Przejdź do treści
Przejdź do stopki

MON zlekceważyło alarm specpułku

Treść

Na dwa miesiące przed katastrofą na Siewiernym, w lutym ubiegłego roku, Zespół Bezpieczeństwa Lotów 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego alarmował MON: limity paliwowe nie zabezpieczają zamierzeń szkoleniowych na rok 2010. W efekcie polityki taniego państwa Donalda Tuska specpułk został zmuszony do drastycznego obniżenia nalotu treningowego. Zespół podnosił też problem braku części zamiennych i serwisowania samolotów.
Piloci, wśród nich mjr Arkadiusz Protasiuk, alarmowali, że brak części zapasowych skutkuje długimi przestojami w razie awarii i może spowodować zagrożenie w wykonywaniu zadań na samolotach Jak-40 i Tu-154M. By móc latać, wojskowi technicy musieli "pożyczać" części z przeznaczonych do naprawy maszyn. Zjawisko jest powszechne do tego stopnia, że już dawno zyskało w wojsku miano kanibalizmu technicznego. Niestety, obecny rok nie przyniesie znaczących zmian, bo uniemożliwiają je skromne zapisy budżetowe dotyczące armii, "strzeżone" przez koalicję rządzącą.
Początek ubiegłego roku w 36. SPLT nie należał do najlepszych. Już w lutym Zespół Bezpieczeństwa Lotów specpułku sygnalizował, że ograniczone limity paliwowe (do 5,7 tys. ton) nie zabezpieczają zamierzeń szkoleniowych na rok 2010. Ograniczenia poskutkowały tym, że nalot treningowy musiał zostać - jak oceniali wojskowi - "drastycznie zmniejszony". Uznano wówczas, że limity mogą negatywnie wpłynąć na bezpieczne wykonywanie zadań. Problemów związanych z finansami było jednak znacznie więcej. Pułku nie było stać na zakup części zamiennych w wyniku cięć budżetowych, a to w razie awarii powodowało długie przestoje maszyn. Przykładowo, bloki NCU samolotu Tu-154M przeleżały nieremontowane w magazynach centralnych prawie dwa lata. Piloci zwracali też uwagę na długie terminy usprawnień agregatów - do dwóch tygodni - które powodowały długie przestoje samolotów i śmigłowców. Sytuacja była na tyle poważna, że sugerowano, iż brak części zamiennych może spowodować zagrożenie w wykonaniu zadań samolotów Jak-40 i Tu-154M. Co ciekawe, w tej trudnej sytuacji samolot Tu-154M był jednak wymieniany jako stosunkowo najbardziej niezawodny na tle innych maszyn będących w wyposażeniu pułku.
Problem ograniczania środków na zakup części zamiennych nie był nowy. Potwierdza to analiza stanu bezpieczeństwa lotów Sił Powietrznych w 2009 r., zatwierdzona jeszcze przez śp. gen. Andrzeja Błasika. Odnotowane w niej problemy ze starzejącym się sprzętem i częściami zamiennymi (wręcz wskazywano na duże ich braki) oraz postępujący proces starzenia się techniki lotniczej i problemy z realizacją umów serwisowych zostały określone jako problemy ciągnące się za Siłami Powietrznymi od lat. Piloci wprost uznali, że "niewystarczająca ilość sprzętu oraz części zamiennych do zabezpieczenia planowanych zadań lotniczych w jednostkach wytworzyła powszechne zjawisko tzw. kanibalizmu technicznego". Usprawiedliwiano tego typu działania faktem, że podobnie postępują inne państwa, ale zauważono, że niesie to za sobą zagrożenie większą usterkowością maszyn.
W połowie 2009 r. na posiedzeniu Komisji Bezpieczeństwa Lotów Sił Powietrznych uznano, że z pomocą zatrudnionego personelu lotniczego należy korzystać z doraźnego systemu zaopatrywania w części zamienne, bo wykorzystywanie serwisów generuje zbyt duże koszty i dlatego tę opcję należy traktować jako ostateczność. Jednak w analizie stanu bezpieczeństwa za rok 2009 taką sytuację uznano za niekorzystną. Jak wskazano, m.in. sekcja techniki lotniczej 36. SPLT zajmowała się bardziej zabezpieczeniem jednostki w części zamienne, zamiast wykonywać swoje zadania związane z obsługą techniczną statków powietrznych.
Potrzeb w Siłach Powietrznych było znacznie więcej. Już na początku 2009 r. sygnalizowano, że sztuczne nawierzchnie lotnisk proszą się o konieczne remonty, a do prawidłowego funkcjonowania lotnisk niezbędne są też nowe inwestycje. Także służby meteorologiczne miały problemy z obsadą etatów, więc z konieczności stanowiska meteo musiały zajmować osoby o innych specjalnościach.
Biuro pułku w kontenerach
W październiku 2009 r. powstał kolejny problem, bo w związku z remontem hangaru nr 2 Biura Obsługi Załóg w 36. SPLT biuro zostało przeniesione do kontenerów. Jak przestrzegano, taki dyskomfort mógł obniżyć jakość pracy personelu. Tymczasowy brak hangaru niekorzystnie wpływał też na samoloty, które stojąc pod gołym niebem, były bardziej narażone na wpływ warunków pogodowych na awionikę.
Piloci zdawali sobie sprawę z powagi sytuacji i kłopoty ekonomiczne rozwiązywali, jak tylko się dało, także za pomocą najprostszych i najtańszych środków - dodatkowych wytycznych. Uczulano, by "przejściowe trudności ekonomiczne" nie wpływały negatywnie na poziom bezpieczeństwa lotów. Zalecano, by do zadań poza granicami kraju załogi wybierane były pod kątem poziomu szkolenia i odporności psychofizycznej. Zalecano systematyczne szkolenia na symulatorach oraz przestrzegano przed lekceważeniem przepisów i zasad lotniczych. Wprost wskazywano, by preferować "zasadę priorytetu bezpieczeństwa nad wykonaniem zadania za wszelką cenę".
W ocenie gen. bryg. rez. Jana Baranieckiego, byłego zastępcy dowódcy Wojsk Lotniczych Obrony Powietrznej, praktycznie Siły Powietrzne RP z problemem kanibalizmu technicznego borykały się już od końca lat 80. - O ile tego rodzaju praktyki były do przyjęcia na początku lat 90., kiedy rosyjscy producenci zerwali z nami kontakty, o tyle obecnie sytuacja jest zupełnie inna i dziwię się, że do takich praktyk się dopuszcza - podkreślił gen. Baraniecki. Jak ocenił, nawet w przypadku kłopotów finansowych resort obrony powinien zadbać, by przynajmniej pułk wożący najważniejsze osoby w państwie dobrze funkcjonował. - Dziwi fakt, że takie praktyki mogą mieć miejsce w odniesieniu do 36. SPLT. To m.in. wynik polityki prowadzonej przez MON. W mojej ocenie, rządowe samoloty zawsze winny mieć najwyższy priorytet i nigdy nie powinno być problemów, by zakupić do nich części - dodał. Jak zauważył, na pewno w specpułku kanibalizm techniczny nie powinien mieć miejsca. - Taka praktyka powinna być tam zakazana. To jest najważniejszy pułk w Polsce, tutaj wszystko powinno być sprawne - dodał.
Zdaniem gen. Baranieckiego, na początku lat 90. kanibalizm techniczny był dość prosty do realizacji, bo korzystano ze sprzętu krajowego, którego było w nadmiarze, i jednocześnie sprowadzano za bezcen części z krajów ościennych. - Pamiętam, że jako główny inżynier zarządziłem, by wszystkie agregaty, które kupimy u naszych wschodnich sąsiadów, czy to jako nowe, czy używane, były badane w naszych zakładach remontowych. To nas trochę kosztowało, ale pozwalało na zapewnienie realizacji bezpiecznych lotów - zaznaczył. Jednak, jak dodał, od tamtego czasu zmieniły się realia i dziś rosyjski sprzęt powinien być z wojska wycofywany, a ten jeszcze sprawny należy zakonserwować i zabezpieczyć na wypadek konfliktu zbrojnego. W zamian należałoby szeroko postawić na zachodnie rozwiązania, tak jak to rozpoczęto, kupując samoloty F-16.
Jak zaznaczył poseł Antoni Macierewicz (PiS), członek sejmowej Komisji Obrony Narodowej, właśnie z uwagi na niepokojące sygnały dochodzące z Dowództwa Sił Powietrznych przy sejmowej Komisji Obrony Narodowej powołana została podkomisja, która zajmowała się sprawami lotnictwa wojskowego. - Ona badała sytuację w poszczególnych jednostkach organizacyjnych Sił Powietrznych i były zgłaszane wnioski, także dotyczące 36. SPLT. My te kwestie, po sprawozdaniu ze strony podkomisji, wielokrotnie przedstawialiśmy na posiedzeniu sejmowej komisji, ale za każdym razem nasze wnioski były odrzucane większością głosów przez posłów PO i PSL - podkreślił. Jak zaznaczył poseł, sprawa lotnictwa była podnoszona kilka razy i stawiane były wnioski dotyczące zwiększania budżetu SP. Wszystkie zostały odrzucone. - Sytuacja w Siłach Powietrznych jest odpowiedzialnością pana ministra Bogdana Klicha, ale nie tylko. Za tę sytuację odpowiada cała koalicja rządząca, bo gdyby nie stanowisko reprezentujących ją w komisji posłów, to wnioski płynące z działań podkomisji musiałyby być realizowane. Oczywiście od strony wykonawczej osobą odpowiedzialną jest minister obrony narodowej, ale on nie miałby możliwości takiego działania, gdyby nie wsparcie posłów PO i PSL, którzy nie pozwalali na żadną uwagę - dodał poseł. W jego ocenie, poprawy sytuacji nie ma co się spodziewać także w tym roku. - Jeśli utrzymane zostaną dotychczasowe zapisy budżetowe w tym zakresie, to na poprawę sytuacji Sił Powietrznych w 2011 roku liczyć nie można. Niestety, na razie rząd nie widzi tu możliwości wprowadzenia żadnych korekt - dodał.
Marcin Austyn
Nasz Dziennik 2011-01-12

Autor: jc