Muzyka jest istotą mojego życia
Treść
Ze znakomitym pianistą Rafałem Blechaczem rozmawia ks. Arkadiusz Jędrasik Jak zmieniło się Pana życie po wygranej w konkursie chopinowskim? - Całkowicie. Po zakończeniu konkursu trochę czasu upłynęło, zanim zdałem sobie sprawę, co tak naprawdę się stało. Na początku byłem onieśmielony ogromnym zainteresowaniem swoją osobą. Wszystko spadło na mnie właściwie z dnia na dzień: zainteresowanie mediów, liczne koncerty, przeróżne oferty współpracy. Ciężko było mi się w tym wszystkim odnaleźć. W pewnym momencie zrozumiałem, że spełniło się moje ogromne marzenie. Dzięki wygranej w konkursie mogę pracować z najlepszymi artystami, grać w najbardziej prestiżowych salach koncertowych, gościć na znakomitych festiwalach. O tym marzy przecież każdy muzyk. Czy nadal współpracuje Pan z panią profesor Katarzyną Popową-Zydroń? - Zawsze mogę liczyć na pomoc Pani Profesor, również teraz, po skończonych studiach. Jest osobą niezwykle otwartą i życzliwą. Jestem pewny, że teraz, kiedy prowadzę ożywioną działalność koncertową, Pani Profesor myślami jest zawsze ze mną i wspiera moje artystyczne poczynania. Inną, niezwykle ważną postacią w Pana życiu jest Krystian Zimerman. Kiedy po raz pierwszy spotkał się Pan z tym wielkim artystą? - Po raz pierwszy spotkałem się z Krystianem Zimermanem jeszcze przed konkursem, w marcu 2005 roku, kiedy gościł w swojej uczelni w Katowicach i odbierał tytuł doktora honoris causa. Dzień później odbyła się master class dla kandydatów na konkurs chopinowski. Zagrałem wówczas dwa utwory Chopina. Po konkursie Krystian Zimerman przysłał bardzo piękny list do hotelu. Po jego przeczytaniu niezwykle się wzruszyłem. Zimerman przede wszystkim gratulował mi sukcesu, ale także w bardzo ciepłych słowach oferował swoją pomoc. Jak się później okazało, nie były to puste obietnice. Podzielił się ze mną swoim bogatym doświadczeniem muzycznym, ale przede wszystkim życiowym. Radził, jak poruszać się w tej nowej dla mnie rzeczywistości. To było dla mnie bardzo cenne. W lutym 2007 r. spotkaliśmy się w Bazylei, w Szwajcarii, gdzie mieliśmy okazję podyskutować bezpośrednio o muzyce, aspektach wykonawczych. Jesteśmy w kontakcie, przede wszystkim SMS-owym. Krystian Zimerman lubi kontaktować się poprzez pisanie SMS-ów. Jaką najważniejszą radę usłyszał Pan od Zimermana? - Dosyć przewrotnie zaczął naszą rozmowę od stwierdzenia, że nie chce, abym postrzegał go, jako największy autorytet - wyrocznię. Skłaniał się do tego, aby cały czas być wiernym swojej intuicji, i to zarówno w życiu, jak i w sprawach zawodowych. To właśnie jest dla mnie najważniejsze przesłanie - aby w ostatecznym rozrachunku zachować siebie i pozostać sobie wiernym. Wówczas człowiek jest bardziej przekonujący. Pańska druga płyta została poświęcona sonacie klasycznej. Skąd taki wybór? - Na swoją płytę wybrałem trzy sonaty: Sonatę Es-dur Hob. XVI:52 Józefa Haydna, Sonatę A-dur op. 2 nr 2 Beethovena oraz Sonatę D-dur K.311 Mozarta. Jestem niezwykle zżyty z tymi utworami. Pracowałem nad nimi podczas przygotowań do swoich pierwszych międzynarodowych konkursów, m.in. Hamamatsu w Japonii w 2003 roku. Już po konkursie często włączałem je do swojego koncertowego repertuaru. Jest to repertuar sprawdzony, chętnie przyjmowany przez publiczność, uznany przez krytyków muzycznych. Dla mnie zawsze było ważne, aby nagrywać sprawdzony repertuar, już po doświadczeniach estradowych. Te argumenty przeważyły, że zdecydowałem się zarejestrować właśnie ten materiał. W ogóle styl klasyczny odgrywa bardzo ważną rolę w moim repertuarze. Razem z nim dorastałem. Swoją muzyczną edukację rozpocząłem właśnie od Hadyna, Mozarta i Beethovena. Jak się Pan odnajduje w procesie nagrywania płyty? Nie każdy artysta to lubi... - Swoją pracę dyplomową pisałem na temat trzech aspektów wykonawstwa muzycznego: podczas koncertu publicznego, na konkursie i w studiu nagraniowym. To są trzy różne podejścia, aczkolwiek proces przygotowywania interpretacji muzycznej jest taki sam. Na pewno ciężko jest wykreować atmosferę pewnej spontaniczności i radości w studiu nagraniowym, jaka wytwarza się sama z siebie podczas koncertu. Publiczność działa mobilizująco. Podczas nagrania tego czynnika nie ma, trzeba go szukać w mikrofonach. Myślę, że udaje mi się osiągać ten stan, który jest potrzebny do zrealizowania dobrego nagrania. Bardzo ważną rzeczą jest spokój. W tym przypadku Deutsche Grammophon (DG) daje mi ogromny komfort. Mam dużo czasu na nagranie, nigdzie nie muszę się spieszyć, jest też czas na eksperymenty. To dla mnie duży komfort. Do swojej najnowszej płyty z sonatami klasycznymi, której premiera w Polsce i na świecie odbędzie się 3 października, sam Pan napisał komentarz. Rzadko się zdarza, aby artyści w taki właśnie sposób opowiadali o repertuarze, który prezentują... - Ten tekst był nieco dłuższy, ale został skrócony na potrzeby książeczki do płyty. Starałem się ująć w nim najważniejsze dla mnie rzeczy. Chciałem zarówno przybliżyć prezentowane utwory melomanom, jak i opowiedzieć o swoich odczuciach, przyczynach wyboru tego repertuaru. Kogo podziwia Pan wśród pianistów młodego pokolenia? - Uważam, że interesującym pianistą jest Yundi Li. Jego interpretacje są naturalne i niewymuszone. Wydaje mi się, że prezentuje muzykę w sposób zgodny z jego podejściem, z jego osobowością. Nie szokuje. Wszystko jest zgodne z intencjami kompozytora. Także mądrze prowadzi swoją karierę, pokazuje się w ważnych miejscach, dokształca się. Dużo Pan koncertuje. Powszechnie wiadomo, jak ważny jest debiut w USA. Wystąpił Pan już w San Francisco, zaś niedługo czeka Pana koncert w Nowym Jorku. Kiedy przyjdzie czas na osławioną Carnegie Hall? - Owszem, w październiku gram koncerty w Nowym Jorku. Co ważne, podczas jednego z nich, w Avery Fisher Hall, będą mi towarzyszyć Filharmonicy Nowojorscy, z którymi wykonam Koncert fortepianowy f-moll Chopina. Przed koncertem z orkiestrą odbędzie się mój debiut solowy w Metropolitan Museum, który także jest niezwykle prestiżowym miejscem. Mam nadzieję, że następnym nowojorskim miejscem, w którym zagram, będzie właśnie Carnegie Hall. Są już pewne plany, aby w 2010 r. zorganizować tam mój recital. Trzeba jednak pamiętać, że rynek amerykański jest niezwykle specyficzny. Lepiej zdobywać go powoli, od tych mniejszych sal, aby później łatwiej było zdobyć te największe i najbardziej prestiżowe. Cieszę się jednak z możliwości współpracy z tak wybitną orkiestrą, jak nowojorska. Jest to dobry sposób na wyrobienie sobie nazwiska na amerykańskim rynku. W Pana repertuarze znajdują się kompozycje Szymanowskiego, kompozytora wciąż za mało docenianego. Czy włącza Pan jego utwory do swoich koncertów? - Jak najbardziej. Na październikowych koncertach w USA będę prezentować jego utwory. Nawet jest taki pomysł w DG, aby zarejestrować niektóre utwory Szymanowskiego, połączone z utworami Debussy'ego, które kolorystycznie przecież do siebie pasują. To wszystko jest jednak ciągle w fazie projektu i nie chciałbym przedwcześnie zdradzać szczegółów. Planuję jednak w niedługim czasie rozpocząć pracę nad niektórymi utworami Szymanowskiego, jak chociażby Metopy. A inni polscy kompozytorzy, nieco zapomniani? - Może Aleksander Tasman, a może Grażyna Bacewicz...? Pamiętam, że grałem kiedyś Sonatinę Tansmana. Nie wykluczam powrotu do niej lub innych utworów tychże kompozytorów. A Wieniawski, Noskowski, Żeleński, Nowowiejski, Statkowski... - ...Zarębski. Moja Pani Profesor zajmowała się muzyką tego kompozytora. Nagrała płytę z jego utworami. Znam tych wszystkich kompozytorów, ale nigdy nie wykonywałem ich muzyki publicznie. To wszystko jest do rozważenia, ale myślę, że w nieco dalszej przyszłości. Nad czym Pan obecnie pracuje? - Nad nurtem impresjonistycznym, a więc przede wszystkim Debussy, Szymanowski, także Suity Bacha, IV Koncert Beethovena. Poszerzam też repertuar chopinowski, chociażby o II Sonatę czy mazurki. Moim marzeniem jest zresztą zarejestrowanie wszystkich mazurków Chopina. Podobno planował Pan studiować estetykę i filozofię. Czy to jest prawda? - Owszem, interesuję się filozofią i estetyką. Na razie są to indywidualne spotkania, wykłady i rozmowy z różnymi profesorami, którzy przybliżają mi interesującą mnie tematykę. Ciekawi mnie fenomenologia, m.in. teksty Romana Ingardena. Nie wykluczam możliwości podjęcia studiów na którymś z uniwersytetów. Nie potrafię jeszcze jednak określić dokładnego terminu realizacji tego planu. Jak Pan wyobraża sobie swoje życie za 20 lat? - To bardzo trudne pytanie. Będę miał wówczas 43 lata. Chciałbym być nadal zdrowy, bo to jest warunek, aby tworzyć piękną muzykę i móc egzystować w wydajny sposób. Największe szczęście daje mi możliwość dzielenia się moją muzyką z innymi ludźmi. Kiedy będę mógł to robić za 20, 30 czy 40 lat, będę bardzo szczęśliwy. Muzyka jest istotą mojego życia. Kiedy pozostanę z muzyką do końca swojego życia, zapewne pozostanę szczęśliwym człowiekiem. Dziękuję za rozmowę. "Nasz Dziennik" 2008-09-27
Autor: wa