kancelarii prezydenta, premiera, MSZ, MON, polskiej ambasady w Moskwie i BOR w związku z przygotowaniami wizyt w Katyniu prezydenta Lecha Kaczyńskiego (10 kwietnia 2010 r.) i premiera Donalda Tuska (7 kwietnia 2010 r.). W październiku ub.r. prokuratura informowała, że funkcjonariusze BOR mogli nie dopełnić obowiązków, przygotowując obie wizyty. Kilka dni temu prokuratura podała zaś wnioski z ekspertyzy biegłych w tej sprawie. Z dokumentu tego wynika, że uchybienia w działaniach BOR podczas lotów premiera i prezydenta do Smoleńska "miały znaczący wpływ na obniżenie bezpieczeństwa ochranianych osób" i były niezgodne z zasadami i pragmatyką Biura. Prokuratura ujawniła 20 "najistotniejszych uchybień" wskazanych przez biegłych, w tym: brak rekonesansu lotniska; zbyt pobieżne przeprowadzenie rekonesansu w pozostałych miejscach; wyznaczenie do działań funkcjonariuszy "o niskim stopniu kompetencyjności"; brak BOR na lotnisku przed lądowaniami samolotów 7 i 10 kwietnia i podczas nich oraz niezorganizowanie ochrony miejsc bazowania samolotów na lotnisku; sporządzenie planów zabezpieczeń obu wizyt w sposób sprzeczny z przepisami.
Nasz Dziennik Wtorek, 7 lutego 2012, Nr 31 (4266)
Autor: ab