Przejdź do treści
Przejdź do stopki

NFZ zapłaci. Albo szpitalom, albo adwokatom

Treść

Dyrektorzy wszystkich szpitali powiatowych na Podkarpaciu podjęli decyzję o podaniu do sądu Narodowego Funduszu Zdrowia. Powód: NFZ nie chce płacić za tzw. nadwykonania, czyli zabiegi i operacje wykonane poza kontraktem. Jeśli minister zdrowia Ewa Kopacz nie wywiąże się z obietnicy, że pieniądze zostaną wypłacone, Fundusz Zdrowia musi się liczyć z lawiną pozwów.

Szpital Powiatowy w Mielcu na szesnastu oddziałach przyjmuje rocznie ponad 20 tysięcy pacjentów, zatrudnia prawie tysiąc osób. Jeszcze w ubiegłym roku placówka była stawiana za wzór zarządzania. Dziś stoi na krawędzi bankructwa. Same tzw. zobowiązania wymagalne szpitala (termin płatności minął) przekroczyły 8 milionów złotych. Tymczasem NFZ zalega szpitalowi za tzw. nadwykonania ponad 7 milionów złotych. Problem ten dotyczy także innych placówek. Tylko w ubiegłym roku szpitale na Podkarpaciu, lecząc pacjentów ponad wyznaczony kontraktem limit, zarobiły niemal 60 milionów złotych. Jak powiedział nam Stanisław Krasny, dyrektor Szpitala Powiatowego w Nisku, o ile w ubiegłym roku NFZ płacił za nadwykonania, o tyle w bieżącym roku mimo obietnic pieniędzy wciąż nie ma, a rosnące długi nie pozwalają szpitalom normalnie funkcjonować. - Zdajemy sobie sprawę z możliwości budżetowych państwa i wielkich pieniędzy trudno oczekiwać, ale z drugiej strony jesteśmy powołani do tego, by w sytuacji zagrożenia życia czy zdrowia leczyć pacjentów. Jak mamy wytłumaczyć pacjentom, że brak pieniędzy na leczenie ograniczy przyjęcia? - pyta dyrektor niżańskiego szpitala, któremu NFZ zalega za nadwykonania ponad dwa miliony złotych. Pracownicy szpitali oraz pacjenci czują się oszukani obietnicami, które składali zarówno parlamentarzyści Platformy Obywatelskiej, jak i minister zdrowia Ewa Kopacz. Jeszcze 11 maja podczas wizyty na Podkarpaciu Ewa Kopacz w Mielcu deklarowała, że resort zrobi wszystko, żeby rozwiązać ten problem. Skoro było mało tych pieniędzy, potrzeby zdrowotne były zdecydowanie większe, a można było zakontraktować określoną liczbę procedur, stąd szpital w swoim obowiązku miał przyjmować i leczyć pacjentów, robił to, mimo że nie miał na to podpisanej umowy. Obowiązkiem ministra zdrowia - skoro została wykonana robota, został wyleczony choć jeden pacjent - winno być zapłacenie za to - mówiła podczas konferencji prasowej w mieleckim szpitalu Ewa Kopacz. Po około dwóch miesiącach z przedwyborczych deklaracji szefowej resortu zdrowia niewiele zostało zrealizowane. Sytuacja w poszczególnych placówkach leczniczych staje się coraz bardziej napięta. Nie zmieniają tego kolejne obietnice i potwierdzenie szefowej resortu zdrowia, że pieniądze za nadwykonania zostaną wypłacone. Jak powiedział nam dyrektor SP ZOZ w Leżajsku Marian Furmanek, szpitale czekają na potwierdzenie obietnic minister Kopacz. - Kieruję placówką już siódmy rok, ale tak źle jeszcze nie było. Rzeczywiście, poziom finansowania, limity i wartości jednostkowe realnie jeszcze tak niskie nie były. Za pierwsze pięć miesięcy do zbilansowania działalności brakuje nam już półtora miliona złotych. Mamy sygnały, że za drugie półrocze NFZ nie będzie płacił za nadwykonania, co z kolei wymusi na nas rygorystyczne przestrzeganie limitów zawartych w umowach. To zaś może oznaczać kolejne ograniczenia, wydłużenie oczekiwania i trudniejszy dostęp do świadczeń, a dla szpitala mniejsze przychody i cięcia kosztów, m.in. redukcje zatrudnienia itd. - mówi Marian Furmanek, dyrektor Szpitala Powiatowego w Leżajsku.
Ewentualnego dochodzenia swoich racji przez dyrektorów podkarpackich szpitali przed sądem nie chciał komentować Andrzej Troszyński z Biura Komunikacji Społecznej NFZ. Stwierdził jedynie, że droga prawna jest dostępna dla każdego i jeżeli ktoś zamierza złożyć wniosek, to po to, by sąd go rozpatrzył, a nie po to, by sprawę komentował urzędnik. - Podstawą rozliczeń między oddziałem wojewódzkim NFZ a konkretnym zakładem opieki zdrowotnej jest podpisany kontrakt. Cały system polega na tym, że NFZ płaci za wszystkie procedury ratujące życie, a ustawa przewiduje, i podobnie jest na całym świecie, wykonanie wszystkich planowych operacji w odpowiedniej kolejności. My nie jesteśmy książeczką czekową, ale nas obowiązuje dyscyplina finansowa. Nie możemy wydać więcej, niż mamy - powiedział Andrzej Troszyński.
W przypadku niespełnienia obietnic szpitale grożą, że nie podpiszą załączników do kontraktów na drugie półrocze, co oznacza, iż nie zgodzą się na warunki proponowane przez NFZ. Z kolei, jak powiedział nam Robert Bugaj, zastępca dyrektora ds. medycznych rzeszowskiego NFZ, oddział wciąż oczekuje na decyzje związane ze zmianą planu finansowego Narodowego Funduszu Zdrowia. - Procedura zmiany planu finansowego jeszcze trwa i trudno ostatecznie podać termin jej zakończenia. Myślę, że nastąpi to jeszcze pod koniec lipca. Na razie dysponujemy tylko kwotą, jaka była zapisana w planie finansowym oddziału na bieżący rok. Potrzebne są dodatkowe środki nie tylko na nadwykonania, ale także na refundację leków i podstawową opiekę zdrowotną. Mamy nadzieję, że zgodnie z obietnicami minister Kopacz dojdzie do renegocjacji kontraktów - zaznaczył Bugaj. W ocenie byłego wiceministra zdrowia, posła PiS Bolesława Piechy, brak pieniędzy na nadwykonania to wynik załamania się finansów NFZ. - Albo będziemy płacić za nadwykonania, albo będziemy generować kolejki do niektórych zabiegów. Jest to wynik przyjęcia złych założeń planu budżetu państwa jeszcze w 2008 roku - uważa Piecha. W jego ocenie, w tej sytuacji wiele da się już zrobić, ale trzeba dołożyć starań, by właściwie nadzorować szpitale, które już są w sieci, i w dalszym ciągu konstruować sieć szpitali publicznych w Polsce, co proponowało PiS w ustawie odrzuconej przez koalicję PO - PSL. - Tylko wówczas można racjonalnie wydawać pieniądze na jednostki, które działają w systemie zdrowia publicznego, a nie rozpraszać finanse na różne wątpliwe przedsięwzięcia, zwłaszcza prywatne. Ponadto trzeba w sposób ustawowy zwiększyć nakłady na ochronę zdrowia, tyle tylko, że nie mogą one podatkowo wprost obciążać obywateli - zaznaczył Piecha. Szacunki rządu co do wysokości wpływów do budżetu mogą okazać się jednak zawyżone, ponieważ już teraz wyraźnie widać, że kryzys gospodarczy spowodował spadek ściągalności składki zdrowotnej.
Plan prezesa Narodowego Funduszu Zdrowia Jacka Paszkiewicza, który dziurę w budżecie Funduszu chce łatać kosztem wyciągania pieniędzy z kieszeni Polaków, budzi krytykę nawet w środowisku Platformy Obywatelskiej. O ile zwiększenie składki na ochronę zdrowia prędzej czy później wydaje się koniecznością, o tyle sposób realizacji tego zamierzenia obciążający wprost podatników budzi stanowczy sprzeciw.
W pierwszych pięciu miesiącach tego roku wpływy NFZ były niższe o 618 mln zł od zakładanego planu finansowego. Stąd pomysł podwyższenia składki zdrowotnej. Ten plan miałby wejść w życie, począwszy od 2011 r., a jego konsekwencją byłoby zatrzymanie spadku wpływów do NFZ. W ocenie Paszkiewicza, to jedyny sposób na utrzymanie świadczeń zdrowotnych na dotychczasowym poziomie, a plan podwyższenia składki jest zgodny z polityką rządu. W tym celu szef NFZ zamierza wystąpić do ministrów finansów oraz zdrowia o podwyższenie składki na ubezpieczenie zdrowotne. Obecnie to 9 proc. naszych dochodów. Począwszy od 2011 r., składka wzrosłaby o 0,25 punktu procentowego. Oznaczałoby to dodatkowe wpływy do budżetu o półtora miliarda złotych, a tym samym utrzymanie stanu finansowego na dotychczasowym poziomie. W ocenie Paszkiewicza, to konieczne, bo według prognoz już w przyszłym roku wpływy do NFZ w porównaniu z rokiem bieżącym będą niższe o ponad 1,8 mld złotych. Różnica ta zostanie pokryta z funduszu zapasowego, na którym zgromadzono 2,7 mld zł, ale pieniędzy jest zbyt mało, by wystarczyły na kolejny 2011 rok. Środowiska opozycyjne, choć widzą potrzebę zwiększenia nakładów na służbę zdrowia, to sposób jej realizacji oceniają jako naganny. Jak powiedział Piecha, wiceminister zdrowia w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, w Polsce w porównaniu z innymi krajami europejskimi składka na ochronę zdrowia jest niska, tymczasem oczekiwania Polaków w stosunku do nowoczesnej medycyny są bardzo wysokie. - Mimo podejmowanych sztuczek na dłuższą metę nie uda się odejść od zwiększenia nakładów finansowych na ochronę zdrowia. Natomiast w propozycji PO i PSL istnieje niespójność. Gdyby miało dojść do podwyższenia składki przy jednoczesnej komercjalizacji czy prywatyzacji szpitali, to jest to niedobre rozwiązanie, któremu jestem przeciwny. Natomiast jeżeli szpitale zostaną publiczne, to składka musi być zwiększona, tyle tylko, że nie może to być nakładanie podatków na obywateli, ale kompensowanie w ramach PIT. Tym samym za podwyżkę składki zdrowotnej powinien zapłacić budżet, nie zaś obywatele, a to oznacza, że podniesienie składki zmniejszy dochód budżetu państwa z PIT - uważa Piecha. Plan prezesa Paszkiewicza skrytykował wczoraj szef gabinetu politycznego premiera Sławomir Nowak, który określił go jako niezrozumiały. Nowak radził, aby prezes NFZ, który zarządza kapitałem obywateli, zastanowił się, jak skutecznie zarządzać tymi środkami, a nie sięgać po raz kolejny do ich kieszeni.
Mariusz Kamieniecki
"Nasz Dziennik" 2009-07-09

Autor: wa