Kłamcy nie zjednoczą narodu
Treść
Ks. bp Edward Frankowski wśród strajkujących pracowników Huty Stalowa Wola i mieszkańców miasta, 1988 r. Zdjęcie: arch./ -
Z ks. bp. Edwardem Frankowskim z Sandomierza rozmawia Dariusz Pogorzelski
Jest 17 lipca 1980 roku. W Hucie Stalowa Wola rozpoczyna się strajk. Co Ksiądz Biskup, wówczas proboszcz stalowowolskiej parafii Matki Bożej Królowej Polski, wtedy pomyślał? Pojawił się niepokój, jak to może się skończyć?
– Niepokój zawsze był, bo wiadomo było, z kim po tamtej stronie mamy do czynienia. Wiedzieliśmy wszyscy, że są to ludzie bezwzględni i stać ich nawet na najgorsze czyny. Mieliśmy przecież w pamięci rok 1970 czy 1976. Wiedzieliśmy o ludziach, którzy ginęli w niewyjaśnionych okolicznościach. Dlatego liczyłem się z tym, że ten i inne strajki mogą się różnie skończyć, nawet tragicznie.
Ale nie zniechęcał Ksiądz Biskup do akcji strajkowej?
– Jestem księdzem i jestem po to, żeby ludzi motywować religijnie, kształtować ich postawy, zachowania, tak aby byli mądrzy, ideowi, szlachetni, ofiarni, inteligentni, łagodni, uspołecznieni, aktywni i patriotyczni. Ten strajk był protestem przeciwko wielkiej niesprawiedliwości, biedzie, poniżeniu człowieka. To była walka o słuszną sprawę.
Miał Ksiądz Biskup zaufanie do strajkujących hutników?
– To byli ludzie w jakimś stopniu uformowani. W Stalowej Woli już wcześniej powołałem duszpasterstwa: ludzi pracy, nauczycieli, lekarzy, młodzieży studenckiej. W ten sposób poznawaliśmy się nawzajem. Organizowałem Dni Kultury Chrześcijańskiej, na które zapraszałem wybitnych prelegentów. Formowali oni ludzi, mówili o sytuacji w Polsce i na świecie. Duże znaczenie dla kształtowania się opozycji w Stalowej Woli miała sprawa Jana Kozłowskiego, działacza niezależnego ruchu chłopskiego, którego władze więziły. Organizowaliśmy wtedy pomoc dla jego rodziny. Takich sytuacji wymagających wspólnego działania jeszcze przed 1980 rokiem mieliśmy sporo. Myślę, że to przekonało mieszkańców Stalowej Woli, że Kościół ich nie zostawi, ale jeśli zabiorą głos, jeśli będą walczyć o należne prawa, to Kościół przy nich stanie.
Fala strajków rozlała się na całą Polskę, ale w Stalowej Woli 25 sierpnia rozpoczął się jeszcze jeden strajk.
– To była głodówka solidarnościowa ze strajkującymi robotnikami w Stoczni Gdańskiej i innych zakładach Wybrzeża. Protest odbywał się w kościele pw. Matki Bożej Królowej Polski.
Zgodził się Ksiądz Biskup na taki strajk, dość radykalny?
– Byłem w kontakcie z ordynariuszem ks. bp. Ignacym Tokarczukiem. Nie zrobiłem tego tak po prostu. To była pokojowa forma protestu, więc uznałem, że może odbywać się w kościele. Strajk trwał do podpisania porozumień gdańskich, do 31 sierpnia.
Władza zgodziła się na niezależne samorządne związki zawodowe.
– Już 1 września Stanisław Krupka, Franciszek Chudzik, Kazimierz Weber spotkali się ze mną i rozpoczęliśmy organizowanie niezależnego związku zawodowego. Następnego dnia w narzędziowni Huty Stalowa Wola zawiązał się pierwszy w regionie i być może pierwszy w Polsce Komitet Założycielski NSZZ „Solidarność”. 13 września zawiozłem do Gdańska dokumenty z tego inicjatywnego spotkania. Dzięki temu już 17 września zarejestrowano Stalową Wolę w Międzyzakładowym Komitecie Założycielskim Niezależnych Związków Zawodowych, a Stanisław Krupka wszedł w skład Krajowej Komisji Porozumiewawczej.
Jakie były wrażenia Księdza Biskupa po spotkaniu z liderami strajku w Stoczni Gdańskiej?
– Część osób z tej grupy mnie znała. Bardzo się ucieszyli, że w Stalowej Woli powstał niezależny związek zawodowy. Ale trzeba było się tam poruszać dość ostrożnie. Wiedziałem, że w ich otoczeniu są donosiciele. Zresztą sami mnie ostrzegali, że mogę być obserwowany przez agentów.
Związkowcy ze Stalowej Woli mieli swój dość znaczący wpływ na kształt całej „Solidarności”.
– „Solidarność” Ziemi Sandomierskiej od początku upominała się o powrót krzyży do zakładów pracy, do szpitali, do szkół, o budownictwo sakralne. 9 grudnia 1980 r. doprowadziła do porozumienia z wojewodą tarnobrzeskim, które zapewniło prawo do budowy nowych kościołów, kaplic, punktów katechetycznych. Porozumienie to było pionierskie w skali Polski. W trzy miesiące „Solidarność” Ziemi Sandomierskiej wywalczyła sprawy, które władze odwlekały latami. Natychmiast realizowano te pozwolenia przy budowie kościołów w Stalowej Woli, np. kościoła Świętej Trójcy; potem w Nowej Dębie, w Staszowie. Regionalna „Solidarność” wsparła mnie w tworzeniu filii KUL w Stalowej Woli.
To ze Stalowej Woli wyszedł postulat, aby w środkach masowego przekazu transmitowana była Msza Święta?
– Tak jest. Wszystko to zrodziło się na plebanii, która była miejscem spotkań, azylem.
Ksiądz Biskup, będąc przez wiele lat kapelanem „Solidarności”, obserwował ten ruch z bliska, od wewnątrz. Co było największą siłą związku?
– Dopóki była wiara i ludzie nie kalkulowali, co mi to da, jakie korzyści będę z tego miał, dopóki było to motywowane duchowo, religijnie i patriotycznie, dopóki była troska o całość Polski, o wszystkich pracowników, a nie szukanie własnej korzyści, dotąd była jedność i siła. Wielką rolę odegrał Kościół i chwała mu za to. Szczególnie kazania w kościele były takim momentem, w którym trzeba było tłumaczyć, na bieżąco motywować religijnie, moralnie, patriotycznie wszystkie działania, które podejmowała „Solidarność”.
Ale nie wszystkim liderom „Solidarności” takie zaangażowanie Kościoła się podobało.
– Już na pierwszym zjeździe „Solidarności” we wrześniu 1981 roku, na co zwrócił uwagę w swojej książce „Wojna z Kościołem” ks. prof. Czesław Bartnik, tzw. doradcy zabiegali o to, aby w Polsce nie dopuszczać do głosu ani orientacji katolickiej, ani narodowej. Był to jakiś paradoks. Z czasem coraz bardziej zaczęły uwidaczniać się różne ośrodki zdecydowanie antykatolickie, które podkopywały naukę Kościoła, kodeks etyczny, patriotyzm, próbowały dyskredytować duchowieństwo. Początkowo były to działania dość dyskretne, bo potrzebne im było poparcie Kościoła, przecież Papieżem był Polak, a także chcieli mieć poparcie w zbliżających się wyborach.
Pamiętamy, jak cała opozycja tłumnie uczestniczyła w Mszach Świętych za Ojczyznę.
– Opozycjoniści, także niekatolicy i niewierzący, zaczęli w Kościele odczuwać wspólnotę wolności, odrzucenia totalitaryzmu, tu dostrzegali szansę zbudowania nowego, wspólnego polskiego domu. Niektórzy zaczęli interesować się katolicką nauką społeczną, ale były to indywidualne przypadki. Już wtedy najbardziej wpływowi ludzie opozycji stosowali się do odgórnych dyrektyw z central światowych. Niektórzy – zapewne wbrew własnym przekonaniom – powtarzali różne antykatolickie i antypolskie bzdury. Dziś można powiedzieć, że Kościół polski, przyjmując do swojego domu tych wszystkich ludzi, wyhodował kłębowisko żmij na własnej piersi. Ci ludzie, liberalna, postkomunistyczna inteligencja, zdradzili Kościół, a także Polskę. Popędzili nagle po władzę, po pieniądze. To nie Kościół się zmienił, nie duchowieństwo, tylko właśnie ci ludzie ujawnili swoje prawdziwe oblicze.
W sierpniu 1980 roku Naród się obudził?
– Nie ulega najmniejszej wątpliwości, było to narodowe przebudzenie. Dzisiaj mało kto by uwierzył, że tyle ludzi może być razem, może być tak zjednoczonych. Najlepszym tego dowodem było zaangażowanie mieszkańców Stalowej Woli w budowę obiektów kościelnych. Przez lata komuniści nie dawali nam zezwolenia na budowę plebanii, domu katechetycznego, domu dla sióstr. Po sierpniu 1980 roku to się zmieniło. Prace ruszyły. Mieszkańcy masowo przychodzili pomagać. Pytali: „Co mam robić?”. To był wielki entuzjazm. Ludzie potrafili cieszyć się, kiedy widzieli, że jest nas tak wielu. To naprawdę było mocne przeżycie. Poczucie siły w jedności, solidarności było wówczas doświadczeniem Polaków w całym kraju.
Ten entuzjazm gdzieś znikł.
– To złamał stan wojenny. Komuniści postawili wtedy najbardziej ideowym ludziom „Solidarności” ultimatum: albo do więzienia, albo za granicę. I to właśnie spowodowało, że około miliona młodych osób musiało wyjechać z Polski, bo w Ojczyźnie nie mieli żadnych perspektyw. Nie było dla nich pracy, nie mieli środków do życia, a większość z nich miała przecież rodziny.
Sierpniowego entuzjazmu nie udało się odbudować w 1989 roku.
– Niestety nie. To wszystko było już kalekie. Chociaż w sierpniu 1988 roku w Hucie Stalowa Wola strajk zakończył się zwycięstwem i władza musiała ustąpić, ale ludzie z huty wyszli, płacząc, bo nie osiągnęli tego, co chcieli. Strajk zakończono na wezwanie przewodniczącego NSZZ „Solidarność” Lecha Wałęsy. Już wtedy szykowano się do rozmów z władzą. Entuzjazm społeczny nie towarzyszył też rozmowom przy Okrągłym Stole ani wyborom czerwcowym.
Marazm niestety się pogłębia. Jak zachęcić Polaków do działania, jak wzbudzić ten entuzjazm sprzed 34 lat? Czy jest to w ogóle możliwe?
– Trzeba powrócić do źródeł: do żywej wiary i umiłowania Ojczyzny. Te wartości budowały wówczas zaufanie między nami. Jednoczyła nas walka z kłamstwem. Wiedzieliśmy, że jeśli nie ma prawdy, to nie ma więzi, nie ma zaufania. Powstaje wówczas przemysł kłamstw, które upadlają człowieka, degradują go. I dlatego myślę, że w tej chwili tylko Kościół, czyli duchowni i świeccy, może ożywić wiarę i zjednoczyć Naród. Kłamcy nie zjednoczą Narodu, bo tylko prawda może nas zjednoczyć. Prawdą jest Chrystus Pan, gorąca wiara w Jego obecność wśród nas w Eucharystii i w Słowie Bożym.
Paradoksalnie, sytuacja na przebudzenie Narodu może być trudniejsza niż w 1980 roku. Wówczas było wiadomo, kto kłamie, kto kim jest, a teraz kłamstwo jest często zakamuflowane, subtelne, nie wiemy, że ktoś nas z premedytacją okłamuje.
– Wielu liberałów, znieprawionych postkomunistów, dzisiaj próbuje zamącić ludziom w głowach. Przeraża skuteczność liberalizmu niszczącego wszystko, co wielkie, dobre, wzniosłe, święte, godne, liberalizmu traktującego człowieka jak zwierzę, które ma tylko zaspokajać swoje najniższe żądze. Proszę popatrzeć, co zrobiono z zakładami pracy, z gospodarką, jak już się nic nie opłaca. Jak szybko przyjęła się moda na łatwe, przyjemne, wygodne, ale bezmyślne życie.
Z drugiej strony coraz więcej młodych Polaków pokazuje swoją postawą, że polityka ciepłej wody w kranie absolutnie im nie wystarcza. Oni ją wręcz odrzucają.
– Ale młodych ludzi wygnano nam z Polski. Zostali ci najmłodsi, jeszcze w szkole, a potem nie ma nic – ok. 3 milionów ludzi jest za granicą. I dlatego nie ma odważnego, zatroskanego o przyszłość myślenia. Starzy ludzie chcą spokoju, nie będą się narażać, bo nie mają już sił. Natomiast tych, którzy mogliby podjąć walkę o lepszą przyszłość Ojczyzny, wypędzono z Polski. I dalej się ich wypędza, bo celowo nie tworzy się miejsc pracy ani warunków, żeby Polacy zostali w Polsce. Chcą mordować dzieci nienarodzone, żeby nie było młodego pokolenia, żebyśmy byli słabi demograficznie. A jak będziemy słabi demograficznie, to będziemy słabi gospodarczo, kulturowo, pod każdym względem.
„Solidarność” tworzyli 30-40-latkowie, pracownicy wielkich zakładów.
– Tak, oni byli w pierwszych szeregach. Młodzi są ideowi. Gdy uwierzą, są gotowi do wielkich ofiar i poświęceń.
Zawsze mają nadzieję wbrew nadziei.
– Nadzieja była też wówczas. Gdy wydawało się, że nie ma szans na zmiany, pojawił się Jan Paweł II. Ludzie zjednoczyli się przy nim i powstała „Solidarność”. Tak samo i teraz należy spodziewać się, że Pan Bóg przygotowuje wydarzenia i ludzi. Jak mówią, nawet z kamieni może powołać gorących ludzi, którzy będą w stanie poderwać innych; bo jak ktoś nie płonie, to nie zapali nikogo. Takich gorących, ale rozsądnych, mądrych ludzi nam dzisiaj trzeba.
Trzeba z wielką radością, entuzjazmem i nadzieją stanąć przy nich i pomagać im. Lekceważy się potężną Rodzinę Radia Maryja, a okaże się, że to będzie siła, która odnowi Polskę; już wiele rzeczy obroniła dla Radia Maryja i dla Telewizji Trwam. Trzeba Panu Bogu i Matce Najświętszej dziękować, że na te czasy mamy „Nasz Dziennik” i jeszcze inne media katolickie, których wcześniej w ogóle nie było. Dlatego trzeba je pielęgnować, popierać wszelkimi sposobami, bo stamtąd przyjdzie odnowa, wielkie przemiany, nadzieja i wiosna dla Kościoła.
Dziękuję za rozmowę.
Dariusz Pogorzelski
Nasz Dziennik, 30 sierpnia 2014
Autor: mj