Klucz to zespół i zaangażowanie
Treść
Rozmowa z Jackiem Winnickim, trenerem koszykarek Lotosu Gdynia, mistrzyń Polski
Z jedenastu mistrzowskich tytułów wywalczonych przez Lotos ten ostatni miał chyba smak szczególny, bo w pewnym momencie wydawało się, że drużyna nie ma szans walczyć o najwyższe cele.
- Sezon był trudny, nie ma co do tego wątpliwości. W styczniu musieliśmy gruntowanie przebudować zespół, z różnych przyczyn odeszło kilka ważnych zawodniczek, wspólnie z władzami klubu stanęliśmy przed zadaniem znalezienia odpowiednich następczyń i wkomponowania ich w drużynę. Wtedy wiele osób nas skreśliło, część komentatorów ogłosiła, że możemy co najwyżej powalczyć o miejsca 4-6. Na szczęście pozbieraliśmy się i dzięki ciężkiej pracy udowodniliśmy, że stać nas na wiele. Zdobyliśmy Puchar Polski, awansowaliśmy do najlepszej szesnastki Euroligi, wreszcie wywalczyliśmy kolejny tytuł mistrzowski. Ten ostatni zwieńczył bardzo udany sezon. Udany mimo wszystko.
Gdyby w styczniu ktoś Panu powiedział, że finał rozgrywek może być tak dobry, uwierzyłby Pan bez wahania?
- W pewnym momencie na pewno czułem niepokój, i to nie tylko ja, ale chyba wszystkie osoby związane z klubem. Ale szczerze porozmawialiśmy, zawodniczki nie przestraszyły się ciężkiej pracy, choć miały świadomość, że nie będzie łatwo. Jednak nawet wtedy, w styczniu, nikt się nie załamał i nie poddał. Nikt nie zwątpił, pomimo niepokoju. W najważniejszych fragmentach sezonu okazało się, że zespół ma charakter, potrafi wygrywać nie tylko dzięki umiejętnościom, ale i włożonemu w to sercu.
Proces wkomponowania nowych twarzy w zespół musi potrwać, czasem bardzo długo, tymczasem Pan stanął przed takim wyzwaniem w trakcie sezonu, gdy tego czasu nie było praktycznie w ogóle. Kiedy uznał Pan, że się udało, że to jest to - prawdziwa drużyna z krwi i kości?
- Czasu nie było, ma pan rację, wszystkie decyzje musieliśmy podejmować szybko i musieliśmy trafiać w dziesiątkę. I chyba się udało. Tanisha Wright, Roneeka Hodges i Louize Halvarsson szybko złapały wspólny język z koleżankami, w ważnych momentach rozgrywek nie bały się wziąć na siebie odpowiedzialności za wynik. Na to liczyliśmy. Ale nie zapominam też o młodych, choćby Marcie Urbaniak, która przyszła z zespołu rezerw i błyskawicznie potwierdziła opinie o swym nieprzeciętnym talencie. Udało się, bo nikt nie rozpamiętywał problemów. Poprzedni rozdział został zamknięty i rozpoczęliśmy prace nad nowym. Z drugiej strony nie można powiedzieć, że wszystko budowaliśmy od początku. Owszem, zmian było sporo, ale trzon zespołu w postaci Erin Philips, Ivany Matovic i Magdy Leciejewskiej pozostał. Nie istniała zatem potrzeba robienia rewolucji w składzie, trzeba było tylko wkomponować nowe dziewczyny w ekipę już istniejącą.
Wspomniana przez Pana Marta Urbaniak okazała się jedną z bohaterek finału, choć jeszcze w styczniu dla większości kibiców była postacią anonimową. Z bardzo dobrej strony pokazały się i inne młode zawodniczki, co musi tylko cieszyć.
- Marta od samego początku niesamowicie się starała, na wszystkich treningach pracowała z ogromną ambicją i to zaprocentowało. Wspomina pan o trzecim meczu finału, w którym zdobyła 21 punktów i zagrała niemal perfekcyjnie, ale i wcześniej pokazała się ze znakomitej strony, choćby w niezwykle ważnym czwartym spotkaniu półfinałowym z Energą Toruń. Cieszę się, że tyle młodzieży odgrywało w moim zespole tak ważną rolę, bo to tylko znaczy, że talentów u nas nie brakuje. Wiedziałem, że są zdolne, ale zaskoczyły mnie swym zaangażowaniem, pasją, chęcią pokazania się.
Ta mieszanka rutyny i doświadczenia z młodością okazała się kluczem do sukcesu?
- Myślę, że zadecydowała zespołowość. Nad tym elementem pracowaliśmy od początku. W koszykówce indywidualności też są ważne, bardzo ważne, indywidualną akcją można wygrać mecz, ale cały sezon wygrywa się drużyną i znakomitą obroną. To są elementy ze sobą zespolone, jeden wynika z drugiego. Przez ostatnie miesiące nie zawsze było pięknie i różowo, zdarzały się różne trudne momenty, ale w najważniejszych chwilach wyszła siła naszego zespołu. Dlatego wygraliśmy mistrzostwo.
Erin Philips została uznana za najlepszą koszykarkę finałów. A kto, według Pana, zasłużył na miano najlepszej zawodniczki Lotosu w perspektywie całego sezonu?
- Nie lubię wystawiać indywidualnych cenzurek. Uważam, że zespół jest najważniejszy i zespół wygrywa. Ale oczywiście Philips miała wielki wkład w końcowy sukces, podobnie zresztą jak Wright, Matovic, Leciejewska. Te zawodniczki tworzyły trzon ekipy, ale jeszcze raz powtórzę: tytuł wywalczyła drużyna. Cała. Każda dziewczyna przyczyniła się do końcowego sukcesu.
Sukcesu wywalczonego po ciężkiej walce, długiej drodze i w naprawdę mocnej lidze. To też chyba trzeba podkreślić.
- Trzeba. Minęły już czasy, gdy w lidze dominowaliśmy my i Wisła Kraków. W tym roku drużyn silnych, mierzących bardzo wysoko było naprawdę dużo. Poziom rozgrywek z roku na rok się podnosi. Do Polski przyjeżdża coraz więcej gwiazd z zagranicy, pojawiają się młode talenty, które można i trzeba oszlifować. Pamiętajmy, że trzy nasze drużyny grały w Eurolidze, Wisła dotarła do Final Four, my do szesnastki. Zdobyć w takim gronie tytuł i Puchar Polski to prawdziwy sukces.
Rozmawiamy kilka dni po ostatnim meczu finału, a Pan już wie, że w kolejnym sezonie Lotosu nie poprowadzi.
- No tak. Byłem na rozmowach w klubie i nie otrzymałem oferty pracy na nowy sezon. Nie chcę tego szerzej komentować. Mój kontrakt dobiegł końca, właściciel klubu ma prawo zatrudniać kogo chce, to jego przywilej.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
Nasz Dziennik 2010-05-06
Autor: jc