Nieśli pomoc swoim bliźnim
Treść
Skala pomocy niesionej przez Polaków Żydom podczas ostatniej wojny jest ogromna i nie można jej mierzyć jedynie liczbą odznaczonych medalami "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata". W tę pomoc zaangażowanych było nawet milion naszych rodaków, choć w okupowanej Polsce za niesienie pomocy Żydom Niemcy karali śmiercią lub zesłaniem do obozu koncentracyjnego. Jak straszna była niemiecka zemsta za okazanie współczucia i pomocy drugiemu człowiekowi, świadczy przykład wydarzeń z przełomu 1942 i 1943 roku, jakie rozegrały się w powiecie lipskim na Mazowszu - Niemcy mordowali tam całe rodziny z dziećmi za udzielanie schronienia Żydom, aby innym dać "przykład" i ostrzeżenie. Bo i skala pomocy dla ukrywających się przed okupantami Żydów była tam bardzo duża.
Historia wydarzeń sprzed 66 lat nie jest zbyt znana w Polsce, ale to się zaczyna zmieniać, m.in. dzięki działaniom Instytutu Pamięci Narodowej, który organizuje cykl konferencji naukowych poświęconych niesieniu pomocy Żydom przez Polaków. Na terenie powiatu lipskiego ta pomoc miała bardzo duży wymiar. Polacy pomagali ludności żydowskiej, bo tak rozumieli realizację w życiu przykazania miłości, wynikającego z wiary katolickiej, choć mieli też świadomość, czym to groziło ze strony Niemców. I tę najwyższą cenę zapłacili.
Żydzi uciekają z gett
Historyk dr Sebastian Piątkowski podkreśla, że akcja pomocy dla Żydów jest związana z likwidacją gett w dystrykcie radomskim, co nastąpiło latem 1942 roku. Ludność żydowską zwożono wtedy do wyznaczonych miejsc, skąd transportami kolejowymi była wywożona do niemieckich obozów zagłady. W rejonie Lipska setki Żydów uciekły wtedy do lasów. Były one dobrym schronieniem, bo te tereny porastają duże kompleksy leśne, gdzie w dodatku działała aktywnie partyzantka spod znaku AK, NSZ i BCh, więc Niemcy raczej nie zapuszczali się w lasy. Latem w lesie było dość pożywienia, a mieszkać można było w szałasach lub ziemiankach. Sytuacja diametralnie zmieniła się jesienią i zimą, gdy nadeszły chłody i mrozy. Ocalonym Żydom brakowało ciepłej odzieży, jedzenia i dlatego zwrócili się o pomoc do Polaków i tę pomoc otrzymali. Wielu Żydów znalazło schronienie w piwnicach i na strychach domów, w stodołach.
Miejscowi rolnicy, bo to oni głównie pomagali, przygotowywali pomysłowe kryjówki, aby w razie niemieckiej rewizji Żydzi nie zostali znalezieni, bo Niemcy zabiliby ich i dających im schronienie Polaków. Bardzo często Polacy pomagali swoim znajomym, sąsiadom, których znali przed wojną. Te tereny zamieszkiwało bowiem sporo Żydów, którzy osiedlali się zarówno w miastach, jak i na wsiach. Zajmowali się rzemiosłem i drobnym handlem, była to raczej uboga i średnio zamożna ludność.
Żydzi w pierwszej kolejności prosili o pomoc sąsiadów, znajomych. Gdy pomogła im jedna rodzina, w akcję włączały się inne, gdyż pozostawienie uciekinierów z getta w jednym miejscu przez dłuższy czas było bardzo często niemożliwe. Istniało bowiem ryzyko, że Niemcy w jakiś sposób dowiedzą się o ukrywanych Żydach.
Stefan Sochaj jako siedmioletni chłopiec został przez rodziców włączony do niesienia takiej pomocy. W ich domu ukrywali się Żydzi, których potem przenoszono do innych rodzin, gdy zachodziło niebezpieczeństwo odkrycia kryjówki przez żandarmów. Zdarzało się, że niektórzy z uratowanych zmieniali po kilkanaście razy miejsce pobytu. - Nasz dom był też jednym z ośrodków konspiracji. Pamiętam, że gdy odbywały się u nas jakieś narady, to ojciec kazał mi stać na podwórzu na czatach i w razie czego ostrzec zebranych przed niebezpieczeństwem - wspomina Stefan Sochaj.
Wacław Kotas uratował przed pewną śmiercią swojego żydowskiego kolegę ze szkoły - Dawida, syna młynarza z Dziurkowa koło Lipska. W 1943 roku 16-letni wówczas Wacław na rozkaz Niemców musiał stawić się z końmi i furmanką w punkcie zbiorczym, skąd wywożono Żydów na stację kolejową, a stamtąd do obozu. - Gdy zajechaliśmy na miejsce, powiedziałem Dawidowi, żeby nie schodził z wozu, ale udawał woźnicę. Dałem mu bat do ręki, a gdy przyszedł żandarm, wytłumaczyłem mu, że jeden z koni w zaprzęgu należy do kolegi. Udało się, bo niezatrzymywani mogliśmy wrócić do domu - mówi Wacław Kotas. Potem uratowany Żyd przebywał w różnych domach, trafił też do oddziału partyzanckiego i przeżył okupację. Po wojnie wyjechał do Francji, a potem do Kanady, gdzie się ożenił; zmarł dwa lata temu.
Podobnych historii jest więcej, choć najczęściej to sami Żydzi przychodzili do rolników po pomoc i ją otrzymywali. Zresztą na tym terenie nie brakowało mieszanych polsko-żydowskich małżeństw, co także sprzyjało ukrywającym się Żydom. Profesor Jan Żaryn, dyrektor Biura Edukacji Publicznej IPN, przytacza opinie samych Żydów, że w czasie okupacji najłatwiej było uratować się tym, którzy mieli polskich krewnych, bo mogli wtedy bezwarunkowo liczyć na ich pomoc.
Janusz Więcław, lipski regionalista, przytacza historię małżeństwa Stanisława i Zofii Boryczków, którą opowiadali mu świadkowie. Młodzi poznali się jeszcze przez wojną. Zofia była Żydówką, wtedy jeszcze o imieniu Toba. Aby mogli się pobrać, przeszła na katolicyzm i podczas chrztu św. otrzymała imię Zofia. Ślub odbył się w 1940 roku, z tego związku narodził się syn Zygmunt. W styczniu 1942 roku rodzina została bestialsko zamordowana przez niemieckich żandarmów. Z relacji świadków wynika, że była to zemsta za udzielanie pomocy Żydom, głównie krewnym Zofii.
- Gdy żandarmi przyszli do domu Boryczków, była tam tylko Zofia z kilkumiesięcznym synkiem. Wracającego do domu Stanisława sąsiedzi ostrzegli, aby się ukrył, bo są u niego żandarmi. On jednak, nie bacząc na niebezpieczeństwo, wrócił do domu. Tam razem z żoną i synkiem zostali brutalnie zamordowani: żandarmi strzelali do nich z broni maszynowej - relacjonuje Janusz Więcław. Niemcy chcieli także spalić zabudowania, ale ulegli błaganiom ojca zamordowanego Stanisława i od tego odstąpili. Ta potworna zbrodnia wstrząsnęła okolicą, ale nie spowodowała tego, czego oczekiwali Niemcy - że Polacy przestaną pomagać Żydom.
Żandarmi ludobójcy
Skala pomocy dla ludności żydowskiej była ogromna i nie mogła ujść uwadze Niemców. Posterunki żandarmerii w Lipsku, Zwoleniu i Iłży, choć odznaczały się brutalnością i bezwzględnością, mając na koncie wielu zamordowanych Polaków i Żydów, nie mogły przeciwstawić się akcji niesienia pomocy. Wówczas doszło do narady dowódców gestapo i żandarmerii z dystryktu radomskiego z przedstawicielami lokalnych urzędów okupacyjnych. - Za to, że Polacy tak masowo pomagali Żydom, podjęto decyzję o umieszczeniu nowego oddziału żandarmerii w Górkach Ciepielowskich. To ten oddział odpowiada za szereg mordów na Polakach na tym terenie - mówi dr Sebastian Piątkowski.
Żandarmi byli na wsi prawdziwym postrachem i od razu przystąpili do akcji odwetowych. W listopadzie 1942 roku w miejscowości Kawęczyn znaleźli dwóch Żydów i Polaka ukrywających się w gospodarstwie Franciszka Szewczyka. Podpalili stodołę, a wszystkich ukrywających się rozstrzelali. 4 grudnia we wsi Osojców zamordowano dwoje rodziców i dziecko za pomoc udzieloną Żydówce.
Najtragiczniejsze wydarzenia miały miejsce 6 i 7 grudnia 1942 r., gdy we wsiach Ciepielów, Boiska i Rekówka Niemcy zamordowali 33 Polaków. Zabito wtedy całe rodziny Kowalskich, Kosiorów, Kordulów, Obuchowiczów. W styczniu 1943 roku w Kolonii Boiska zamordowano siedem osób z rodziny Krawczyków, a w Zajączkowie żandarmi taki sam los zgotowali Mariannie Włowiec i jej dwóm córkom. O bezwzględności i bestialstwie Niemców świadczy przykład Marianny Skóry. Gdy do jej domu przyszli żandarmi, kobieta pomogła wydostać się przez okno na dwór dwojgu swoim dzieciom, które uciekły do pobliskiego lasu. Niemcy zmusili ją potem, aby nawoływała dzieci do powrotu, bo i one miały zostać zamordowane. Dzieci wiedziały jednak, że nie mogą wrócić i w ten sposób ocaliły swoje życie. Matka została zamordowana.
Sebastian Piątkowski podkreśla, że w przypadku opisywanych wydarzeń można mówić o zaplanowanym niemieckim ludobójstwie na Polakach. Te akcje nie były przypadkowe. W grudniu 1942 roku żandarmi otrzymali poufne rozkazy, aby mordowali Polaków, u których w domu znajdą broń lub Żydów. I oni robili to z premedytacją i dokładnością, zabijano wszystkich: dorosłych, dzieci, nawet te kilkumiesięczne. - Tylko gdy na miejscu byli polscy granatowi policjanci, udawało im się uratować dzieci - mówi dr Piątkowski. Po dokonaniu mordu żandarmi podpalali domy, w których leżeli zabici, stodoły, obory i inne zabudowania. Odstępowali od tego tylko wówczas, gdy taki dom stał zbyt blisko zabudowań sąsiadów, co groziło rozprzestrzenieniem się pożaru. To jednak nie był koniec bestialstwa niemieckich żandarmów.
- Zawsze, gdy dogasa pogorzelisko, każą sąsiadom przeszukiwać zgliszcza i odnajdować szczątki pomordowanych. To pozostaje w ludziach do końca życia. Jest też zakaz chowania zamordowanych na cmentarzach, są wrzucani do dołów wykopanych w pobliżu ich spalonych domostw. Dopiero po wojnie można było tych ludzi godnie pochować - relacjonuje Piątkowski.
- Niemieccy żandarmi "wzorowo" wykonali swoje zadanie, te 42 ofiary z grudnia 1942 i stycznia 1943 roku to ich dzieło - podkreśla Arkadiusz Kutkowski z radomskiej delegatury IPN. - Znane są ich imiona i nazwiska, ale po wojnie żaden z nich nie poniósł odpowiedzialności. Nie wiadomo nawet, co się teraz z nimi dzieje - "rozpłynęli się we mgle" - dodaje.
Chrześcijańska miłość bliźniego
Analizując fenomen skali pomocy dla Żydów w rejonie Lipska, historycy zastanawiali się nad jego przyczynami. Wiadomo, że na wsi o wiele trudniej było ukryć żydowskie dziecko czy osobę dorosłą - w miastach jest gęstsza zabudowa, więcej domów, ludzi i łatwiej jest się "wmieszać w tłum", zwłaszcza Żydom, którzy nie mieli semickich rysów. W dodatku na terenie powiatu lipskiego mieszkało wielu Niemców, a część z nich chętnie współpracowała z okupantami. Więc decyzja o daniu schronienia Żydom czy też nawet przekazaniu im "tylko" odzieży i jedzenia była heroiczna - ryzykowano wszak wymordowaniem całej rodziny.
Badacze znaleźli wytłumaczenie dla tej postawy - to wychowanie w wierze katolickiej. Ludność chłopska, głęboko religijna, żyjąca zgodnie z nakazami Chrystusa na co dzień, przez udzielanie pomocy Żydom rozumiała realizację przykazania miłości. Dla niej Żydzi byli bliźnimi znajdującymi się w potrzebie, których nie można było zostawić na pastwę Niemców, ale należało dać schronienie lub przynajmniej nakarmić i poszukać dachu nad głową u sąsiadów. To właśnie katolicyzm spowodował tak wielką skalę pomocy Żydom w całej okupowanej przez Niemców Polsce, nie tylko w Lipsku, choć jest to przykład szczególny. Szacuje się, że w tę akcję było zaangażowanych bezpośrednio nawet milion osób. A przecież ratowanie Żydów nie było proste, głównie dlatego, że ludziom groziła za to śmierć. Jan Żaryn podkreśla, że nie można też potępiać tych osób, które odmawiały pomocy. Nie był to na pewno przejaw antysemityzmu, ale strachu o własną rodzinę. Trzeba mieć świadomość, zawsze podkreślać, że to Niemcy stawiali Polaków przed takim wyborem: ratować obcego człowieka czy chronić przede wszystkim bliskich.
Ratowanie Żydów było utrudnione głównie dlatego, że była to ludność w większości niezasymilowana, z odrębnymi obyczajami, ubiorem, religią. Wielu Żydów nie potrafiło mówić po polsku lub miało charakterystyczny akcent. To ułatwiało Niemcom ich tropienie. Ponadto, przecież okupanci zamknęli Żydów w gettach i niewielu z nich stamtąd zdołało uciec, a nawet jeśli mieli taką możliwość, to nie chcieli zostawiać bliskich. Dlatego ogromnym osiągnięciem Polaków jest to, że uratowali np. 17 tys. Żydów, którzy uciekli z getta w Warszawie. To zdecydowana większość spośród 28 tysięcy, którzy uciekli za mury getta. Z kolei na terenie całej okupowanej przez Niemców Polski uratowano od 60 tys. do 120 tys. osób narodowości żydowskiej.
Dlatego 6 tysięcy Polaków uhonorowanych medalem "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata" to tylko znikoma część tych, którzy ratowali Żydów, bo aby uchronić jedną osobę, trzeba było w to zaangażować ponad 20 Polaków. Ponieważ wielu uratowanych już nie żyje lub zginęło jeszcze podczas wojny, nie ma świadków tamtych wydarzeń. Tak samo jak coraz mniej osób pamięta o bohaterskich rodzinach, także tych spod Lipska, które z narażeniem własnego życia niosły pomoc Żydom.
Krzysztof Losz
"Nasz Dziennik" 2009-01-08
Autor: wa