Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Prawo i Sprawiedliwość podzieli się doświadczeniem

Treść

Z posłem Maksem Kraczkowskim (PiS), wiceprzewodniczącym sejmowej Komisji
Gospodarki, rozmawia Artur Kowalski


Czego spodziewa się Pan po jutrzejszym spotkaniu premiera Donalda Tuska i prezesa Prawa i Sprawiedliwości Jarosława Kaczyńskiego?
- Myślę, że podczas rozmowy może dojść do bardzo cennego dla premiera Donalda Tuska transferu wiedzy. Prawo i Sprawiedliwość dysponuje realnym programem, opartym na podstawach merytorycznych, naukowych, ale także na doświadczeniu związanym ze sprawowaniem rządów w latach 2005-2007. Premier Tusk być może targany sprzecznymi informacjami, jakie docierają do niego z różnych środowisk o charakterze lobbingowym czy nazwijmy to eksperckim, nie jest w stanie już od ponad roku wypracować rozwiązań ważnych z punku widzenia społeczeństwa, np. w kwestii ochrony zdrowia czy prywatyzacji szpitali. Raz jesteśmy informowani, że prywatyzacja będzie miała miejsce, innym razem, że nie, albo że będzie, ale w sposób pośredni. Miarą dojrzałości rządu jest troska o obywateli. My tej troski nie widzimy. Do omówienia jest wiele tematów gospodarczych, o których premier Tusk powinien porozmawiać z Jarosławem Kaczyńskim. Na pewno ważna jest sprawa budżetu państwa i założeń budżetowych. Fakt, że do niedawna minister finansów Jacek Rostowski zakładał, że tempo wzrostu produktu krajowego brutto w Polsce osiągnie 4,8 proc., pokazuje, że rząd nie ma w swoim gronie odpowiedzialnych ekonomistów i tworzona jest polityka na zasadzie "sufit-podłoga". To w ogóle sukces, że premier zauważa, iż jest kryzys. Pozostaje też wiele kwestii społecznych. Jeżeli przyjrzymy się procentowej liczbie osób mających więcej niż 2 dzieci, korzystających bądź zmuszonych do korzystania z pomocy państwa, to zdamy sobie sprawę również z tego, że te podwyżki płac, ta poprawa poziomu życia mieszkańców, o których mówił Donald Tusk i Platforma Obywatelska, to tylko mrzonka.

Prezes PiS będzie więc doradzał premierowi?
- To nie tylko doradztwo. Nasz program jest realny. Mamy swoją wizję tego, co należy zrobić, i chcemy ją udostępnić innym. Zależy nam na tym, żeby ta nasza wiedza nie była zastrzeżona tylko dla nas, ale aby została faktycznie wykorzystana.

Liczy Pan na to, że Platforma Obywatelska i rząd dadzą się przekonać i zaczną nagle realizować program Prawa i Sprawiedliwości?
- W wielu wypadkach ustawy przygotowane jeszcze przez gabinet Jarosława Kaczyńskiego były przedmiotem prac w tej kadencji Sejmu i zostały wniesione przez gabinet Donalda Tuska pod obrady Wysokiej Izby praktycznie bez większych zmian. O tym oczywiście premier Tusk nie mówił. My mamy tę świadomość, że trafiły do Sejmu, i się z tego cieszymy. Nie zastrzegamy sobie praw autorskich. To są ustawy pisane dla Polaków, a nie dla naszej satysfakcji.

A jeśli chodzi o wsparcie dla inicjatyw rządu PO - PSL, czy w jakiś sposób jesteście w stanie pomóc rządzącym?
- Na pewno rolą opozycji nie jest pisanie ustaw dla rządu. Ale możemy mobilizować gabinet PO - PSL do pracy i odpowiedniego prowadzenia polityki. A jest to potrzebne zwłaszcza w sytuacji tej polityki dezinformacji. Bo jeżeli w jednym tygodniu rząd przedstawia założenia do budżetu i słyszymy, że żadnego kryzysu nie ma, a za dwa tygodnie minister Rostowski tłumaczy, że tak naprawdę kryzys już się w Polsce skończył, a po paru następnych tygodniach z kolei premier Tusk mówi, że kryzys się zbliża, i zarządza cięcia w wydatkach, to mamy do czynienia z bardzo niewłaściwie prowadzoną polityką. Ale rządowi możemy również zaoferować pomocną dłoń w postaci przygotowanego przez nas pakietu antykryzysowego. Chcemy pokazać, że jesteśmy otwarci i gotowi do dyskusji. Czekamy na propozycje projektów ustaw, w sprawie których moglibyśmy współpracować, aby kryzys odcisnął jak najmniejsze piętno na Polsce.

PO i PiS różnią się jednak w ocenie zastosowania pewnych instrumentów. Premier i minister finansów twardo obstają przy tym, aby zmniejszać deficyt budżetowy, Prawo i Sprawiedliwość mówi natomiast, że w tych kryzysowych czasach deficyt trzeba zwiększyć. Do wielu osób trafia argument, abyśmy cięli deficyt, bo później drogo będą nas kosztowały te zaciągnięte długi. Dlaczego więc mielibyśmy się jeszcze bardziej zadłużać?
- Dlatego że powinniśmy wspierać inwestycje i dorzucać pieniędzy do puli środków mogących pomóc w absorpcji środków unijnych. Tak aby przez wsparcie inwestycji i konsumpcji starać się odwrócić te niedobre tendencje. Zwracali na to niedawno uwagę również eksperci niemieckiego "Die Welt". Bardzo krytycznie ocenili działania rządu premiera Tuska, podkreślając, że Polska wybiera najgorszą z możliwych dróg, gdyż obniżając deficyt budżetowy, PO i PSL będą pogłębiały grożący Polsce kryzys. Myślę, że jeżeli premier nie zweryfikuje swej postawy i będzie za wszelką cenę starał się w Polsce wprowadzić euro i temu celowi podporządkowywał politykę, Polacy bardzo boleśnie odczują ten brak odpowiedzialnych decyzji. Polityka obrana przez rząd prowadzi donikąd i wynika - jak sądzę - albo z niedostatecznych informacji, albo z braku refleksji, jak powinno się w podobnych sytuacjach działać.

Do Pana jako wiceprzewodniczącego sejmowej Komisji Gospodarki docierają na pewno informacje o tym, co najbardziej doskwiera dziś polskim przedsiębiorcom w kontekście obserwowanego spowolnienia gospodarczego...
- Na pewno naszym przedsiębiorcom nie służy niepewność. Na przykład na rynku deweloperskim obserwujemy mocne wyhamowanie obrotów. Ludzie mają świadomość zbliżającego się kryzysu, ale niepewni tego, co on przyniesie, nie decydują się na zaciąganie kredytów i zakup mieszkań. Dlatego mieszkania tracą wartość na rynku, deweloperzy ogłaszają coraz to nowe promocje i starają się nakłonić do zakupu tych już wybudowanych. Ale z czasem, kiedy te promocyjne akcje się zakończą, będzie spory kłopot z zastojem na rynku mieszkaniowym. A przypominam, że jest to istotny z punktu widzenia gospodarki sektor, który z jednej strony może gospodarkę napędzać, a z drugiej może implikować trudności związane z kryzysem. Na pewno kłopotem z punktu widzenia przedsiębiorców są tzw. opcje walutowe. Ponadprzeciętne wahania kursów walut spowodowały olbrzymie straty.
Jeśli natomiast przyjrzymy się gospodarce jako całości, to przede wszystkim szkodzi mniejsza ilość pieniądza na rynku. Ludzie zastanawiają się nad wydaniem każdej złotówki, spada konsumpcja, wobec czego pieniędzy jest mniej. Wskutek tego mniej pieniędzy trafia do przedsiębiorców, stąd większe cięcia w wydatkach firm, a w efekcie mamy kolejne doniesienia o zwolnieniach pracowników. Rząd powinien podjąć poważną refleksję nad zwiększeniem deficytu. Jeżeli nie zostaną dopuszczone do rynku pieniądze, jeżeli nie doprowadzimy do zwiększenia absorpcji środków unijnych, to kryzys będzie się pogłębiał.

Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2009-02-10

Autor: wa