Palikot ostrzy kły
Treść
Janusz Palikot ma za zadanie ratować słabą kampanię wyborczą Bronisława Komorowskiego. Platforma Obywatelska sięgnęła po "broń masowego rażenia", gdy okazało się, że dotychczasowe zabiegi PR-owskie nie zdają egzaminu i stale zmniejsza się dystans między Komorowskim a Jarosławem Kaczyńskim. Politycy PO są przekonani, że ostatnie wyskoki Palikota to tylko próbka jego możliwości, a ataki na prezesa PiS będą coraz ostrzejsze. Zwłaszcza po pierwszej turze, gdy wybory prezydenckie wkroczą w decydującą fazę. Do starcia dąży sam Janusz Palikot, który chce w ten sposób umocnić swoją pozycję w partii.
Ludzie ze sztabu Bronisława Komorowskiego już od dawna nie mają tęgich min, bo kampania, którą wydawało się, że mają pod kontrolą, przebiega zupełnie inaczej, niż ją zaplanował szef sztabu Sławomir Nowak. Wszystko przez to, że w rytm wybijany przez PO nie chce grać Jarosław Kaczyński. Stratedzy Platformy liczyli, że uda się wmówić Polakom, iż Komorowski to spokojny, przewidywalny kandydat, człowiek wielkiego formatu, któremu można zaufać i którego nie będziemy się wstydzić za granicą, podczas gdy Kaczyński to sfrustrowany były premier odwołujący się do "języka nienawiści". Tymczasem kampania wygląda zupełnie inaczej, bo właśnie ze strony sztabu PO, polityków tego ugrupowania i samego kandydata częściej słychać słowa agresji i bezpardonowego ataku na przeciwnika. - Nasza kampania jest słaba, bo PiS, niestety, nie dało sobie narzucić, mówiąc językiem sportowym, naszego stylu gry. Kaczyński jest nad wyraz spokojny, opanowany, nie daje się ponieść emocjom - mówi nam osoba ze sztabu Bronisława Komorowskiego. - Do tego trzeba dołożyć liczne gafy i błędy, jakie popełnia nasz kandydat. Na szczęście większość mediów trzyma stronę marszałka Sejmu, bo inaczej jego wizerunek zostałby już dawno zniszczony. Ale to wszystko składa się na to, iż w sondażach wyborczych dystans między Bronisławem Komorowskim a Jarosławem Kaczyńskim dramatycznie maleje - dodaje rozmówca. Z badań, jakie na własny użytek zamawia PO, wynika, że marszałek nie ma już dawno co marzyć o wygraniu wyborów w pierwszej turze, a jeśli w dodatku utrzymałaby się tendencja z ostatnich tygodni, to i tryumf 20 czerwca nie jest pewny, nie wspominając o rozstrzygnięciu w drugiej turze.
Sprowokować Kaczyńskiego
I właśnie tym należy tłumaczyć wzmożoną w ostatnich dniach aktywność Janusza Palikota w kampanii. Poseł z Lublina ma bowiem dokonać tego, o czym marzą sztabowcy i liderzy Platformy Obywatelskiej: ma sprowokować Kaczyńskiego lub kogoś z jego bliskich współpracowników do ostrego ataku na PO. Gdyby się to udało, PiS mogłoby znowu robić w mediach za "czarnego luda" i znowu można by straszyć miliony wyborców Kaczyńskim. Ale pierwsze starcia na razie Palikot przegrywa. Jednak jak wynika z naszych nieoficjalnych informacji, "poseł ze świńskim łbem" da jeszcze nie raz o sobie znać i im bliżej głosowania, tym jego ataki będą coraz ostrzejsze. - Chcę pomóc w kampanii Bronisława Komorowskiego - nie kryje swoich zamiarów Palikot i po prostu robi to, co umie najlepiej: prowokuje, oskarża politycznych przeciwników, szerzy wobec nich różne insynuacje. - Wszystko, co robi Palikot, jest podporządkowane dwóm celom - mówi nam jeden z senatorów Platformy. - Oczywiście nadrzędnym celem jest wspieranie marszałka Sejmu w jego bardzo trudnej walce z Jarosławem Kaczyńskim. Ale jednocześnie Janusz chce wzmocnić swoją pozycję w partii - tłumaczy parlamentarzysta.
Bronek o wszystkim wie
Politycy PO wyjaśniają, że to, co robi Palikot, jest doskonale wyreżyserowane i ustalone zarówno ze sztabem kandydata na prezydenta, jak i z samym Komorowskim. - To była własna inicjatywa Janusza Palikota i mam nadzieję, że to już się nie powtórzy - mówiła poseł Małgorzata Kidawa-Błońska, rzecznik prasowy sztabu wyborczego Bronisława Komorowskiego, o środowym happeningu Palikota na placu Litewskim w Lublinie, który miał zakłócić spotkanie wyborcze Jarosława Kaczyńskiego. Ale jeden z posłów PO utrzymuje, że sztab doskonale o wszystkim wiedział. - To wszystko było ustalone także z Komorowskim. Marszałek wiedział doskonale o akcji swojego przyjaciela, wyraził na nią zgodę. A potem i Komorowski, i sztab "rżnęli głupa" przed dziennikarzami i tłumaczyli, że poseł działa sam i ma zresztą do tego pełne prawo, bo mamy demokrację - mówi poseł. - Przecież my nie jesteśmy partią straceńców i lokalnych watażków, którzy nie liczą się z kierownictwem. Gdyby sztab i sam Komorowski zakazali Palikotowi takiej akcji, to on by niczego nie zrobił. Gdyby nawet Janusz nie chciał posłuchać Nowaka, to interweniowałby Tusk, którego zdania na pewno nasz kolega nie mógłby zignorować - tłumaczy parlamentarzysta.
Nasi rozmówcy z PO są przekonani, że Janusz Palikot nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Planował podobno jeszcze inne happeningi na wzór tego lubelskiego, ale niewykluczone, że z tego projektu zrezygnuje, bo okazał się on kompletnym fiaskiem. A dalsze jeżdżenie za Jarosławem Kaczyńskim mogłoby zostać odebrane przez umiarkowaną część elektoratu jako nękanie kandydata opozycji i mogłoby wręcz napędzić prezesowi PiS wielu wyborców. Dlatego zapewne Palikot będzie atakował Kaczyńskiego za pośrednictwem internetu, choćby w swoim blogu, jak też w trakcie konferencji prasowych i wywiadów w zaprzyjaźnionych mediach. - Sztab nawet gdyby chciał ograniczenia aktywności Palikota, to niewiele zrobi, bo ma on poparcie przede wszystkim marszałka Komorowskiego, który liczy, że w końcu jego przyjaciel będzie jednym z tych, którzy pomogą odwrócić losy kampanii wyborczej - mówi nam osoba znająca kulisy kampanii marszałka Sejmu. - W dodatku Komorowski oskarża sztab o nieudolność, nie do wszystkich ludzi w nim pracujących ma zaufanie, a Palikota darzy wręcz zaufaniem bezgranicznym. W dodatku, choć może nie wszyscy to dostrzegają, strategia Janusza Palikota bardzo odpowiada Komorowskiemu i innym "jastrzębiom z PO", którzy chcą nie tylko pokonać Kaczyńskiego, ale wręcz go wdeptać w ziemię, upokorzyć - twierdzi jeden z działaczy warszawskiej PO. - Przecież jeszcze niedawno nasi liderzy snuli plany, że druzgocące zwycięstwo w wyborach prezydenckich może doprowadzić nawet do rozbicia PiS na kilka partii. A teraz martwimy się, czy Komorowski w ogóle wygra, bo to, niestety, nie jest już pewne - podkreśla.
O władzę w partii
Ale Janusz Palikot walczy też w trackie prezydenckiej kampanii o swoje miejsce w Platformie Obywatelskiej. Wiceprzewodniczący Klubu Parlamentarnego PO czuje się wyjątkowo mocny po zwycięstwie w wyborach regionalnych partii w Lublinie, a teraz chciałby zrobić krok naprzód. Jeden z lubelskich działaczy Platformy, który akurat jest w obozie opozycyjnym wobec swojego przewodniczącego, streszcza nam strategię Palikota. - Przewodniczący jest przekonany, że Bronisław Komorowski i tak wygra, gdy w drugiej turze wszystkie główne partie będą wzywać do głosowania na marszałka, a Kaczyński zostanie tylko z PiS, ale robi wokół siebie sporo szumu w mediach. Wszystko po to, aby udowodnić, że bez niego, bez jego ataków, uprzykrzania życia Kaczyńskiemu, nie byłoby sukcesu Komorowskiego. Ludzie mają być przekonani, że to Janusz rozruszał słabą i nudną kampanię marszałka, że to on tchnął w nią nowego ducha. Wtedy będzie mógł się kreować na ojca sukcesu wyborczego Bronisława Komorowskiego. Zyska wtedy nie tylko wdzięczność samego kandydata, ale i wielu członków PO, w tym delegatów na kongres krajowy, którzy mogą potem na niego głosować w trakcie wyborów naczelnych władz naszej partii - mówi działacz Platformy.
Jest to tym łatwiejsze, że z kampanii prezydenckiej nieco usunął się Grzegorz Schetyna, sekretarz generalny PO i przewodniczący klubu parlamentarnego. Z jednej strony tłumaczy się to tym, iż w obawie przed porażką Komorowskiego nie chce on być z nią później kojarzony. Ale z drugiej strony słychać i takie głosy, że chce on pokazać Tuskowi, iż bez niego cały mechanizm pod nazwą "kampania wyborcza" chodzi jak nienaoliwiona maszyna, i dlatego często się zacina. Ma to przekonać Tuska do dalszej współpracy z byłym wicepremierem i do pozostawienia w jego rękach kontroli nad aparatem partyjnym. Tylko wtedy zostanie bowiem znakomicie przygotowana kampania do wyborów parlamentarnych w 2011 roku. - Porażka Komorowskiego może spowodować zepchnięcie na margines Sławomira Nowaka, z czego Schetyna na pewno skrzętnie skorzysta, bo ich wzajemna niechęć jest wszystkim znana - twierdzi poseł PO z Mazowsza. Ale jeden z jego kolegów klubowych spodziewa się znacznie większej awantury w PO w razie zwycięstwa w wyborach prezydenckich Jarosława Kaczyńskiego. - Stawiam każde pieniądze na to, że wówczas Schetynę ostro będzie atakował zwłaszcza Janusz Palikot. To z niego będzie chciał uczynić jednego z głównych winowajców porażki swojego przyjaciela. Skoro bowiem Schetynie dostało się od Palikota za zbyt niską frekwencję podczas prawyborów, to co dopiero mówić o przegranych wyborach prezydenckich? Schetyna dłużny też nie pozostanie. Ich walka naprawdę może być bardzo ostra, ostra jak nigdy dotąd - mówi poseł.
Krzysztof Losz
Nasz Dziennik 2010-06-15
Autor: jc