"Łagodny" prezydent - "brutalna" opozycja
Treść
Kancelaria Prezydenta nie zna jeszcze dokładnego planu oficjalnych obchodów rocznicy katastrofy smoleńskiej. Tomasz Nałęcz, doradca Bronisława Komorowskiego, powiedział wczoraj, że prezydent 10 kwietnia "będzie tam, gdzie większość rodzin ofiar". Jednocześnie dodał, że Komorowskiego nie przestraszą "ewentualne gwizdy, jakie mogą go tego dnia spotkać ze strony jego przeciwników". Według zapewnień Nałęcza, cały czas trwają rozmowy Kancelarii Prezydenta z rodzinami ofiar na temat szczegółów związanych z formą obchodów, choć - jak zasugerował - nie ma "jednomyślności wśród bliskich". Mamy więc do czynienia z utartym już schematem: rodziny są podzielone, opozycja agresywna, a "spokojny" prezydent, pomimo tych niesprzyjających okoliczności, dąży do uczczenia pamięci ofiar tak, aby nie zakłócić żałoby. Wszystko w imię budowania zgody... z Rosją.
Co znamienne, Tomasz Nałęcz mówi o rodzinach, z którymi toczone są rozmowy, ale nie precyzuje, którzy z bliskich biorą w nich udział. Beata Gosiewska w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" powiedziała jednoznacznie, że nie została zaproszona do tego typu rozmów. - Od początku tak było. Zarówno w przypadku pomnika na Powązkach, jak i np. obiadu z prezydentem Miedwiediewem - zaproszone były wybrane rodziny - komentuje wdowa po pośle Przemysławie Gosiewskim. Dodaje, że wiele osób wyraża chęć pojechania do Smoleńska w rocznicę katastrofy. - Trudno tego oczekiwać, ale 10 kwietnia prezydent mógłby tak naprawdę tylko przeprosić - uważa nasza rozmówczyni.
Nałęcz jest przekonany, że "w dniu rocznicowych obchodów nie powinno dochodzić do żadnych politycznych manifestacji", a sam Komorowski "przestrzega przed partyjną formą obchodów". Trudno nie odnieść wrażenia, że pomimo tych gorących zapewnień, tak naprawdę prezydent obawia się, że ktoś mógłby zakłócić jego koncepcję obchodów - może wyraża się w tym również strach przed rozliczaniem z odpowiedzialności za katastrofę oraz kwestia uległości wobec Moskwy?
- To obecny rząd i urzędujący prezydent ponoszą moralną i polityczną odpowiedzialność za sposób prowadzenia śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej, za skandaliczny i fałszywy raport MAK. To jest główny powód próby zacierania przez Bronisława Komorowskiego pamięci o jego poprzedniku, śp. prezydencie Lechu Kaczyńskim - wskazuje poseł Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Zieliński. Dodaje on, że PiS zawsze mówiło o upamiętnieniu wszystkich ofiar katastrofy z 10 kwietnia - nigdy nie dzieliło ofiar według partii i w zamyśle PiS nie ma czegoś takiego jak organizowanie "partyjnych obchodów". - Żyjemy w demokratycznym państwie i nie może być tak, że tylko jedne obchody są słuszne i "niepartyjne", czyli tzw. oficjalne uroczystości rządowe czy prezydenckie, a pozostałe, organizowane niezależnie od nich, nabierają od razu rysu walki politycznej - uważa poseł PiS. Ponadto podkreśla, że jako posłowie największej partii opozycyjnej nie zaprzestaną domagać się w pierwszej kolejności pełnego wyjaśnienia przyczyn i okoliczności katastrofy smoleńskiej oraz równolegle godnego upamiętnienia wszystkich ofiar tragedii z 10 kwietnia, również w miejscu symbolicznym, jakim jest Krakowskie Przedmieście. - Pamiętamy dobrze, jak bardzo Bronisław Komorowski chciał zmarginalizować pamięć o swoim poprzedniku, najpierw usuwając krzyż, potem eskalując konflikt przez brak podjęcia odpowiednich działań i uniemożliwianie budowy pomnika w miejscu krzyża lub jego pobliżu, aż wreszcie ustawiając barierki przed Pałacem Prezydenckim, co utrudnia zebranym każdego 10. dnia miesiąca złożenie kwiatów i spokojną modlitwę - zaznacza nasz rozmówca. Zieliński zapowiada jednocześnie, że posłowie i działacze Prawa i Sprawiedliwości będą obchodzić rocznicę tragedii smoleńskiej - jak podkreślił - największej w powojennej historii Polski, niezależnie od formy głównych obchodów. - Dlaczego mamy nie pielęgnować pamięci o prezydencie Lechu Kaczyńskim, o naszych kolegach, o wszystkich poległych 10 kwietnia? Nie żyjemy, jak być może chciałaby Platforma Obywatelska, w totalitarnym państwie i nikt nie może nam dyktować formy naszych uroczystości rocznicowych - konkluduje poseł Prawa i Sprawiedliwości.
Strategia polaryzacji
Tomasz Nałęcz, który ostatnio na stałe zagościł w studiach telewizyjnych i przy każdej okazji udziela komentarzy w przeróżnych sprawach, z gorliwością buduje wizerunek prezydenta jako osoby skłonnej do dialogu i kompromisu na zasadzie konfrontowania go z "agresywną opozycją", która i tak będzie chciała zakłócić "oficjalne obchody" poprzez "ogromne manifestacje" i partyjne rozróby uliczne. Brakowało tylko w wypowiedzi prezydenckiego doradcy przestrzegania przed paleniem przez PiS-owskie młodzieżówki kukieł z podobizną premiera Tuska albo rzucaniem butelek z koktajlem Mołotowa, aby na dobre zasiać grozę i uwydatnić rozdźwięk (oczywiście fikcyjny) pomiędzy łagodnym prezydentem a brutalnym Jarosławem Kaczyńskim.
Zdaniem dr. Marcina Zarzeckiego, socjologa, nie zawsze jest tak, że zamiar kreowania konkretnego wizerunku idzie w parze z umiejętnościami. - Nie da się ukryć, że Bronisław Komorowski nie jest tak zręczny w marketingu politycznym jak premier Donald Tusk. Często efekt jego działań jest więc w niezamierzony sposób komiczny - uważa socjolog. W jego opinii, strategia polaryzacji rzeczywistości politycznej według linii: łagodny prezydent - agresywna opozycja, jest najbardziej prostą, żeby nie powiedzieć prostacką metodą kreowania własnego wizerunku. - Przykład wypowiedzi Tomasza Nałęcza przestrzegającej przed "partyjnymi" kontrobchodami Prawa i Sprawiedliwości jest typowym działaniem uprzedzającym jakieś zdarzenia, pomimo że nie ma pewności, że będzie ono miało miejsce - dodaje ekspert. Ma ono na celu, według naszego rozmówcy, implementowanie w świadomość społeczną konkretnych treści legitymizujących daną tezę. - W tym przypadku chodzi o dyskredytowanie partii opozycyjnej - podsumowuje dr Marcin Zarzecki. Platformie i Bronisławowi Komorowskiemu najwidoczniej marzy się specyficzna forma demokracji - bez opozycji.
Paulina Jarosińska
Nasz Dziennik 2011-01-27
Autor: jc