PiS proponuje koalicję, Platforma zwleka
Treść
Prawo i Sprawiedliwość szybko przeszło od słów do czynów. Już w dzień po wystąpieniu Jarosława Kaczyńskiego o konieczności tworzenia szerokich koalicji, z których wyłączone powinny być jedynie partie postkomunistyczne, pojawiły się konkretne propozycje na Mazowszu czy w Świętokrzyskiem. Platforma Obywatelska niechętnym okiem patrzy na tak szybkie otwarcie negocjacji. Wolałaby poczekać do rozstrzygnięcia drugiej tury wyborów prezydentów w kilku miastach. Dzięki grze na ewentualny sojusz z "Lewicą i Demokratami" w Warszawie w najważniejszej z wyborczych dogrywek może wygrać Hanna Gronkiewicz-Waltz. Szef warszawskiego PiS Wojciech Dąbrowski poinformował, że otrzymał pełnomocnictwa do prowadzenia negocjacji z PO w sprawie zawarcia koalicji samorządowej nie tylko w Warszawie, lecz także w innych miejscach na Mazowszu. - Proponujemy PO koalicję w Warszawie, w sejmiku wojewódzkim, a także w dużych miastach i powiatach Mazowsza, w których będzie to możliwe - podkreślił Dąbrowski. W Świętokrzyskiem wybory wygrało PSL, które ma ośmiu radnych. Tylko o jednego mniej mieć będzie PiS. Pięć mandatów uzyskała lewica, która w poprzedniej kadencji rządziła z ludowcami, cztery PO, a jedno miejsce w sejmiku przypadło komitetowi wybranego na kolejną kadencję prezydenta Wojciecha Lubawskiego, popieranego przez PiS. Regionalny lider PiS Przemysław Gosiewski w liście do szefa wojewódzkiego PSL Adama Jarubasa zaproponował utworzenie w sejmiku i zarządzie województwa świętokrzyskiego koalicji obejmującej PSL, PO, Samoobronę, Stowarzyszenie Samorząd 2002 i PiS. Napisał m.in., że "istnieje potrzeba bliskiej współpracy rządowo-parlamentarno-samorządowej ugrupowań i organizacji działających na terenie województwa". Ale ludowcy zdradzają, że znacznie bliżej im do porozumienia z SLD i PO. Taki układ miałby 18 mandatów. PO nie widzi potrzeby koalicji Propozycja Dąbrowskiego doczekała się odpowiedzi równie szybko, nawet bardziej stanowczej niż ta od Jarubasa. Kandydatka na prezydenta Warszawy i liderka stołecznej PO Hanna Gronkiewicz-Waltz uważa, że w stolicy w ogóle nie ma potrzeby zawiązywania koalicji. Sprawne rządzenie miastem ma zapewnić współpraca wszystkich radnych i realizacja dobrego programu. Powiedziała, że nie prowadzi żadnych negocjacji z liderem SDPL Markiem Borowskim w sprawie udzielenia jej poparcia w drugiej turze wyborów. Takie stanowisko kandydatki PO nie dziwiłoby jeszcze w poniedziałek. Już jednak przedwczoraj stało się jasne, że Platforma nie wygrała wyborów w stolicy na tyle, by móc samodzielnie nią rządzić. Będzie dysponować 27 mandatami w 60-osobowej radzie. I albo dogada się z PiS, które ma 22 radnych, albo z "Lewicą i Demokratami", którzy będą mieć 11-osobowy klub. Gronkiewicz-Waltz jest pewna, że jeśli zostanie prezydentem stolicy, bez formalnej koalicji współpraca ułoży się jej pomyślnie i z jedną, i z drugą stroną lokalnej sceny politycznej. Posłanka zaprzeczyła, że Platforma prowadzi w stolicy rozmowy koalicyjne. Przyznała, że zrobiła sobie "sprawdzian prawniczy" i ponownie sięgnęła do ustawy o samorządzie terytorialnym. - Wynika z niej - mówiła Gronkiewicz-Waltz - że jak jest dobry zarząd, dobry i skuteczny prezydent, to można bardzo dużo zrobić, współpracując z radnymi, z ludźmi dobrej woli, dla dobra mieszkańców Warszawy. - Niekoniecznie trzeba mieć jakieś koalicje, zwłaszcza że stolica tak naprawdę te koalicje miała i nic z nich dobrego dla Warszawy nie wyniknęło - podkreśliła Gronkiewicz-Waltz. Unikała jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, czy w samorządzie warszawskim Platformie bliżej jest do SLD, czy do PiS. Jak powiedziała, "powinniśmy zostawić tę wielką politykę i trzeba w Warszawie budować mosty, remontować ulice i oświetlać stolicę". - Takie deklaracje [w sprawie koalicji] nie są potrzebne na szczeblu samorządu, to nie jest tworzenie rządu, to jest wreszcie skuteczne zarządzanie po wielu latach marazmu i zastoju w Warszawie - dodała posłanka PO. Stanowczo zaprzeczyła też, jakoby Borowski czy Kazimierz Marcinkiewicz mieli u niej jakiekolwiek szanse na stanowiska wiceprezydentów. - Do czasu, kiedy ten pojedynek się nie rozstrzygnie [w Warszawie - przyp. red.], po obu stronach będzie dość ograniczona wola jakiejkolwiek rzetelnej dyskusji o przyszłości - powiedział wczoraj w jednym z wywiadów inny lider PO, Jan Rokita. Wszystko wskazuje więc na to, że Platforma będzie starała się grać na czas i odwlekać decyzję o zawieraniu koalicji tak samo, jak miało to miejsce rok temu. Strategia PO i PiS wydaje się identyczna. Wówczas PiS parło do negocjacji, a Platforma tonowała te zabiegi. Dziś w Warszawie będzie tak samo, ale już np. w Wielkopolsce manewr ten może się nie powieść. W Poznaniu o prezydenturę rywalizować będzie Ryszard Grobelny z posłanką PO Marią Pasło-Wiśniewską. W sejmiku wygrała PO (15 mandatów) i pewnie chciałaby rządzić z ludowcami (7 mandatów). Być może jednak dokooptowanie do tej koalicji PiS (12 mandatów) sprawi, że w drugiej turze Jacek Tomczak poprze Pasło-Wiśniewską. Praktycznie tylko wtedy ma ona szansę pokonać Grobelnego. Z lewicą także PO gra jednak na czas. Donaldowi Tuskowi niezbyt spodobała się wtorkowa deklaracja premiera o tworzeniu szerokich koalicji w sejmikach. - Od polityka pełniącego tak odpowiedzialne funkcje oczekiwałbym, by słowa coś znaczyły - skomentował wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego. Zdaniem lidera PO, to "histeryczna reakcja na porażkę w wyborach samorządowych". Tusk zadeklarował, że Platforma będzie się starała podejmować współpracę "wszędzie tam, gdzie to jest niezbędne, gdzie brakuje większości", ale w grę wchodzą partnerzy z obu stron sceny politycznej. - Wszędzie w sejmikach wojewódzkich będziemy współpracować z PSL. Będą miejsca, gdzie będziemy współpracowali z PiS, będą miejsca w Polsce, gdzie będziemy współpracowali z SLD - wyjaśnił. Jeszcze w poniedziałek Tusk mówił stanowcze "nie" dla koalicji z SLD. - Proces rządzenia niesie za sobą bardzo często konieczność współpracy nie tylko tych, którzy są sobie ideowo bliscy. Demokracja parlamentarna polega na kompromisach politycznych - te słowa wypowiedział wczoraj Jan Rokita. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że gdy PiS zawierało koalicję z LPR i Samoobroną, Platforma miała na temat "zdolności koalicyjnej" zdecydowanie inną opinię. Ostatecznie w wyborach do sejmików wojewódzkich najwięcej mandatów zdobyła PO - 186. Drugie miejsce zajęło PiS - 170 radnych. Trzecią lokatę, głównie dzięki zblokowaniu się z PO, zajęło PSL - 83 mandaty. Czwartym komitetem została "Lewica i Demokraci" - 66 miejsc w sejmikach. Samoobrona uzyskała 37 mandatów, LPR zaledwie 11. W sejmiku opolskim 7 miejsc zajmą radni Mniejszości Niemieckiej, a w świętokrzyskim 1 mandat przypadł Porozumieniu Samorządowemu Wojciecha Lubawskiego. Mikołaj Wójcik "Nasz Dziennik" 2006-11-16
Autor: wa