Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Komorowski "zamulił" nasz projekt

Treść

Z posłem Mieczysławem Kasprzakiem (PSL) z sejmowej Komisji Polityki Społecznej i Rodziny, autorem klubowego projektu zmian likwidujących krzywdzący przepis dotyczący wypłaty becikowego, rozmawia Maria S. Jasita
W listopadzie złożył Pan (z poparciem całego klubu PSL) swój projekt, który zmieniałby dyskryminujący matki zapis uzależniający wypłatę becikowego od przedstawienia zaświadczenia lekarskiego, że kobieta znajdowała się pod stałą opieką lekarską najpóźniej od 10. tygodnia ciąży. Dlaczego zainteresował się Pan tym problemem?
- Niepokojące sygnały docierały do mnie z różnych stron, głównie pod wpływem "Naszego Dziennika", który sprawę nagłośnił, a mnie o tym powiadomił. Słyszałem też o tym podczas różnych spotkań w terenie. Okazało się, że w praktyce ten 10. tydzień był źle ustawioną granicą, i wiele matek straciło prawo do świadczeń. Dlatego przygotowałem projekt.
Przez trzy miesiące była cisza. Dlaczego temat becikowego powraca akurat teraz?
- Do procedowania został dopuszczony rządowy projekt zmian w ustawie o świadczeniach rodzinnych przygotowany przez resorty zdrowia oraz pracy i polityki społecznej. Nasz projekt przeleżał zatem w sejmowej szufladzie, a teraz się okazuje, że rząd wpadł na wspaniały pomysł, i będzie puszczał projekt może nie taki sam, bo trochę zmodyfikowany, ale zmierzający przecież w tym samym kierunku. Jestem zdumiony, że propozycja rządu pojawia się trzy miesiące po projekcie Polskiego Stronnictwa Ludowego. Przecież rozmawiałem z każdym klubem i wszyscy wtedy wpadali w zachwyt, mówiąc, że jest taka potrzeba, że to dobry projekt i należy go poprzeć. I co się okazuje? Leżał on u marszałka Bronisława Komorowskiego i nie ujrzał światła dziennego. Marszałek Sejmu tak to zamulił, zaniedbał, że nasza propozycja do dziś nie otrzymała jeszcze nawet numeru druku sejmowego! Zastanawiam się, jaki cel miało to działanie, skoro projekt PSL był bardzo przejrzysty, prosty i już w listopadzie można było przyjąć zmiany...
Projekt dwóch resortów wprowadza wymóg przedstawienia dowodu przynajmniej jednej wizyty u lekarza albo położnej podczas ciąży i zakłada zawieszenie na dwa lata przepisu dotyczącego obowiązku odbycia pierwszej wizyty lekarskiej najpóźniej w 10. tygodniu ciąży. A jakie rozwiązania były w Pana projekcie?
- Była tam bardzo prosta propozycja: żeby wycofać tak precyzyjny zapis, że kobieta ma być pod opieką lekarską najpóźniej od 10. tygodnia ciąży. Zakładaliśmy jedynie konieczność wykazania, że matka podlegała opiece lekarskiej w okresie ciąży. Można ewentualnie jeszcze jakimś rozporządzeniem doprecyzować, co oznacza ta opieka, ale w zasadzie pozostaje to w gestii odpowiedzialności lekarza, czy rzeczywiście była ona należyta, jeśli wydaje taki dokument. Natomiast na pewno ta sztywna granica nie była szczęśliwym pomysłem i należało zrezygnować z tego zapisu. Tak czy inaczej, jeśli jakiś projekt wejdzie w życie, to myślę, że będzie to nasz wspólny sukces. Natomiast nie rozumiem, dlaczego tak późno. Po co stresowano kobiety i denerwowano wielu ludzi, skoro to już było dawno przygotowane i czekało w Sejmie na decyzję marszałka?
Resort zdrowia mógłby wysunąć zarzut, że odejście od granicy 10. tygodnia jest odwodzeniem kobiet od dobrej opieki medycznej nad nimi i nad dziećmi...
- Nie do końca się z tym zgodzę. Wiele matek do 10. tygodnia ciąży z różnych względów nie ma możliwości skorzystania z wizyty u lekarza. Moim zdaniem, świadomość potrzeby regularnych badań w okresie ciąży dla dobra własnego i dziecka jest wśród polskich matek. Zdarza się jednak, że pojawiają się różne życiowe komplikacje, najczęściej zupełnie niezwiązane z nieświadomością czy niechęcią do badania. Niektóre kobiety w 10. tygodniu jeszcze nie wiedzą, że są w ciąży. Poza tym dostęp do lekarza ginekologa wygląda rozmaicie, zwłaszcza w przypadku opieki państwowej, refundowanej przez NFZ. Dużej części pacjentek nie stać na opłacenie prywatnej wizyty. Kolejnym problemem są wyjazdy zagraniczne, kiedy Polka na początku ciąży jest na terenie państwa, gdzie opieka medyczna wygląda inaczej niż u nas. Są też nieprzewidziane sytuacje losowe: kobiety boją się przyznać, że spodziewają się narodzin dziecka, i dlatego długo nie idą do lekarza. A to wszystko później komplikuje wypłaty, pozbawia należnych świadczeń.
Ile kobiet mogło zostać pozbawionych becikowego w trakcie obowiązywania tego nieprzemyślanego zapisu, czyli od 1 listopada 2009 roku?
- Szacunkowo 23 tys. kobiet nie dostało świadczeń z tego tytułu. Uzyskałem dane z Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej, które prowadzi monitoring w ośrodkach pomocy społecznej - ile dzieci się urodziło, a ile pieniędzy wypłacono, oraz ile kobiet się zgłosiło, a nie mogło uzyskać świadczenia, ponieważ nie posiadały one tego dokumentu. Z moich wyliczeń wynika, że ogółem Polki straciły przynajmniej 23 mln złotych. Tak potężną sumę "zaoszczędzono" na rodzinach, które najbardziej potrzebują pieniędzy właśnie wtedy, gdy urodzi się dziecko.
Czy otrzymają one zaległe świadczenia?
- Obowiązkowo! To byłoby straszne świństwo przyznać w tej chwili, że kiedyś popełniono błąd, ale poszkodowanym w okresie obowiązywania wadliwego przepisu świadczeń nie wypłacić. Musi się w tej ustawie znaleźć zapis umożliwiający wypłatę zaległości tym wszystkim kobietom. Teraz prawo to musi zadziałać również wstecz.
Dziękuję za rozmowę.
Nasz Dziennik 2010-02-10

Autor: jc