Niemiecka niepamięć września
Treść
Zdjęcie: Bundesarchiv /
Historia przyspieszyła. Pojawiła się jak najbardziej realna groźba, że porządek granic w naszej części kontynentu zostanie podważony. Warto przypomnieć, że każdy, kto przestrzegał przed imperialną ekspansją Moskwy, oskarżany był do niedawna o obsesyjną rusofobię. Kto wie, czy za jakiś czas, gdy Ukraina padnie już łupem Putina, nie zostanie to odebrane jako sygnał do zburzenia obecnego porządku granic? A Niemcy oficjalnie nie powiedzą tego, co dziś za przyzwoleniem władz deklarują ugrupowania traktowane jako część marginalnego folkloru na niemieckiej scenie politycznej? Że mianowicie ziemie „Niemiec Wschodnich” powinny powrócić do macierzy. Przecież kanclerz Angela Merkel, główna, obok Putina, rozgrywająca na kontynencie, jest przeciwna skierowaniu ostrza tarczy antyrakietowej przeciwko Rosji. Oś Berlin – Moskwa zdaje się coraz mocniejsza.
W tym właśnie kontekście międzynarodowym szczególnej wagi nabiera kwestia pamięci historycznej. To, jak Niemcy postrzegają II wojnę światową, a zwłaszcza tzw. Polenfeldzug, czyli uderzenie na Polskę, rozpoczęte sojuszem z Rosjanami, może mieć ogromne znaczenie dla przyszłości.
„Niemiecka wina” to holokaust
Publikacje hałaśliwych mediów, głównie spoza mainstreamu, sprawiły, że zainteresowanemu historią Niemcowi Wrzesień kojarzy się z „masakrami niemieckiej mniejszości przez Polaków”. Większość obywateli RFN nie ma wyobrażenia o tym, jak straszny los zgotowała III Rzesza Polakom, ponieważ obraz II wojny światowej zdominowały holokaust, koszmar frontu wschodniego oraz wysiedlenia z Ziem Zachodnich. Stało się tak na skutek aktywności środowisk żydowskich, publikacji wspomnień „niemieckich bohaterów” z frontu wschodniego oraz profesjonalnej polityki historycznej. Kajanie się za eksterminację Żydów pozwoliło powojennej Republice Federalnej zbudować pozycję wiarygodnego oraz poważnego partnera dla Zachodu. Niemiecki historyk Peter Steinbach pisał w 2011 roku w „Tagesspiegel”: „W latach 50. niemiecka strona była wdzięczna żydowskim organizacjom oraz państwu Izrael za przyjmowanie odszkodowań. Były one warunkiem stopniowego odzyskiwania politycznej pozycji na arenie międzynarodowej. Cieszono się, że w ten sposób Niemcy będą mogły wrócić do kręgu cywilizowanych narodów”. Trauma wojny na Wschodzie i cierpień jeńców w sowieckich łagrach dotknęła dostatecznie wielką część niemieckich rodzin, by owładnąć powszechną pamięcią, zaś wysiedlenia z tzw. Ostdeutschland pozwoliły z narodu sprawców uczynić naród ofiar – jednych z wielu w tej strasznej wojnie, rozpętanej przez „nazistów”.
„Polenfeldzug” pozostaje zatem głęboko w cieniu wydarzeń, które na trwałe zaistniały w niemieckiej świadomości nie tylko w postaci wiedzy historycznej, ale – co ważniejsze – stały się częścią niemieckiej powojennej tożsamości. Napaść na Polskę pojawia się głównie w opracowaniach naukowych, gdzie traktowana jest jako historia militarnych zmagań. Gdyby spytać ludzi na ulicy o daty, padłyby odpowiedzi, że wojna zaczęła się chyba w roku 1940 – na Zachodzie, a już na pewno w 1941 uderzeniem na ZSRS.
Niemiecka agresja na Polskę zaistniała w mediach i obiegu naukowym dopiero na przełomie wieków, budząc w RFN kontrowersje. Wcześniej była cisza – ot, jakaś mała wojenka na Wschodzie… Oliwy do ognia dolewają „postępowe” media III RP, ponieważ namiętnym sporom o Wrzesień towarzyszy podchwytywanie przez niemieckie środki przekazu każdego aktu polskiego samobiczowania się: film „Pokłosie”, artykuły „Gazety Wyborczej” o naszym antysemityzmie, entuzjastyczne recenzje skandalicznej produkcji niemieckiej „Nasze matki, nasi ojcowie” w liberalno-lewicowej polskiej prasie…
„Bestialscy Polacy”
We wrześniu 2010 roku na portalu wydawnictwa Kopp ukazał się artykuł Michaela Grandta – znamienny, bo prezentujący typowe wyobrażenie o „polskich barbarzyńcach”. Myliłby się ten, kto by przypuszczał, że mamy do czynienia z autorem niszowym – jego książki dotyczące ekonomii oraz historii współczesnej znalazły się ponad 100 razy na listach bestsellerów, m.in. tygodników „Der Spiegel”, „Der Focus” i „Der Stern”. Cóż znany autor pisał w 2010 roku o wybuchu wojny? „’Niemcy rozpoczęły II wojnę światową, uderzając 1 września 1939 roku na niewinną Polskę’ – tak lub podobnie brzmi credo ’dobrych Niemców’ o niemieckiej ’winie’”.
„Dobrzy Niemcy” to nieliczni historycy podejmujący temat uderzenia na Polskę oraz politycy – przeważnie socjaldemokraci – skłonni w zgodzie z poprawnością polityczną do uznania agresji 1939 roku za akt bandytyzmu. „Jeszcze przed wojną powstały polskie obozy koncentracyjne [autor wymienia w przypisie ”Konzentrationslager„ Bereza Kartuska oraz Brześć Litewski – sic!], w których zamierzano więzić mniejszość niemiecką – pisze Grandt. – W pierwszych dniach wojny zaczęły się aresztowania 15 tys. Niemców i lokalne masakry, w których straciło życie ponad 5 tys. ludzi. Wymienić należy przede wszystkim ’krwawą niedzielę” w Bydgoszczy, kiedy zginęło prawie tysiąc Niemców„. I wymienia kolejne ”masowe mordy„: Inowrocław, Oborniki, Wrześnię… ”W sumie Polacy zamordowali bestialsko 5500 Niemców„. Nie wspomina, rzecz jasna, że w miejscowościach tych działały oddziały sabotażowe, tymczasem dość zajrzeć do książki Tomasza Chincińskiego ”Forpoczta Hitlera. Niemiecka dywersja w Polsce w 1939 roku„, w której autor wylicza dziesiątki takich grup rozsianych po Polsce.
Historyk z Centrum Historii Wojskowości Bundeswehry Horst Rohde pisał w 1979 roku: ”Masowe aresztowania według wcześniej przygotowanych list, chaotyczne przemarsze, podczas których ofiarami padali przede wszystkim starcy i dzieci, egzekucje, mordy i podpalenia były na porządku dziennym. Punktem kulminacyjnym stała się słynna krwawa niedziela w Bydgoszczy 3 września, gdy około tysiąca Niemców zostało zamordowanych pod zarzutem strzelania do polskiego wojska. W sumie życie straciło około 13 tys. Niemców cywilnych. Przesadna propaganda uprawiana przez reżim narodowo-socjalistyczny sprawiła, że fakty te podawano później w wątpliwość„.
”Wspólna pamięć„ katów i ofiar
Historycy IPN wykazali w pracy ”Bydgoszcz 3-4 września 1939 r. Studia i dokumenty„ (2008), że w niedzielę, 3 września, miejscowi Niemcy oraz przysłani z Rzeszy agenci ostrzeliwali wycofujących się żołnierzy Armii ”Pomorze„. Dowództwo frontu wydało rozkaz rozstrzeliwania bez sądu dywersantów złapanych z bronią lub na gorącym uczynku.
Ilu Niemców zginęło naprawdę? W polskiej literaturze przyjęło się, że około 300. Specjalna komisja niemiecka działająca w Bydgoszczy od 10 września stwierdziła, że niemieckich ofiar było co najmniej 103. To Goebbels kazał liczbę tę przemnożyć.
Co na to nasi zachodni sąsiedzi? ”Po rozpoczęciu wojny Polacy wymordowali co najmniej 5437 członków niemieckiej mniejszości – pisał w 1992 roku Jürgen Runtz- heimer w artykule „Bydgoska krwawa niedziela”, zamieszczonym w tomie pod znamiennym tytułem „Legendy, kłamstwa, uprzedzenia”. Historyk Hans Roos trzymał się w 1979 roku liczby 7 tys. ofiar.
Przełomem stała się książka Güntera Schuberta „Das Unternehmen ’Bromberger Blutsonntag’. Tod einer Legende” (1989) („Bydgoska krwawa niedziela. Śmierć legendy”, 2003). Autor wbrew dotychczasowemu stanowisku niemieckiej historiografii udowodnił, że 3 września 1939 r. w Bydgoszczy doszło do rebelii, którą przygotowali dywersanci z III Rzeszy.
Ale w popularnym źródle wiedzy, jakim jest niemiecka Wikipedia, znajdujemy ton usprawiedliwiający: „Wydarzenia rozegrały się na tle otwartych napięć między młodą Republiką Polską z polską większością w Bydgoszczy i silną niemieckojęzyczną mniejszością. […] Przegrana I wojna światowa i ogromne straty terytorialne wywołały u rdzennych Niemców uczucia głębokiego zranienia i niesprawiedliwego potraktowania. Tereny Rzeczypospolitej były przez setki lat częścią cesarstwa, przeciwko czemu występowali polscy nacjonaliści [!], którzy osiągnęli swój cel wraz z utworzeniem polskiego państwa narodowego w 1918 roku. […] Ogromna część ludności polskiego pochodzenia okazywała niemieckiej mniejszości nieufność. Paniczna ucieczka polskiej armii przez Bydgoszcz wywołała panikę, przez co powstał klimat, w którym doszło do zbrodni popełnionych przez polskich cywilów i wojskowych na niemieckiej ludności, ze znęcaniem się nad zwłokami włącznie”. Wikipedia powołuje się na ustalenia poczynione przez znanego niemieckiego historyka Jochena Böhlera, który wydał bodaj pierwszą książkę poświęconą napaści III Rzeszy na Polskę i kampanii wrześniowej („Der Überfall. Deutschlands Krieg gegen Polen”, 2009; polskie wydanie „Najazd 1939. Niemcy przeciw Polsce”, 2011), powtarzając jego konkluzję, że badania IPN oparte były na raportach Wojska Polskiego, a zatem „należy powątpiewać w prawdziwość tych doniesień”.
Tyle Wikipedia. A sam Böhler, zasłużony w dziele odkłamywania niemieckiej historiografii, pisze w tymże opracowaniu: „Nerwowa atmosfera i osłabienie przyczyniały się do pobudzenia wyobraźni żołnierzy. Ostatecznie nie można z całą pewnością wykazać, że 3 września 1939 roku Niemcy jako pierwsi strzelali do oddziałów Wojska Polskiego”. „Skoro przejrzano już wszystkie dostępne w odpowiednich archiwach dokumenty […] właściwie należałoby zamknąć akta owej sprawy – kontynuuje. – Osiągnięcie porozumienia w tej sprawie mogłoby stanowić dobrą podstawę do znalezienia wspólnej formy uczczenia pamięci ofiar bydgoskiej ’krwawej niedzieli’”.
Autor wpisuje się zatem w promowaną przez środowiska liberalno-lewicowe europejską ideę „wspólnej pamięci” oraz „pojednania”, które z chrześcijańskim pojednaniem niewiele ma wspólnego, bo unika wskazania sprawców i zbrodniarzy.
Treści funkcjonujące w obiegu naukowym mają ograniczone znaczenie – ważne jest, co przeciętnemu Niemcowi przekazują media. W 2012 roku związany z chadecją dziennik „Die Welt” pisał: „Mogli tam być zarówno pojedynczy prowokatorzy, jak i powstanie niemieckiej mniejszości lub panika wywołana histerią. Ale równie dobrze za całą sprawą stać mogło kilku podnieconych sytuacją młodych ludzi, którzy wyciągnęli strzelby z szaf swoich ojców i zapragnęli pobawić się w wojenkę”. Gazeta powołuje się na ustalenia Markusa Krzoski z Uniwersytetu w Gießen: „Wiarygodność rzekomych lub prawdziwych niemieckich oraz polskich świadków należy traktować z ostrożnością, ponieważ zostały one zebrane późno, dopiero po wojnie. […] W obliczu ’zwycięstwa’ narodowego socjalizmu wytworzyła się wewnętrzna dynamika, której na terenie pozbawionym władzy administracyjnej, jakim tego dnia była Bydgoszcz, nikt nie mógł powstrzymać”.
„Klimat”, „chaos”, „panika”, „niekontrolowana strzelanina”… Niemcy nie są w stanie przełknąć prawdy o Bydgoszczy.
„Odebrać Niemcom godność”
Do dziś pokutuje mit „rycerskiego Wehr- machtu”, który zbrodnie na ludności cywilnej zaczął popełniać dopiero w 1941 roku na froncie wschodnim oraz na Bałkanach w obronie przed „barbarzyństwem partyzantów”. Utrwaliły go dwie wystawy hamburskiego Instytutu Badań Społecznych krążące po RFN w latach 1991-2004. Wywołały one zarzut szargania honoru niemieckiego żołnierza. Znany historyk Christian Meyer pisał o „jednostronności wystawy” i „podnoszącej włosy na głowie demagogii”. „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, piórem Günthera Gillessena, przekonywał, że to wszechwładna SS była odpowiedzialna za wszelkie zbrodnie. Czyny Wehrmachtu autor potraktował jako skutek brutalnego prowadzenia wojny przez Stalina poza linią frontu, a wystawę uznał za „nienaukowy pamflet”. W gazetach ukazywały się płatne ogłoszenia protestujące przeciwko wystawom, w 1997 roku 5 tys. członków Narodowodemokratycznej Partii Niemiec (NPD) demonstrowało w Monachium – musiała interweniować policja. „Bayerkurier” pisał: „Chodzi o to, aby milionom Niemców odebrać godność”. Najgłośniejsi byli politycy z NPD, organizujący pochody pod hasłem „Niemiecki żołnierz – uczciwy, przyzwoity, wierny!”. W 1999 roku na wystawie w Saarbrücken wybuchł ładunek, uszkadzając budynek szkoły oraz pobliski kościół. Związek Wypędzonych grzmiał: „Wystawa urządzona została przez komunistów – dlaczego nie pokazano zbrodni sowieckiej armii?”. W Dortmundzie trzeba było wystawę zamknąć, bo w toaletach umieszczono cuchnący kwas.
Margines? Czemu więc ministerstwo obrony zezwoliło żołnierzom Bundeswehry jedynie na odwiedziny w charakterze „osób prywatnych”?
„A wy mordowaliście w Jedwabnem”
Aby przypomnieć Niemcom o mordach cywilów i jeńców wojennych na ziemiach polskich od 1939 roku, IPN wraz z Niemieckim Instytutem Historycznym w Warszawie przygotował w 2004 roku wystawę „’Z największą brutalnością…’. Zbrodnie Wehrmachtu w Polsce, wrzesień-październik 1939”. Prezentowana w Niemczech wzbudziła wrzawę, ponieważ dowodziła, że pod administracją wojskową Wehrmachtu od 1 września do 25 października zarejestrowano około 714 egzekucji, których ofiarami padło ponad 16 tys. osób, z czego większość w pierwszym miesiącu wojny – było to 84 proc. egzekucji i 75 proc. polskich ofiar wojny z tego okresu. Spalono 531 miast w różnych częściach kraju. Sprawcą około 50 proc. zbrodni był w tym okresie Wehrmacht. Wielu egzekucji nie wykryto, trudno również ustalić liczbę cywilnych ofiar działań wojennych we wrześniu. Polską wystawę atakowali działacze Związku Wypędzonych, byli żołnierze, podniósł się szum na temat brukania „honoru Wehrmachtu”. NPD uderzyła w nutę szczególnie drażliwą, zarzucając autorom z IPN „celowe zaniżanie liczby ofiar w Jedwabnem”. Powoływano się na polskie głosy przypisujące tę zbrodnię bez zastrzeżeń tylko Polakom.
Rycerze spod znaku swastyki
Jednym z autorów wystawy był wspomniany już historyk Jochen Böhler, autor wydanej w 2006 roku, udokumentowanej hitlerowskimi dokumentami wojskowymi książki „Auftakt zum Vernichtungskrieg. Die Wehr- macht in Polen 1939” („Zbrodnie Wehr- machtu w Polsce. Wrzesień 1939. Wojna totalna”, 2009). Autor obala legendę rycerzy spod znaku swastyki, wyliczając, że „poza działaniami wojennymi niemieckich żołnierzy zostało zamordowanych ponad 3 tys. polskich żołnierzy”. Podkreśla, że „Niemcy rozstrzeliwali setki polskich jeńców tuż po zakończeniu działań bojowych”. Rozprawia się z często wysuwanym argumentem o oporze oficerów przed dokonywaniem zbrodni: „Zimą 1939/1940 roku wyżsi oficerowie Wehrmachtu wysyłali pisma protestacyjne przeciwko tego rodzaju wybrykom SS i policji. Listy te do dziś przytacza się na dowód tego, że dowództwo niemieckich sił zbrojnych czuło się jeszcze wówczas zobowiązane do przestrzegania norm moralnych i prawno-międzynarodowych. Interpretację tę podważa jednak to, że z podobną krytyką nie spotkały się masowe rozstrzeliwania dokonywane w tym samym czasie przez Wehrmacht”.
Określając Wrzesień jako „wojnę na wyniszczenie”, autor przypomina: „Niemieckie plany zdobycia przestrzeni życiowej na Wschodzie już latem 1939 roku przewidywały eksterminację dużej części mieszkającej tam ludności oraz prześladowanie ocalałych z zagłady. Założenia tego programu Wehr- macht znał już w chwili wybuchu wojny i brał aktywny udział w jego realizacji”.
A politycy swoje
W historiografii niemieckiej coś drgnęło, ale polityka historyczna, wbrew ustaleniom niemieckich historyków, nabiera coraz bardziej antypolskiego charakteru. Haus der Geschichte der Bundesrepublik Deutschland w Bonn, gdzie przedstawia się Polaków jako winnych wojny, jest stałym punktem wycieczek szkolnych. Powiernictwo Pruskie złożyło wniosek o odszkodowania dla wysiedlonych – oddalony wprawdzie przez Trybunał w Strasburgu, ale akcja prowadzona jest nadal. Erika Steinbach, były szef Związku Wypędzonych, wygłaszająca opinie o prowokowaniu przez II RP wojny przez przyspieszoną mobilizację wojskową i domagająca się uznania wysiedleń za zbrodnię przeciwko ludzkości, ma poparcie kanclerz Angeli Merkel w kwestii antypolskiego projektu „Centrum przeciw Wypędzeniom”. Cztery lata temu, w 60. rocznicę uchwalenia Karty Wypędzonych, przewodniczący Bundestagu chadek Norbert Lambert uznał ją za jeden z „założycielskich dokumentów RFN”. Ze stron internetowych i gazet NPD wionie nienawiścią do Polaków.
Cóż z tego, że NPD nie ma frakcji w Bundestagu? Niebezpiecznie jest traktować tę partię jako margines życia politycznego, podobnie jak nieroztropnie jest lekceważyć Związek Wypędzonych. To nie są egzotyczne zjawiska na niemieckiej scenie politycznej. Próby delegalizacji otwarcie neonazistowskiej NPD skończyły się niepowodzeniem, bo okazało się, że jej działalność jest inspirowana przez agentów Federalnego Urzędu Ochrony Konstytucji, zasiadających w kierownictwie. Dobrze mieć na podorędziu jakichś ekstremistów lub dwa miliony „wypędzonych” – powiedzą głośno to, czego nie wypada oficjalnie wyrazić rządzącym. Platforma ma swojego Palikota, Putin –Żyrinowskiego. Ugrupowania niby-marginalne zawsze mają swoją rolę do odegrania. A utrwalanie obrazu pokrzywdzonych Niemców może być punktem wyjścia dla roszczeń terytorialnych.
Anna Zechenter, IPN KrakówNasz Dziennik, 1 września 2014
Autor: mj