Przejdź do treści
Przejdź do stopki

PR ważniejszy niż życie

Treść

Dyskutując o wielkości polskiego kontyngentu w Afganistanie, politycy nie biorą pod uwagę bezpieczeństwa żołnierzy i potrzeb operacyjnych - twierdzą wojskowi. - Jestem przekonany, że dowódca na miejscu w Afganistanie nawet nie wie, że mu się nazwa misji zmieniła - mówi gen. Roman Polko, były szef jednostki specjalnej GROM.

Trzon X zmiany PKW w Afganistanie ma stanowić 800 żołnierzy z 15. giżyckiej brygady zmechanizowanej z jednostek w Giżycku i Orzyszu, dowódcą będzie gen. bryg. Piotr Błazeusz. Ostateczną decyzję o wielkości kontyngentu ma podjąć prezydent Bronisław Komorowski. - Powoli przechodzimy z systemu operacyjno-bojowego na system szkoleniowo-organizacyjny. Pomniejszenie kontyngentu o 100 żołnierzy i pozostawienie 200 żołnierzy w obwodzie w kraju jest pierwszym krokiem zmian, jakie będą zachodzić w X zmianie i w następnych przez kolejne lata - tłumaczy Jacek Sońta, rzecznik prasowy MON. Pytany, czy ograniczenie liczby kontyngentu pociągnie za sobą ograniczenie liczby zadań realizowanych w Afganistanie, stwierdził, że zmianie ulegnie jedynie charakter tych zadań. X zmiana ma być zmianą przejściową.

Powtórka z przeszłości
Rządową ścieżką w sprawie Afganistanu zaniepokojony jest gen. dyw. dr Roman Polko, były dowódca jednostki specjalnej GROM. Według niego, powtarza się scenariusz błędów z przeszłości, jaki zastał minister Aleksander Szczygło w Iraku. Wówczas również zmianie ulegała nazwa misji, mimo że nasi żołnierze pełnili podobne zadania bojowe. - O misji w Iraku mówiło się najpierw, że jest bojowa, później stabilizacyjna, stabilizacyjno-szkoleniowa i w końcu szkoleniowa. I w związku z tym można było wycofywać żołnierzy, wysyłać więcej oficerów wyższych rangą. Tylko że gdy pojechałem wtedy do Iraku i porozmawiałem ze swoim podwładnym, chorążym z pułku specjalnego komandosów, to usłyszałem: "Dowódco, my tu nie mamy w ogóle kogo wysyłać w pole. Kontyngent liczy 800 ludzi, a nas do roboty jest tylko 140-150" - relacjonuje gen. Polko. Szczygło umocnił misję, dzięki czemu więcej żołnierzy działało w polu. Zadania te realizował w praktyce gen. Tadeusz Buk, który zginął na Siewiernym w ubiegłym roku. W opinii Polki, zmniejszanie kontyngentu naraża żołnierzy na niebezpieczeństwo i jest czystym zabiegiem PR-owskim na potrzeby wyborów. - Rozumiem, że nie bazujemy na rzeczywistej sytuacji w Afganistanie, tylko na naszym chciejstwie. Nagle zaczynamy inaczej nazywać naszą misję, a w praktyce nic się nie zmienia. Jest ten sam sektor naszej odpowiedzialności, a poziom bezpieczeństwa wcale nie uległ poprawie, można wręcz oczekiwać, że na wiosnę znów się pogorszy. Nie ma taktycznego, operacyjnego uzasadnienia, żeby liczba kontyngentu uległa zmianie. Mówienie o systemie szkolno-organizacyjnym to czysto PR-owska zagrywka, która nie ma nic wspólnego z rzeczywistością - podkreśla Polko. Podobne zdanie ma gen. bryg. dr Tomasz Bąk, dowódca 21. Brygady Strzelców Podhalańskich w latach 2008-2010, który dwa razy uczestniczył w misji stabilizacyjnej w Iraku jako szef Oddziału Szkolenia Wielonarodowej Dywizji Centrum-Południe (2004 r.) i zastępca dowódcy polskiej brygady (2005-2006). Jak podkreśla gen. Bąk, warunkiem wyjścia polskiego kontyngentu z Afganistanu jest osiągnięcie zakładanych celów: ustabilizowanie sytuacji na tyle, by można było przekazać odpowiedzialność za bezpieczeństwo siłom lokalnym. W obecnej sytuacji nie jest to jednak możliwe. - To jest warunek bardzo ważny, nie tylko dlatego, żeby jakoś spełnić zadania i cele misji, które zostały określone, ale również po to, by w miarę bezpiecznie móc wycofywać nasze wojska z tego terenu. Nie ukrywajmy - jeśli sytuacja nie jest stabilna, to wycofywanie kontyngentu jest bardzo trudne - zaznacza gen. Bąk. Jak podkreśla, sam miał okazję obserwować wycofywanie kontyngentu hiszpańskiego z Iraku i nie było to wcale takie proste. Generał Bąk tłumaczy, że zmniejszanie kontyngentu o stu żołnierzy musi mieć konkretny wpływ na zmianę realizowanych zadań. - Zgadzam się z poglądem, że nazywanie misji szkolno-organizacyjnej ma jedynie wydźwięk medialny. Ma to być sygnał dla wyborców, że rozpoczynamy wycofywanie żołnierzy z Afganistanu. Tymczasem, jeśli decydujemy się na zmniejszanie kontyngentu, to powinniśmy mówić jednocześnie o zmniejszaniu zakresu zadań, które mamy do realizacji - dodaje Bąk.

W Afganistanie niebezpiecznie
- Wycofanie nie powinno nosić znamion panicznej ucieczki. To powinna być dobrze skoordynowana akcja wojskowa, zaplanowana przez odpowiedzialnych dowódców, którzy wyznaczają jakieś etapy - mówi gen. Polko. Generał Bąk zwraca uwagę, że jeśli zostawimy obszar odpowiedzialności bez tzw. pokrycia operacyjnego, to będzie to gratka dla strony przeciwnej, czyli talibów. - Jeśli ilość naszych sił będzie za mała, nie poradzimy sobie, bo przeciwnik na pewno to w jakiś sposób zauważy. W ten sposób narazimy życie naszych żołnierzy, którzy tam zostaną - tłumaczy. Zresztą nawet gen. Waldemar Skrzypczak, doradca ministra obrony, zwracał już wcześniej uwagę, że patrząc na nasz obszar odpowiedzialności na misji w Afganistanie, z punktu widzenia wojskowego, naszych żołnierzy jest tam wciąż za mało. - Jestem przekonany, że dowódca na miejscu w Afganistanie nawet nie wie, że mu się nazwa misji zmieniła. Oczywiście nie przyzna się do tego, przecież nie będzie podważał wiarygodności swoich wyższych przełożonych - mówi gen. Polko. Uważa, iż zmiana nazwy misji z bojowej na szkolno-organizacyjną tworzy niebezpieczną sytuację. Jak tłumaczy, będziemy mówić, że wysyłamy żołnierzy na misję szkoleniową, a ona przecież nie jest szkoleniową, tylko w dalszym ciągu antyterrorystyczną, szczególnie niebezpieczną, a nasi żołnierze ponoszą i będą ponosili takie samo ryzyko. Polko zauważa ponadto, że gen. Błazeusz będzie dowodził mniejszą liczbą żołnierzy niż on, będąc dowódcą batalionu w Kosowie. - Nazywamy to brygadą, a będzie to miało mniej ludzi niż mój kontyngent w Kosowie, gdzie ja byłem podpułkownikiem. Skoro wycofujemy żołnierzy i mamy tam siły wielkości batalionu, to wyślijmy tam podpułkownika, żeby tym batalionem dowodził, a nie udawajmy, że wysyłamy brygadę - podkreśla Polko. Generał przypomina sytuację w Iraku, gdy z powodu braku sprzętu i małej liczby żołnierzy na włosku wisiał los polskiej bazy atakowanej z zewnątrz przez przeciwnika. Nasi żołnierze nie mieli sił, żeby zapewnić bezpieczeństwo bazie, wysłać dodatkowe patrole czy spowodować, by siły natychmiastowego reagowania mogły odpowiedzieć na bezpośrednie uderzenia, nie mówiąc o zapewnieniu bezpieczeństwa na obszarze odpowiedzialności. - Wszystkie przedsięwzięcia, które związane są m.in. z ochroną bazy i bezpieczeństwem własnym żołnierzy, są sprawą podstawową i do tego trzeba mieć odpowiednią liczbę żołnierzy. Obrona naszej bazy to nie jest tylko obrona wewnętrzna, lecz tzw. obrona aktywna, czyli pokazywanie siły poprzez aktywność na zewnątrz ma odstraszać przeciwnika. Jeśli zamkniemy się tylko i wyłącznie w bazie i nastawimy na jej obronę, to musimy mieć świadomość, że będziemy coraz częściej nękani przez przeciwnika - podkreśla gen. Bąk.

Piotr Czartoryski-Sziler

Nasz Dziennik 2011-09-22

Autor: au