Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Niezdrowy urlop wyborczy

Treść

Szpitalom brakuje pieniędzy, ciągną się za nimi niezapłacone rachunki za tzw. nadwykonania. Dyrektorzy zadłużonych placówek dwoją się i troją, zastanawiając się, jak wydobyć się z matni, tymczasem minister zdrowia Ewa Kopacz bierze urlop i jakby nigdy nic jeździ po Polsce bronkobusem z żoną marszałka Komorowskiego. Ostatnio obie panie odwiedziły m.in. Kalisz i Opatówek.
Nie tak dawno podczas "okrągłego stołu" na temat służby zdrowia minister Kopacz zastępowała kandydata PO na prezydenta. Teraz zaangażowana po uszy w kampanię Bronka wspiera jego małżonkę Annę Komorowską, jeżdżąc z nią po Polsce. Zdaniem dr. Zdzisława Szramika, wiceprzewodniczącego Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy, nieobecność w pracy minister Kopacz nawet w sytuacji tak trudnej dla polskiej służby zdrowia nie ma większego znaczenia. - Pani Kopacz przez blisko trzy lata nie zrobiła dla ochrony zdrowia właściwie nic, dlatego to, czy jest na urlopie i z jakiego powodu, nie ma większego znaczenia. Minister afiszuje się wszem i wobec tym, że podniosła płace rezydentom, i choć jest to wydarzenie spektakularne, to tak naprawdę o bardzo małym znaczeniu, bo dotyczy małej grupy lekarzy. Natomiast cała reszta ma tyle, ile udało się jej wywalczyć strajkiem czy osiągnąć za pomocą innych form protestu - argumentuje dr Szramik. Komentując zachowanie Ewy Kopacz, podkreśla, że w żadnej sytuacji nie wolno wykorzystywać piastowanego urzędu do osiągnięcia celów, które nie mają nic wspólnego z zajmowanym stanowiskiem, a takim jest kampania prezydencka. Za karygodne uważa też wykorzystywanie ochrony, samochodów i innych środków przypisanych danemu urzędowi do celów kampanii, a tak robi np. marszałek Komorowski.
W bronkobusie zamiast na białym szczycie
- Niby państwo oszczędza na uzbrojeniu armii, ochronie zdrowia czy oświacie, a z drugiej strony służy urzędnikom, którzy wolą zaangażować środki państwowe niż prywatne, i wydaje publiczne pieniądze na zdobywanie i utrwalanie ich władzy. Sądzę, że w innych krajach byłoby to nie do pomyślenia i żaden z urzędników nie odważyłby się na takie kroki, bo byłby to jego polityczny koniec. Szkoda, że u nas tego nie ma - zauważa dr Szramik. Lekarze są zdziwieni postawą minister Kopacz, która jest także lekarzem. Mówią, że widząc trudną sytuację na danym odcinku swojej zawodowej pracy, na pewno nie pozwoliliby sobie na urlop. - To normalne, że jeżeli jesteśmy potrzebni, to wtedy urlopy nie istnieją - dodaje lekarz. Przypomina, że w marcu szefowa resortu przedstawiła związkom zawodowym program tzw. nowego otwarcia, z którego nic nie wynika, podobnie jak nic nie zostało z "białego szczytu". - Są to jedynie chwyty marketingowe. Moim zdaniem, Ministerstwo Zdrowia należałoby zlikwidować, bo nie załatwia ono żadnych problemów ochrony zdrowia w Polsce. Kolejni ministrowie mogą wydawać rozporządzenia np. o kształcie recept: czy mają być trójkątne, kwadratowe, z numerem PESEL czy nie, natomiast wszystkie ważne decyzje zapadają w Ministerstwie Finansów i w kancelarii premiera. Zatem utrzymywanie resortu zdrowia w obecnej formie jest zbędne - uważa wiceprzewodniczący OZZL. Jako dowód podaje rozporządzenia wykonawcze do ustaw, które wychodzą z dużym opóźnieniem. - Gdybym się miał wypowiedzieć na temat jakości pracy Ministerstwa Zdrowia i pominąć niecenzuralne słowa, to nie miałbym nic do powiedzenia - zauważa dr Szramik. Jego zdaniem, efektywność tego ministerstwa jest bardzo wątpliwa. - Jeżeli minister Kopacz nie zrobiła nic przez prawie trzy lata, to nie ma się co łudzić, że przez dzień, dwa czy więcej jej nieobecności w ministerstwie z racji kampanii prezydenckiej cokolwiek mogłoby się zmienić. Pod tym względem absencja minister Kopacz jest małą szkodą, ale na pewno nie jest to zachowanie etyczne i nie przemawia to na korzyść pani minister - argumentuje.
PR to zbyt mało
W sytuacji kiedy minister Kopacz, oczywiście w czasie urlopu, włącza się w kampanię swego klubowego kolegi, zapaść służby zdrowia - zwłaszcza na tzw. ścianie wschodniej, jest widoczna i coraz wyraźniej się pogłębia. Nie zmieniają tego wcale PR-owskie działania i obietnice ekipy Donalda Tuska tworzone na potrzeby kampanii prezydenckiej. Tylko na Podkarpaciu placówki opieki zdrowotnej podległe samorządowi województwa wykazały na koniec 2009 r. stratę w wysokości 80 mln złotych. Część szpitali zmaga się z utrzymaniem płynności finansowej i ciągłości utrzymywania placówek. W tym celu zmuszone są one prowadzić rozmowy z kontrahentami dostarczającymi leki w kwestii prolongaty terminów płatności, ale stały brak dopływu środków finansowych coraz bardziej utrudnia im działalność. Szpitale są w tak trudnej sytuacji także dlatego, że NFZ nie zwrócił im pieniędzy za tzw. nadwykonania, a chodzi w tym przypadku o kwotę ok. 30 mln złotych. Część dyrektorów wystąpiła na drogę sądową, inni zawierają ugody z NFZ. Są też i takie szpitale, jak chociażby Specjalistyczny Psychiatryczny Zespół Opieki Zdrowotnej w Jarosławiu czy Podkarpacki Szpital Psychiatryczny w Żurawicy, które nie pozwoliły się zwodzić, postawiły wszystko na jedną kartę i w efekcie wygrały procesy z Ewą Kopacz, egzekwując od resortu zdrowia pieniądze za leczenie nieubezpieczonych pacjentów. Jak powiedział "Naszemu Dziennikowi" Janusz Kołakowski, dyrektor Podkarpackiego Szpitala Psychiatrycznego w Żurawicy, sytuacja podkarpackich szpitali jest wciąż fatalna, ponieważ w dalszym ciągu nie zadziałał nowy algorytm podziału środków. W tej sytuacji na leczenie jednego mieszkańca Podkarpacia przypada 1,2 tys. zł, a w najbogatszych regionach jest to 1,6 tys. złotych. - Mamy do czynienia z ciągłą degradacją podkarpackiej służby zdrowia. Zaniżone są kontrakty, trwa walka o zapłatę za tzw. nadwykonania. Co roku NFZ obniża limity, zmniejsza liczbę tzw. punktów, co z kolei przekłada się na konkretną liczbę przyjmowanych pacjentów. W ten sposób powstają nadwykonania, za które NFZ nie chce płacić, twierdząc, że będzie płacił jedynie za zabiegi ratujące życie. Pytanie: co to znaczy "zabiegi ratujące życie"? - zastanawia się dyrektor Kołakowski. W takiej atmosferze minister Kopacz jeździ po Polsce z Anną Komorowską, żoną pretendenta do fotela prezydenckiego. - Pani minister przez czas swojego rządzenia resortem zdrowia nie zrobiła nic. W sytuacji kiedy nie ma działań, nie wystarczy tylko zwalanie winy na śp. prezydenta Kaczyńskiego, że blokował ustawy - uważa dyrektor Kołakowski. - Biorąc urlop i włączając się w kampanię wyborczą Bronisława Komorowskiego, pani minister w ten sposób chyba wypoczywa - przynajmniej tak można domniemywać. Ponadto wychodzi na to, że minister Kopacz ma doskonale zorganizowane ministerstwo, które daje sobie radę bez szefowej. To może świadczyć o tym, że za panią minister pracują inni, wymyślając koncepcje, jak uzdrowić ochronę zdrowia. Jednak tak naprawdę to nikt o tym nie myśli - dodaje Kołakowski.
Problemy pod dywan
Na początek lipca zaplanowane jest spotkanie dyrektorów podkarpackich szpitali z minister Kopacz w kwestii podziału środków, głównie dla szpitali ściany wschodniej. - Może przed tym spotkaniem nabiera sił - zastanawia się dyrektor Zbigniew Strzelczyk. Na to liczy także starosta łańcucki Adam Krzysztoń, przewodniczący Komitetu "Podkarpackiej Służbie Zdrowia", skupiającego m.in. dyrektorów szpitali i samorządowców. Uważa jednak, że minister zdrowia ma tak wiele pracy w resorcie, iż powinna bardziej skupić się na sprawach ochrony zdrowia, która wciąż pozostawia wiele do życzenia, a nie zajmować się kampanią wyborczą. W tej sytuacji nie ma większego znaczenia, czy robi to w czasie urlopu czy w godzinach pracy. - Zapaścią w służbie zdrowia na ścianie wschodniej należy się zająć na serio i przynajmniej próbować ją rozwiązać. Same choćby najlepiej brzmiące hasła problemu nie załatwią - wyjaśnia starosta Krzysztoń, którego bulwersują także inne informacje płynące ostatnio ze strony rządu. - Ostatnio słyszę, że Ministerstwo Zdrowia znajdzie pieniądze np. na zabiegi in vitro, tymczasem nie są opłacane zabiegi ratujące życie. To skandal, który musi boleć - dodaje starosta łańcucki. Krytycznie ocenia też działania PO na rzecz kampanii, w której padają stwierdzenia o rozwiązaniu problemów służby zdrowia. - Według naszych ekonomistów, Podkarpacie - mimo zmiany algorytmu - nie dogoni bogatych regionów nawet za 20 lat. Do najbogatszych tracimy 400 zł na jednym pacjencie. O ile skróciłyby się kolejki do specjalistów i o ile lepiej rozwijałyby się nasze szpitale, gdyby traktowano nas równo, zgodnie z art. 68 Konstytucji? - pyta starosta łańcucki. Według wyliczeń Podkarpacie traci ok. 270 mln złotych. Na dłuższą metę grozi to całkowitą zapaścią opieki zdrowotnej w regionie. Lekarze, samorządowy i pacjenci liczą na to, że minister Kopacz zweryfikuje swe dotychczasowe działania wobec podkarpackiej służby zdrowia, a urlop i aktywny udział w kampanii prezydenckiej nie zmęczy szefowej resortu, która wreszcie zauważy problemy ludzi chorych na ścianie wschodniej.
Mariusz Kamieniecki
Nasz Dziennik 2010-07-01

Autor: jc