Niezależni fachowcy mogą wiele wyjaśnić
Treść
Dwa miesiące wystarczyłyby zespołowi fachowców z dziedzin lotnictwa, by wyjaśnić wszystkie okoliczności katastrofy samolotu Tu-154M, do której doszło 10 kwietnia na lotnisku Smoleńsk Siewiernyj. W ocenie ekspertów, dotychczas zebrane materiały są wystarczające, aby wskazać wszystkie jej przyczyny. Jeśli nie jednoznacznie, to przynajmniej z dużym prawdopodobieństwem. Najszybciej prace mógłby rozpocząć zespół biegłych powołany przez prokuratorów, którzy dysponują zapisami z rejestratorów pokładowych, ale wciąż trwają prace nad zdekodowaniem części danych.
Badania tzw. rejestratora szybkiego dostępu z pokładu samolotu Tu-154M prowadzi cały czas producent (ATM) - wynika z deklaracji płk. Zbigniewa Rzepy, rzecznika prasowego Naczelnej Prokuratury Wojskowej. - Są to czynności związane z odszyfrowaniem i zdekodowaniem zarejestrowanych informacji po to, by móc potem przekazać je biegłym w celu wykonania tzw. synchronizacji zarejestrowanych zapisów na rejestratorach głosowym i parametrów lotu - podkreślił. Zdaniem płk. Rzepy, dopiero taka analiza (wszystkich zarejestrowanych danych) będzie pełną opinią wskazującą na to, jak 10 kwietnia przebiegał lot Tu-154M, jakie czynności podejmowała załoga, jakie padały komendy. Rzecznik nie był w stanie określić, kiedy specjaliści ATM zakończą proces deszyfracji danych. Jak dodał, zapewne powinno to nastąpić "w niedługim terminie". Wkrótce po tym zlecone mają być dalsze badania. - Biegli przede wszystkim mają dobrze wykonać powierzone zadania, tak by nie było potrzeby powtarzania tych czynności - dodał płk Rzepa. Dlaczego "wyciąganie" danych ze skrzynki "szybkiego dostępu" trwa tak długo? Nie wiadomo. Można się tylko domyślać, że czasochłonne może być przedstawienie zarejestrowanych parametrów w formacie umożliwiającym zestawienie ich z danymi z rejestratorów.
W ocenie ekspertów, prace m.in. z czarnymi skrzynkami nie powinny zająć więcej niż dwa miesiące. - Przyczynę wypadku Tu-154M można było określić w ciągu co najwyżej dwóch miesięcy od zaistnienia katastrofy. W mojej ocenie, jest to sprawa stosunkowo prosta, a wszystkie niezbędne argumenty ku temu istnieją i są do dyspozycji - ocenił płk dr inż. Antoni Milkiewicz, były pilot i główny inżynier wojsk lotniczych oraz specjalista z zakresu badań wypadków lotniczych, który w pierwszych dniach po katastrofie pracował w Smoleńsku. Jak dodał, by liczyć na efekty, do takich prac należałoby zatrudnić fachowców kierujących się zasadami etyki. - Materiały w tej chwili istniejące są wystarczające, by jednoznacznie, a przynajmniej z ogromnym prawdopodobieństwem określić wszystkie przyczyny tego zdarzenia. Warunek jest jeden - muszą trafić w ręce rzetelnych fachowców, kierujących się etyką - dodał. Milkiewicz nie chciał komentować powodów, dla których obecne badania się przeciągają, a pytany o ocenę pomysłu powołania międzynarodowej komisji, która zajęłaby się wyjaśnianiem przyczyn wypadku Tu-154M, podszedł do niej chłodno. - Osobiście jestem przeciwny tworzeniu międzynarodowych komisji do rzeczy prostych - zaznaczył. Jak ocenił, międzynarodowa komisja zazwyczaj opiera się na prawnikach, a ci nie są w stanie wyjaśnić okoliczności żadnej katastrofy, a - jak powtórzył - tu potrzebni są fachowcy doskonale znający zagadnienia związane z lotnictwem.
Także w ocenie gen. bryg. rez. Jana Baranieckiego, byłego zastępcy Dowódcy Wojsk Lotniczych Obrony Powietrznej, zespół fachowców, bazując na zebranych dotąd materiałach, mógłby ustalić przyczyny wypadku. Jak jednak zauważył, obecnie badaniem katastrofy zajmują się rosyjski Międzypaństwowy Komitet Lotniczy, Prokuratura Federacji Rosyjskiej, a w Polsce Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego oraz prokuratura wojskowa, a zatem taki zespół, działając bez aprobaty i wsparcia polskiego rządu, mógłby borykać się z problemem dostępu do niezbędnych materiałów. Generał Baraniecki zaznaczył też, że trudno jednoznacznie ocenić możliwości międzynarodowej komisji, bo gospodarzami zarówno postępowania, jak i miejsca katastrofy wciąż pozostają Rosjanie.
Jednak w ocenie mec. Bartosza Kownackiego, jeśli międzynarodowa komisja, w której znaleźliby się eksperci z zakresu lotnictwa, powstałaby w oparciu o obowiązujące umowy międzynarodowe, to musiałaby otrzymać dostęp do materiałów niezbędnych do prowadzenia badań. Jak dodał, faktycznie moc prawna opinii wydanej przez takie gremium byłaby ograniczona, ale taki ekspercki materiał mógłby zostać zauważony przez śledczych. - Dla nas istotne jest to, co robi prokuratura. Z tego punktu widzenia ustalenia MAK czy KBWLLP nie są pierwszorzędne. One mogą być pomocne w ustaleniu pewnych okoliczności - podkreślił. Zdaniem mec. Kownackiego, jeżeli ustalenia komisji międzynarodowej byłyby różne od wniosków MAK czy KBWLLP, to mogłyby być one wykorzystane w prowadzonym przez prokuraturę postępowaniu, a eksperci - autorzy takiej opinii - mogliby być powoływani jako świadkowie na potrzeby postępowania karnego. - Działanie MAK ma na celu ustalenie przyczyn katastrofy, by wyciągnąć wnioski na przyszłość. Rolą prokuratury jest ustalenie winnych - dodał.
Wadliwy sposób procedowania
Zdaniem posła Jerzego Polaczka (PiS), byłego ministra transportu, sposób procedowania, który przyjęto po kwietniowej katastrofie, będzie jedynym źródłem ewentualnych kwestii spornych stanowiących podstawę do wspólnych wniosków między władzami Polski i Rosji. Jednak sama komisja kierowana przez ministra Jerzego Millera nie ma żadnego znaczenia w sensie prawno-międzynarodowym. Co więcej, wątpliwości pozostawia już sam sposób jej powołania, ale nie tylko. - Komisja ministra Millera pracuje na potrzeby Polski. Do tego została powołana bez upoważnienia ustawowego z art. 140 Prawa lotniczego. Co więcej, zasadniczy problem polega na tym, że raport sygnują osoby, które są współodpowiedzialne za przygotowanie i organizację kwietniowych wizyt premiera i prezydenta w Katyniu. Te osoby dziś nadal pełnią swoje funkcje, bo przecież po 10 kwietnia nikt nie poniósł żadnych konsekwencji - podkreślił poseł. W ocenie Polaczka, wnioski uzgodnione pomiędzy Polską i Rosją nie będą też źródłem norm, które wprowadza ICAO (Międzynarodowa Organizacja Lotnictwa Cywilnego), gdyż katastrofa nie dotyczy statku cywilnego. Po stronie polskiej jest to wyłącznie kwestia zarządzania bezpieczeństwem transportu najważniejszych osób w państwie, co wybiega poza obszar działań ICAO. Ponadto w obecnej sytuacji, kiedy trwa jeszcze procedura MAK, zewnętrzni, niezależni eksperci faktycznie nie mają dostępu do materiałów źródłowych. - W trybie, na który Polska się zgodziła, nie ma obecnie miejsca na "inne" komisje. Postępowanie zakończy się, gdy MAK ewentualnie uzupełni swój projekt raportu i zamieści aneks zawierający uwagi strony polskiej, które nie zostaną uwzględnione. To wszystko - podkreślił. Dlatego analizy powinny być realizowane w ramach śledztwa prokuratorskiego. Jest to możliwe, bo śledczy posiadają m.in. dane z rejestratorów pokładowych. - Prokuratura powinna już dawno powołać ekspertów, którzy wydaliby opinię niezależnie od konkluzji KBWLLP czy MAK. Dla prokuratora, a tym bardziej dla sędziego wnioski z raportu nie są jedynym materiałem, który mówi o przyczynach katastrofy - dodał poseł. O sporządzenie ekspertyzy śledczy mogliby zwrócić się do polskich specjalistów lub wyjść poza polskie środowisko i zaangażować zagranicznych ekspertów. - To nie jest tak, że biegły, który jest członkiem Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, lub członkiem zespołu ministra Millera powinien być jednocześnie powołany przez prokuraturę w charakterze biegłego w kwestiach rekonstrukcji zdarzenia i określenia przyczyn katastrofy. To mogą być eksperci np. europejskich instytucji odpowiedzialnych za bezpieczeństwo w lotnictwie - dodał Polaczek. Po zakończeniu prac MAK, materiały będą mogły być poddawane kolejnym analizom. - Jestem pewien, że przez szereg lat analizowane będą najdrobniejsze informacje i materiały źródłowe dotyczące tej katastrofy. Jednak szerszy dostęp do nich będzie możliwy dopiero po zakończeniu procedury przez MAK - dodał Polaczek.
Marcin Austyn
Nasz Dziennik 2010-12-22
Autor: jc