Prawda nie jest naiwna
Treść
"Nic nie jest lepsze od prawdy" - artykuł Marka Jurka w tygodniku "Gość Niedzielny"
Jaki jest „Czerwony Dany” Cohn-Bendit, każdy mógł zobaczyć. Hasłem paryskiego maja ’68 było „Zakazuje się zakazywać”. Jednak „zakazuje się zakazywać” nie znaczy wcale „zakazuje się nakazywać”. Nakazywać należy i wolno. Szczególnie nakazywać powinna władza, która chce znosić zakazy. A ci, którzy ich bronią, powinni sobie dobrze zapamiętać, że „nie ma wolności dla wrogów wolności!”.
Jeden z przywódców europejskiej socjaldemokracji powiedział mi przed dwoma laty, że „od Waszego (czyli Europy Środkowej) wejścia do Unii, o wiele trudniej jest prowadzić politykę, sprawy już ustalone trzeba dyskutować na nowo”. Trzeba dyskutować nawet – jak widać – z takimi przywódcami jak Vaclav Klaus, który otwarcie przed swym wyborem mówił, że nie chce przyszłości, w której „małżeństwo będzie instytucją zagrożoną wymarciem, a w ratuszu pojawiać się będą wyłącznie pary w celu rejestracji związków partnerskich, gdzie starych i chorych będziemy z litości pozbawiać życia”, ani „przyszłości, w której Republika Czeska nie ma bronić swoich interesów, a tylko biernie poddawać się woli urzędników z tej czy innej instytucji międzynarodowej”. Co więcej, wraz z zaczynającą się za parę dni czeską prezydencją w Unii prezydent Klaus będzie mógł podobne rzeczy mówić i proponować (!) Europie. Nie ma sensu przeceniać półrocznej prezydencji, ale to jest szansa na jakiś krok ku rzeczywistej jedności. Choć na chwilę urzędowa Europa zobaczy kawałek rzeczywistej Europy, która jest – choć w marzeniach eurokratów powinno jej nie być.
Na taśmach Klausa Cohn-Bendit niczym mnie nie zdziwił. Ale zaskoczył mnie bardzo Brian Crowley z irlandzkiej Partii Republikańskiej, jeden z przywódców Unii Europy Narodów w Brukseli. Jego twierdzenie, że spotkanie prezydenta Klausa z Declanem Ganleyem, przywódcą referendalnego „nie” dla traktatu lizbońskiego, obraża naród irlandzki, bo Ganley nie zasiada w parlamencie – to rzeczywiście wprowadzenie standardu dyplomatycznego, którego do tej pory Europa nie znała. Wobec tego twierdzenia, wykluczającego z debaty europejskiej społeczeństwo cywilne, uwaga prezydenta Klausa, że to język, którego u nas nie słyszeliśmy od dziewiętnastu lat, traci zupełnie retoryczny charakter. Szkoda, bo Fianna Fáil to partia o pięknej tradycji, a Brian Crowley to sympatyczny człowiek. Szkoda, ale lepiej wiedzieć, jaką w Parlamencie Europejskim mamy prawicę.
O tym, że prawda nie jest naiwna, przypomniał znowu Rzym. Stolica Apostolska odmówiła poparcia rezolucji ONZ wzywającej do niekaralności homoseksualizmu. Oczywiście rzecz będzie zgorszeniem dla liberałów, a głupstwem dla pragmatyków, ale odpowiedzialność i popularność to dwie różne rzeczy. Homoseksualizm nigdzie w krajach katolickich nie jest karany, również tam, gdzie etyka katolicka ma wpływ na prawodawstwo. Nie jest karany nie dlatego, żeby był prawem; Kościół wyraźnie mówi (w wydanej za pontyfikatu Jana Pawła II deklaracji Kongregacji Nauki Wiary Omosessualità, art. 10), że „nie istnieje prawo do homoseksualizmu”. Natomiast homoseksualiści, nie nabywając żadnych praw z tytułu i dla swego homoseksualizmu, w niczym też nie tracą prawa do naszego współczucia. Karalność homoseksualizmu nie jest problemem świata chrześcijańskiego. Problemem w naszym świecie staje się karalność krytyki homoseksualizmu. W Parlamencie Europejskim trwa właśnie debata nad wezwaniem państw do karania przywódców religijnych i politycznych, którzy krytykują homoseksualizm. A jak zauważył przedstawiciel Ojca Świętego przy ONZ abp Celestino Migliore, postulowane antychrześcijańskie represje to tylko konsekwencja polityki szczególnej ochrony homoseksualistów, pochodnej konceptu „prawa do homoseksualizmu”.
Skoro karalność homoseksualizmu nie jest problemem cywilizacji zachodniej, to czy powinna być centralnym problemem polityki praw człowieka Zachodu wobec świata niechrześcijańskiego? Dziś, w czasie ciągle trwających mordów na chrześcijanach w północnowschodnich Indiach, gdy w komunistycznych Chinach katoliccy biskupi umierają w więzieniach, a podarowanie znajomym Pisma Świętego w prezencie na Boże Narodzenie jest przestępstwem, gdy w Arabii Saudyjskiej zakazany jest jakikolwiek kult chrześcijański, robienie z homoseksualizmu centralnego problemu polityki praw człowieka to dowód moralnego obłędu. Chateaubriand pisał, że papieże zawsze byli obrońcami praw człowieka. Dziś Benedykt XVI pyta świat chrześcijański, co uważa za prawa człowieka i co robi, by ich naprawdę bronić. I profesor Ratzinger oczekuje poważnej odpowiedzi.
Życie biegnie, niesie troski i nadzieje, ale pora je na chwilę odłożyć. Nadchodzi Boże Narodzenie, w kościele w różową niedzielę już śpiewaliśmy „Radujcie się”, więc się cieszmy. Zastanawiałem się, jak to jest, że choć Boże Narodzenie miało miejsce dwa tysiące lat temu, ciągle przeżywamy je na nowo, jakby miało nastąpić dopiero teraz, w noc rozpoczętą Wigilią? Znalazłem ostatnio wyjaśnienie u Piusa XII, w Mediator Dei: rok liturgiczny nie jest odtwarzaniem minionych zdarzeń, to raczej sam Chrystus idzie naprzód i przychodzi, byśmy się mogli duchowo do Niego zbliżyć… Idzie, już jest, więc idźmy do żłóbka i radujmy się!
Artykuł z numeru 52/2008 tygodnika "Gość Niedzielny
Jaki jest „Czerwony Dany” Cohn-Bendit, każdy mógł zobaczyć. Hasłem paryskiego maja ’68 było „Zakazuje się zakazywać”. Jednak „zakazuje się zakazywać” nie znaczy wcale „zakazuje się nakazywać”. Nakazywać należy i wolno. Szczególnie nakazywać powinna władza, która chce znosić zakazy. A ci, którzy ich bronią, powinni sobie dobrze zapamiętać, że „nie ma wolności dla wrogów wolności!”.
Jeden z przywódców europejskiej socjaldemokracji powiedział mi przed dwoma laty, że „od Waszego (czyli Europy Środkowej) wejścia do Unii, o wiele trudniej jest prowadzić politykę, sprawy już ustalone trzeba dyskutować na nowo”. Trzeba dyskutować nawet – jak widać – z takimi przywódcami jak Vaclav Klaus, który otwarcie przed swym wyborem mówił, że nie chce przyszłości, w której „małżeństwo będzie instytucją zagrożoną wymarciem, a w ratuszu pojawiać się będą wyłącznie pary w celu rejestracji związków partnerskich, gdzie starych i chorych będziemy z litości pozbawiać życia”, ani „przyszłości, w której Republika Czeska nie ma bronić swoich interesów, a tylko biernie poddawać się woli urzędników z tej czy innej instytucji międzynarodowej”. Co więcej, wraz z zaczynającą się za parę dni czeską prezydencją w Unii prezydent Klaus będzie mógł podobne rzeczy mówić i proponować (!) Europie. Nie ma sensu przeceniać półrocznej prezydencji, ale to jest szansa na jakiś krok ku rzeczywistej jedności. Choć na chwilę urzędowa Europa zobaczy kawałek rzeczywistej Europy, która jest – choć w marzeniach eurokratów powinno jej nie być.
Na taśmach Klausa Cohn-Bendit niczym mnie nie zdziwił. Ale zaskoczył mnie bardzo Brian Crowley z irlandzkiej Partii Republikańskiej, jeden z przywódców Unii Europy Narodów w Brukseli. Jego twierdzenie, że spotkanie prezydenta Klausa z Declanem Ganleyem, przywódcą referendalnego „nie” dla traktatu lizbońskiego, obraża naród irlandzki, bo Ganley nie zasiada w parlamencie – to rzeczywiście wprowadzenie standardu dyplomatycznego, którego do tej pory Europa nie znała. Wobec tego twierdzenia, wykluczającego z debaty europejskiej społeczeństwo cywilne, uwaga prezydenta Klausa, że to język, którego u nas nie słyszeliśmy od dziewiętnastu lat, traci zupełnie retoryczny charakter. Szkoda, bo Fianna Fáil to partia o pięknej tradycji, a Brian Crowley to sympatyczny człowiek. Szkoda, ale lepiej wiedzieć, jaką w Parlamencie Europejskim mamy prawicę.
O tym, że prawda nie jest naiwna, przypomniał znowu Rzym. Stolica Apostolska odmówiła poparcia rezolucji ONZ wzywającej do niekaralności homoseksualizmu. Oczywiście rzecz będzie zgorszeniem dla liberałów, a głupstwem dla pragmatyków, ale odpowiedzialność i popularność to dwie różne rzeczy. Homoseksualizm nigdzie w krajach katolickich nie jest karany, również tam, gdzie etyka katolicka ma wpływ na prawodawstwo. Nie jest karany nie dlatego, żeby był prawem; Kościół wyraźnie mówi (w wydanej za pontyfikatu Jana Pawła II deklaracji Kongregacji Nauki Wiary Omosessualità, art. 10), że „nie istnieje prawo do homoseksualizmu”. Natomiast homoseksualiści, nie nabywając żadnych praw z tytułu i dla swego homoseksualizmu, w niczym też nie tracą prawa do naszego współczucia. Karalność homoseksualizmu nie jest problemem świata chrześcijańskiego. Problemem w naszym świecie staje się karalność krytyki homoseksualizmu. W Parlamencie Europejskim trwa właśnie debata nad wezwaniem państw do karania przywódców religijnych i politycznych, którzy krytykują homoseksualizm. A jak zauważył przedstawiciel Ojca Świętego przy ONZ abp Celestino Migliore, postulowane antychrześcijańskie represje to tylko konsekwencja polityki szczególnej ochrony homoseksualistów, pochodnej konceptu „prawa do homoseksualizmu”.
Skoro karalność homoseksualizmu nie jest problemem cywilizacji zachodniej, to czy powinna być centralnym problemem polityki praw człowieka Zachodu wobec świata niechrześcijańskiego? Dziś, w czasie ciągle trwających mordów na chrześcijanach w północnowschodnich Indiach, gdy w komunistycznych Chinach katoliccy biskupi umierają w więzieniach, a podarowanie znajomym Pisma Świętego w prezencie na Boże Narodzenie jest przestępstwem, gdy w Arabii Saudyjskiej zakazany jest jakikolwiek kult chrześcijański, robienie z homoseksualizmu centralnego problemu polityki praw człowieka to dowód moralnego obłędu. Chateaubriand pisał, że papieże zawsze byli obrońcami praw człowieka. Dziś Benedykt XVI pyta świat chrześcijański, co uważa za prawa człowieka i co robi, by ich naprawdę bronić. I profesor Ratzinger oczekuje poważnej odpowiedzi.
Życie biegnie, niesie troski i nadzieje, ale pora je na chwilę odłożyć. Nadchodzi Boże Narodzenie, w kościele w różową niedzielę już śpiewaliśmy „Radujcie się”, więc się cieszmy. Zastanawiałem się, jak to jest, że choć Boże Narodzenie miało miejsce dwa tysiące lat temu, ciągle przeżywamy je na nowo, jakby miało nastąpić dopiero teraz, w noc rozpoczętą Wigilią? Znalazłem ostatnio wyjaśnienie u Piusa XII, w Mediator Dei: rok liturgiczny nie jest odtwarzaniem minionych zdarzeń, to raczej sam Chrystus idzie naprzód i przychodzi, byśmy się mogli duchowo do Niego zbliżyć… Idzie, już jest, więc idźmy do żłóbka i radujmy się!
Artykuł z numeru 52/2008 tygodnika "Gość Niedzielny
Autor: wa