Komorowski ciągle w areszcie
Treść
Mimo że prokuratura umorzyła śledztwo przed wszczęciem dochodzenia, Stowarzyszenie Contra in vitro do dziś nie może odzyskać swojej własności. Chce ono także zakazu promocji homoseksualizmu w Polsce.
16 czerwca, na dzień przed wyborczą wizytą marszałka Komorowskiego w Rzeszowie, na ulicach miasta pojawił się samochód z lawetą, a na niej billboard: zdjęcie Bronisława Komorowskiego w zestawieniu z martwym dzieckiem - ofiarą aborcji. Pod fotografiami widniały napisy: "Marszałek Komorowski popiera kompromis aborcyjny" i "Kompromis aborcyjny zabija chore dzieci". - Naszym celem było podkreślenie faktycznych poglądów wówczas jeszcze kandydata na prezydenta RP, który wielokrotnie publicznie pochwalał tzw. kompromis aborcyjny. Zależało nam również na uzmysłowieniu społeczeństwu, że każdy przypadek aborcji, bez względu na motywację sprawcy czy okoliczności, pozostaje morderstwem - uważa Jacek Kotula, prezes Stowarzyszenia Contra in vitro. Rekonesans po Rzeszowie nie trwał jednak długo, bo policja zatrzymała samochód prowadzony przez Jacka Kotulę (i stanowiący jego własność) na skutek doniesienia posła Platformy Obywatelskiej Tomasza Kuleszy. - Przede wszystkim pytano mnie, na czyje polecenie działam. Policjanci zarekwirowali lawetę i billboard, nie przedstawili jednak żadnego dokumentu. Stwierdzili natomiast, że działają na polecenie prokuratury - dodaje Kotula, który całą sprawę traktuje jako polityczną rozgrywkę. 21 czerwca prokuratura rejonowa w Rzeszowie umorzyła śledztwo przed wszczęciem postępowania, a to oznacza, że nie znalazła interesu społecznego do objęcia ściganiem z urzędu czynu prywatno-skarbowego. Prokuratura orzekła o zwrocie lawety właścicielowi, ale bez billboardu. Dlatego prezes Contra in vitro złożył do Sądu Okręgowego w Rzeszowie zażalenie na to postanowienie, żądając stwierdzenia jego bezprawności. Tymczasem przyczepa i billboard do dziś są na policyjnym parkingu i nie mogą się znaleźć u właściciela. - Kiedy ostatnio stawiłem się na policji w celu odebrania przyczepy, otrzymałem informację, że jest polecenie, by przyczepy nie wydawać, a wyjaśnień należy szukać w samej prokuraturze. Tam z kolei dowiedziałem się, że przyczyną odmowy wydania lawety jest złożenie zażalenia na postanowienie prokuratury. Nie wzięto jednak pod uwagę, że składając zażalenie, nie żądałem jego zmiany w kwestii zwrotu mojej własności, a jedynie bezprawności co do zatrzymania billboardu, co w istocie stanowi pogwałcenie konstytucyjnych gwarancji wolności słowa - mówi Kotula. Stowarzyszenie Contra in vitro żąda zmiany decyzji prokuratury i wydania przyczepy. Tymczasem, jak powiedział nam prok. Łukasz Harpula, zastępca prokuratora rejonowego dla miasta Rzeszowa, laweta wraz z billboardem zostaną zwrócone właścicielowi w chwili, gdy będą zbędne dla potrzeb postępowania. - Czynność zatrzymania została zatwierdzona przez prokuratora. Osoba, u której zatrzymano lawetę wraz z billboardem, złożyła na to zażalenie. Sprawa została przesłana do sądu wraz z zażaleniem na decyzję prokuratora i z tego, co się orientuję, do dzisiaj nie zostało to jeszcze rozstrzygnięte - powiedział "Naszemu Dziennikowi" prok. Harpula. W ocenie Jacka Kotuli, utrudnianie działań społecznych, jakie są przedmiotem działalności stowarzyszenia, jest kolejnym pogwałceniem Konstytucji i karygodnym przykładem łamania wolności słowa. - Jeżeli prokuratura będzie dalej zwlekać z wydaniem nam lawety, zwrócimy się o wyjaśnienie tej sprawy do prokuratora generalnego, rzecznika praw obywatelskich, powiadomimy też parlamentarzystów - zapowiada szef Stowarzyszenia Contra in vitro.
Nie damy się obrażać
Stowarzyszenie Contra in vitro jest także zbulwersowane wypowiedziami posła Tomasza Kuleszy (PO), który na łamach jednej z regionalnych gazet określił organizatorów akcji billboardowej mianem ateistów i praktykujących niewierzących. - To określenie jest obraźliwe i niesprawiedliwe dla każdego człowieka wierzącego i praktykującego, a takimi jako przedstawiciele Stowarzyszenia Contra in vitro się czujemy - ripostuje Jacek Kotula. Wobec powyższego stowarzyszenie zwróciło się do posła Kuleszy o przeproszenie i zamieszczenie sprostowania wypowiedzianych słów na stronie internetowej parlamentarzysty PO, w przeciwnym wypadku zapowiedziało skierowanie do sądu sprawy o obrazę uczuć religijnych. W związku z brakiem reakcji ze strony posła Kuleszy postanowiło sprawę skierować do sądu kościelnego. - Po zasięgnięciu opinii najwłaściwszym organem wyjaśniającym całą sprawę będzie sąd kościelny. Jeżeli poseł czuje się katolikiem, niech stawi się na wezwanie sądu i udowodni swoje racje - uważa Kotula.
Zakaz promocji homoseksualizmu
Stowarzyszenie Contra in vitro chce także całkowitego zakazu publicznego propagowania homoseksualizmu w Polsce. - Wobec braku zdecydowania naszych parlamentarzystów, którzy dużo mówią, a mało robią, jesienią br. rozpoczniemy akcję zbierania podpisów pod obywatelskim projektem ustawy o zakazie propagowania homoseksualizmu - zapowiada prezes Contra in vitro. Wzorem parlamentu litewskiego, który w czerwcu 2009 roku przegłosował ustawę o ochronie nieletnich, chcą wprowadzenia prawa zakazującego promocji aktów homoseksualnych, biseksualnych i poligamicznych. - Ustawa ta określa homoseksualizm jako patologię, gdyż uznaje tego typu zachowania za szkodliwe dla Litwy, dlaczego więc podobna nie mogłaby obowiązywać w Polsce? - pyta Jacek Kotula. - Każda publicznie przekazywana informacja, reklamująca związki homoseksualne, ma negatywny wpływ na zdrowie psychiczne, rozwój fizyczny, intelektualny i moralny nieletnich. Zabronione jest również pokazywanie w litewskich mediach i szkołach obrazów zawierających okrucieństwo i przemoc, treści erotyczne, hazard oraz samookaleczenia. Taką ustawę trzeba wprowadzić w naszym kraju, a my zrobimy wszystko, by tak się stało - zapowiada prezes Contra in vitro. - Będzie to także sprawdzian dla naszych parlamentarzystów, którzy będą musieli zająć konkretne stanowisko w tej sprawie - dodaje Kotula.
Mariusz Kamieniecki
Nasz Dziennik 2010-07-28
Autor: jc