Pierwsza myśl: będę prezydentem
Treść
Rocznica katastrofy smoleńskiej to okazja, aby przypomnieć sobie, jaka była nasza pierwsza reakcja na wieść o tym tragicznym wydarzeniu. Relacjonowanie uroczystości rocznicowych dla mediów stanowiło pretekst, by przepytać najważniejsze osoby w państwie, rodziny, przyjaciół i znajomych ofiar. Refleksjami dzielili się także sami dziennikarze. Prezydenta Bronisława Komorowskiego wypytać postanowiła "Gazeta Wyborcza". Pierwszą myśl Komorowskiego po otrzymaniu informacji o katastrofie, można streścić w jednym stwierdzeniu: będę prezydentem.
Bronisławowi Komorowskiemu - przed rokiem marszałkowi Sejmu - zarzucano budzący niesmak brak poszanowania żałoby narodowej i "przebieranie nogami, żeby tylko jak najszybciej przejąć władzę" po politykach z konkurencyjnego obozu - tych, którzy zginęli tragicznie pod Smoleńskiem. Po roku od tamtych wydarzeń te wyrażane "na gorąco" - w sytuacji tragedii narodowej - oceny tylko znajdują potwierdzenie. Zwłaszcza po wyznaniach prezydenta Bronisława Komorowskiego w sobotnim wydaniu "Gazety Wyborczej". Dzieląc się swoimi odczuciami po uzyskaniu informacji o katastrofie samolotu z prezydentem RP na pokładzie, Komorowski opowiadał, że wieść o tragedii zastała go podczas śniadania, w domu w Budzie Ruskiej na Sejeńszczyźnie, 285 kilometrów od Warszawy. Odpoczywał tam po zwycięskich prawyborach w Platformie Obywatelskiej mających wyłonić kandydata tej partii na prezydenta. Do ówczesnego marszałka Sejmu zadzwonił minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. "Padły dwa zdania. Że prawdopodobnie nikt nie przeżył i "szykuj się", bo zaszła okoliczność przewidziana w Konstytucji" - mówił Komorowski. Wtedy - jak stwierdził - sięgnął po tekst Konstytucji. "Po raz kolejny przeczytałem, że "Marszałek Sejmu tymczasowo, do czasu wyboru nowego Prezydenta Rzeczypospolitej wykonuje obowiązki Prezydenta Rzeczypospolitej" w razie jego śmierci. (...) Pierwszą więc moją myślą po telefonie Radka Sikorskiego była konstatacja, że sytuacja opisana w Konstytucji to nie żadna teoria, tylko absolutnie dramatyczna rzeczywistość. I dotarło do mnie, że jest źle, bardzo źle. I że w tragicznej dla Polski sytuacji muszę przejąć odpowiedzialność za państwo" - wspominał prezydent Komorowski.
Jeszcze w drodze do Warszawy organizował sobie sztab współpracowników mających zastąpić tych, którzy mieli być na pokładzie Tu-154M. Prezydentowa Anna Komorowska w tym samym wywiadzie opisywała błyskawiczne przejmowanie władzy przez męża jeszcze w samochodzie, w drodze do Warszawy. "Bronek jedną ręką trzymał kierownicę, a w drugiej miał telefon. Co chwila z kimś rozmawiał" - relacjonowała prezydentowa. Jeszcze zanim Bronisław Komorowski przybył do Warszawy, miał już "umówionego" - w osobie Jacka Michałowskiego - następcę śp. Władysława Stasiaka na stanowisko szefa Kancelarii Prezydenta. Niemal natychmiast zapadła też decyzja o zaproponowaniu gen. Stanisławowi Koziejowi stanowiska szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego.
Bronisław Komorowski opowiadał, iż w drodze z Budy Ruskiej do Warszawy wysłuchiwał komunikatów radiowych, w których podawano potencjalną listę pasażerów samolotu. "Już wtedy było pewne, że muszę natychmiast podjąć decyzje personalne" - skonstatował. I tłumaczył: "Zawsze ktoś coś powie. Mnie chodziło o zapewnienie ciągłości funkcjonowania ważnych instytucji państwa". To tylko wycinek wspomnień Komorowskiego o wydarzeniach z 10 kwietnia ubiegłego roku.
Ciąg dalszy mogliśmy obserwować na ekranach telewizorów bądź wyczytać w prasie. Tamtego dnia, po godzinie 14.00 marszałek Komorowski wygłosił publicznie oświadczenie w związku z katastrofą smoleńską. Ogłosił, że zginął prezydent Lech Kaczyński i w tej sytuacji, zgodnie z Konstytucją, obowiązki głowy państwa wykonuje marszałek Sejmu. Komorowski tłumaczył na łamach "Wyborczej", że rozmawiał z prezydentem Rosji Dmitrijem Miedwiediewem, od którego otrzymał depeszę kondolencyjną. Jedyną osobą wymienioną w niej z nazwiska, która zginęła w katastrofie, był prezydent Lech Kaczyński. Informację o odnalezieniu ciała prezydenta Kaczyńskiego podano blisko dwie godziny po wygłoszeniu oświadczenia przez marszałka Komorowskiego.
Pośpiech w przejmowaniu władzy znajdował potwierdzenie w kolejnych czynach marszałka Komorowskiego. Jeszcze na czas oficjalnych dni żałoby narodowej Komorowski, który w wyniku katastrofy stracił najpoważniejszego kontrkandydata w wyborach prezydenckich, a największa partia opozycyjna w związku z tym pozostawała wtedy jeszcze bez swojego kandydata, zaplanował konsultacje z największymi partiami w sprawie terminu przyspieszonych wyborów. Tymczasem nawet wymagane Konstytucją i ustawą o wyborze prezydenta napięte terminy w sprawie organizacji przyspieszonych wyborów w pełni mogły zostać dotrzymane, gdyby decyzję o ogłoszeniu daty wyborów przesunąć o kilka dni. Na swoim pośpiechu marszałek Komorowski mógł co najwyżej zyskać trochę wcześniejszą datę wyborów. Dopiero interwencja zarówno Lewicy, jak i Prawa i Sprawiedliwości sprawiła, iż konsultacje zostały przesunięte.
Artur Kowalski
Nasz Dziennik 2011-04-12
Autor: jc