Lęk odbiera człowiekowi godność
Treść
Z prof. dr. hab. med. Bogdanem Chazanem, lekarzem ginekologiem, byłym Dyrektorem Szpitala Ginekologiczno-Położniczego im. Św. Rodziny w Warszawie rozmawia Mateusz Wójtowicz.
– Opadła już nieco presja ze strony mediów i środowisk lewicowo- liberalnych. Jak z perspektywy czasu ocenia Pan całą sytuację – było warto? Niektórzy sądzą, że to walka z wiatrakami.
Prof. Bogdan Chazan: - Wydawałoby się, że czas będzie tutaj czynnikiem, który zmniejszy poczucie krzywdy, żal czy smutek z powodu tych wydarzeń. Okazuje się, że nie tak bardzo, i że w odniesieniu do mnie nie ma to miejsca. Z perspektywy czasu uważam, że zostałem skrzywdzony – że decyzja, która została podjęta w stosunku do mnie była niesprawiedliwa, nieproporcjonalna, niewłaściwa etycznie. Została też podjęta w pośpiechu i z dużą dozą agresji. Chodzi o wydarzenia towarzyszące zwolnieniu mnie z pracy, a także o słowa, które były wówczas wypowiadane – a nawet o brak słów: np. nie podziękowano mi za wykonywaną pracę. Świadomie dopominałem się o to, ale podziękowania nie otrzymałem. Mimo upływu czasu, to poczucie skrzywdzenia i dyskomfortu może nie jest mniejsze, ale nie żałuję tego, jak się zachowałem. Bezpośrednio po utracie pracy pojawiała się wprawdzie myśl, że może trzeba było trochę stępić retorykę, nie stawiać takiego oporu – „nie odgryzać się”, a wtedy druga strona może nie zareagowałaby najwyższym wymiarem kary. Patrząc z dzisiejszej perspektywy, uważam jednak, że postąpiłem słusznie. Wydaje się, że konsekwencje, których doświadczyłem i których doświadczam, są niczym wobec dobrych stron tej sytuacji. Dobrych nie tylko dla mnie, w sensie umocnienia wewnętrznego, ale też i dla innych ludzi. W dalszym ciągu bowiem, mimo że kurz bitewny opadł, to coś pozostało w umysłach, a przede wszystkim w sercach ludzi. Mam na myśli obce mi osoby, które nadal podchodzą do tej sprawy w sposób emocjonalny, z dużą dozą wrażliwości. Szczerze mówiąc, nie wiem czym to jest podyktowane, że jestem zapraszany w różne miejsca i wciąż spotykam się z ogromnym ciepłem, poparciem oraz solidarnością. Jest to dla mnie dużą pomocą, ale też i pewną niespodzianką, ponieważ nie czuję, abym zasługiwał na aż takie reakcje. Wydaje się, że w ostatecznym rachunku wszystko to przysłuży się dla Bożej chwały i dla wzmocnienia zasady obrony ludzkiego życia od momentu poczęcia. Wierzę, że doprowadziło to też do wyostrzenia wrażliwości na pewne kwestie i że w przyszłości okaże się to bardzo korzystne.
Tym, którzy uważają, że to walka z wiatrakami radziłbym, by nie tracili ducha. Nie możemy być bierni i grzeczni. Pozwolić się zastraszyć. Tylko na to czekają.
- Skąd tak stanowcza i, bez wątpienia, heroiczna postawa w kwestii obrony życia poczętego?
- Miałem przecież kłopoty w Instytucie Matki i Dziecka jako konsultant krajowy oraz kierownik kliniki. Działo się to 13 lat temu, a zatem jest to już dość długa historia. Można powiedzieć, że tę postawę w jakiś sposób „odziedziczyłem” po moich przyjaciołach, nauczycielach i mistrzach, takich jak prof. Michał Troszyński (w Polsce) czy prof. Robert Walley (w Kanadzie). Myślę, że w pewnym momencie, kiedy zostałem zapytany, czy wyrażam zgodę na aborcję, to odmowa wykonania tego „zabiegu” była czymś, co wydawało się normalne, naturalne. Zrobiłem to nie po to, aby obronić własne sumienie czy pozycję, ale żeby ochronić innych, młodszych lekarzy. Wydawało mi się, trochę naiwnie, że może lepiej będzie, jeżeli taką opinię wypowie ktoś cieszący się pewnym autorytetem czy dorobkiem, ponieważ wyciągnięte wobec niego konsekwencje będą mniejsze albo mniej dotkliwe. Nie stoję już bowiem u progu kariery i nie ubiegam się o specjalizację z położnictwa i ginekologii. Nie uważałem wówczas, że jest to decyzja „heroiczna”. Absolutnie nie. Wydała mi się ona naturalna, wyważona – zresztą atmosfera rozmowy z pacjentką też była dobra. Z pewnej perspektywy widzę jednak, że to, co mnie spotkało, wyrzucenie z pracy po dziesięciu latach kierowania Szpitalem Św. Rodziny, w atmosferze linczu, bez podziękowania, to nic innego jak prześladowanie. Nie mam co do tego wątpliwości.
- Jest wielu lekarzy, którzy swoje zdanie o rzekomej słuszności przerywania ciąży opierają na argumentacji medycznej, naukowej. Patrzą na istnienie ludzkie w kategoriach zarodka czy embrionu, płodu wreszcie dziecka – uzależniając od tego jego prawo do życia. Z drugiej strony Pan i Panu podobni – twardzi obrońcy życia, kategorycznie sprzeciwiający się zabijaniu nienarodzonych. Skąd taka rozbieżność i podział w świecie lekarskim?
- Pogląd, że życie ludzkie zaczyna się w momencie poczęcia, w chwili połączenia komórki jajowej z plemnikiem, jest logiczny, a także naukowo uzasadniony i obecny w pracach naukowych czy w podręcznikach. Kwestia wartościowania tego człowieka – czy jest on już w pełni osobą ludzką, czy zasługuje na szacunek i godność, jaka przysługuje człowiekowi już urodzonemu – to sprawa, która wciąż jest przedmiotem dyskusji. Rzeczywiście, wartościuje się godność i prawa osoby ludzkiej w zależności od tego, jaką ma wielkość, gdzie się znajduje – w jajowodzie, w macicy czy też na szklanej płytce podczas procedury in vitro, aż w końcu od tego, czy już się urodziło. Wartościuje się też w zależności od stadium życia wewnątrzmacicznego; od tego, czy u dziecka widzimy już czynność serca czy nie, czy dziecko osiągnęło już zdolność do życia poza organizmem matki oraz czy matka swoje dziecko akceptuje. Wiąże się z tym również sprawa jakości życia i oceny cierpienia. W obecnych czasach rewolucji kulturowej i postmodernizmu skłonni jesteśmy negować wartość życia, ale nie w systemie zerojedynkowym (jest życie albo go nie ma, wymaga ochrony lub nie). Istnieje pogląd, który polega na stopniowaniu wartości życia według różnych kryteriów oraz, o czym już mówiłem, na ocenie jakości życia. Otóż, ludziom wydaje się czasem, że w pewnych sytuacjach jakość życia jest tak marna i niewielka, że egzystencja może przysparzać komuś tylu cierpień, iż lepiej będzie dla niego nie żyć. Nie zawsze można o to zapytać. Jeżeli nie, to kierując się współczuciem i wrażliwością na cierpienie tej osoby, decydujemy w jej imieniu. Chodzi o nienarodzone dziecko z wadami rozwojowymi, o urodzonego chorego noworodka, o ciężko chorą osobę. Tak właśnie wyglądają dziś te dyskusje dotyczące wartości i jakości życia, współczucia oraz cierpienia.
- Pana przykład, Panie Profesorze, jest sztandarowy, jeżeli wziąć pod uwagę represjonowanie obrońców życia. Samo zjawisko jest jednak szersze – przypomnijmy choćby sprawę położnej Agaty Rejman z rzeszowskiego szpitala Pro-Familia. Jak postrzega Pan ten i inne incydenty?
- Uważam, że to element zdecydowanej, przemyślanej strategii, która ma na celu zdyskredytowanie tych, dla których życie ludzkie w każdym stadium jest wartością, pozbawienie ich godności, a jeżeli się uda, to także pracy. Skąd motywy do takich represji? Chodzi o przeoranie świadomości, wychowanie innego społeczeństwa, zbudowanie innego świata: bez Boga, bez wartości. Chcąc zrealizować ten cel, jego pomysłodawcy lub wykonawcy posługują się zarządzaniem strachem. Lęk jest tym, co odbiera człowiekowi godność. Odpowiednie dozowanie lęku, wzbudzanie go w pracownikach służby zdrowia powoduje, że aby utrzymać rodzinę, osiągnąć ukochaną specjalizację z położnictwa i ginekologii czy zachować pracę na stanowisku położnej, duża część tych pracowników godzi się na postawione warunki, na łamanie swoich sumień. Moim zdaniem takie postępowanie ze strony rządzących jest krótkowzroczne. W ten sposób wychowujemy kadrę lekarzy, położnych i pielęgniarek z osłabionym sumieniem, ze zmniejszonym poczuciem własnej wartości, pozbawionych kręgosłupa moralnego, co wpłynie na pogorszenie jakości opieki medycznej w przyszłości. Powinniśmy też pamiętać – zwłaszcza ta część naszego społeczeństwa, która wierzy w Boga – że jeśli taka sytuacja będzie się utrzymywać w dalszym ciągu, to dojdzie do tego, że uczciwi i zdolni lekarze o prawym sumieniu, nie będą podejmować specjalizacji z położnictwa i ginekologii z obawy, że nie będą mogli wykonywać jej w zgodzie ze swoim sumieniem. Jeżeli polskie społeczeństwo będzie pozwalało na prześladowanie ludzi sumienia pracujących w ochronie zdrowia matki i dziecka, to w przyszłości ich zabraknie. Pogorszy to sytuację przyszłych pacjentów, którzy w przypadku problemów ze zdrowiem będą chcieli spotkać lekarza czy położną o podobnym do nich systemie wartości. To może być dla nich ważne, ale już będzie za późno. Dlatego apeluję o bardziej energiczną obronę tych, którzy „cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości”.
- Wiele osób zastanawia się, co stało się z prof. Bogdanem Chazanem po odwołaniu ze stanowiska dyrektora Szpitala Świętej Rodziny w Warszawie. Zapowiadał Pan działalność ekspercką i dydaktyczną…
- Od dwóch lat pracuję na uniwersytecie w Kielcach. Jestem członkiem jednego z komitetów Polskiej Akademii Nauk. Szczerze mówiąc, ciągle brakuje mi jednak pracy w centrum wydarzeń medycznych: kontaktu z pacjentem, z salą porodową. W końcu na tym polegało całe moje dotychczasowe życie zawodowe i pozbawienie mnie tego odczuwam w tej chwili boleśnie. Kara wymierzona mi przez panią prezydent Hannę Gronkiewicz-Waltz za odmowę zabicia dziecka przed urodzeniem okazała się bardzo dotkliwa.
A własna praktyka lekarska?
- Tak, ona również jest i bardzo się z tego cieszę. Kontakt z pacjentem to coś, co lekarzowi daje największą satysfakcję, jest to istota zawodu. Brakuje mi jednak tej szpitalnej atmosfery: porodów, operacji i problemów, dyskusji, konsultacji… Bardzo mi tego brakuje.
- Mówi się też o innych planach: o hospicjum, o działalności na rzecz kobiet…
- Tak, działam w ramach MaterCare International w Kenii. Musimy wciąż podejmować różne działania, żeby ten szpital prawidłowo funkcjonował, bo tam też są różnego rodzaju kłopoty z lokalnym odpowiednikiem naszego Narodowego Funduszu Zdrowia. Działalności charytatywnej w Afryce także muszę poświęcać czas. Ponadto, dużo czasu zajmują mi ostatnio spotkania z ludźmi, którzy chcą posłuchać tego, co mam do powiedzenia na temat obrony życia, na temat istoty zawodu lekarza, sumienia lekarskiego, klauzuli sumienia, a także o tym, co w tej chwili spotyka w naszym wolnym – podobno – kraju lekarzy, pielęgniarki i położne, którzy, wykonując swój piękny zawód, chcą pracować zgodnie z sumieniem.
- Opieka nad powierzonym życiem jest niezwykle odpowiedzialnym zadaniem. Jakie sytuacje podczas kariery lekarskiej utwierdziły w tym Pana najbardziej? Co było najpiękniejsze?
-Najczęściej wspomina się – i o tym się zwykle opowiada – różne sytuacje dramatyczne: trudne powikłania, wyczerpujące dyżury. Muszę jednak powiedzieć, że teraz moja pamięć coraz częściej sięga do sytuacji zwykłych, codziennych, normalnych. Na przykład wspominam rozmowy z pacjentkami, które powiedziały, że wynik próby ciążowej jest dodatni. Mamy są w tym momencie zwykle najpierw pełne niepokoju, lęku a wkrótce potem bardzo szczęśliwe. Wspominam atmosferę na sali porodowej, gdy rodzi się zdrowe dziecko; matka bierze je w ramiona, tuli do piersi, zaskoczona, że dziecko jest takie mokre, jej ręce i nogi drżą i mówi do niego pieszczotliwym, trochę wyższym tonem. Mąż jest tak wzruszony, że nie wie, jak się zachować – zapomina, że ma aparat fotograficzny w ręku, jest zapatrzony i zasłuchany, czasem uroni łzę – ale dyskretnie. A wszyscy obok czują, że dane im jest brać udział w misterium pierwszego spotkania rodziców z dzieckiem. Takie piękne zawodowe chwile teraz wspominam. Bardzo mi ich brakuje.
- Te piękne chwile są niejako nawiązaniem do Świąt Bożego Narodzenia. I tu można mówić o cudzie narodzin, o cudzie życia…
- Z pewnością to, co powiedziałem przed chwilą, ma jakieś odniesienie do zwiastowania Maryi wiadomości o nowym Życiu przez Archanioła Gabriela. Następną scenę można odnieść do tego, co działo się w stajence betlejemskiej. Ciche, pełne pokory i oddania macierzyństwo Maryi to wzór dla współczesnych matek.
- Czego życzy Pan czytelnikom portalu internetowego Radia Maryja na Święta Bożego Narodzenia?
- Ożywienia pięknych wspomnień z dzieciństwa, by nie zacierały się w pamięci wraz z upływem czasu. Życzę, żeby ciągle wracały i kształtowały naszą wiarę, odczucia i marzenia, kiedy jesteśmy dorośli; abyśmy nie pozbyli się całkowicie dziecięctwa w przeżywaniu Świąt. Niech Boża Dziecina przyniesie nam radość, pokój w sercu i nadzieję na pomyślne rozwiązanie tych wszystkich problemów, o których rozmawialiśmy.
- Uprzejmie dziękuję za rozmowę.
- Dziękuję bardzo, z Panem Bogiem!
źródło: RIRM, 25 grudnia 2014
Autor: mj