Puchar Świata w biatlonie - czas na Vancouver
Treść
Sytuacja Tomasza Sikory jest przedziwna. Teoretycznie nasz najlepszy biatlonista prowadzi w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata, ale tak naprawdę musi... odrabiać stratę do zajmującego drugie miejsce Norwega Ole Einara Bjoerndalena. Do zakończenia zmagań pozostało jeszcze osiem indywidualnych startów, najbliższe odbędą się na olimpijskich arenach w Vancouver.
Dziś Sikora jest liderem pucharowych zmagań, z przewagą 23 punktów nad Bjoerndalenem. Mimo to nie może cieszyć się pełnym komfortem, bo tak naprawdę do utytułowanego Norwega traci. Wszystko przez regulamin pucharowych zmagań zakładający, że na koniec sezonu każdemu zawodnikowi zostaną odjęte punkty za trzy najgorsze starty. Problem Polaka tkwi w tym, iż te najsłabsze wcale nie były takie złe. Sikora brał bowiem udział we wszystkich zawodach PŚ, w najgorszych zajmował 19., 16. i 12. miejsce, zdobywając w nich aż 76 punktów. Dobra, ustabilizowana forma naszego reprezentanta teraz okazuje się paradoksalnie kłopotem, nie ma wyjścia, musi już do ostatniego biegu spisywać się nadzwyczajnie i zajmować miejsce lepsze od najbardziej utytułowanego biatlonisty wszech czasów. To łatwe nie będzie, ponieważ Bjoerndalen marzy o Kryształowej Kuli, ale nie jest to nierealne.
Szkoda tylko, iż ostatnie tygodnie nie były dla Sikory najlepsze. Najpierw, mimo ogromnych nadziei, nie udało mu się stanąć na podium mistrzostw świata w południowokoreańskim Pyeongchang (wyniki tych zawodów były zaliczane do klasyfikacji PŚ, Bjoerndalen wypadł w nich rewelacyjnie). Zawiodło strzelanie, Polak nie zdołał przystosować się do specyficznych warunków, silnego, niekorzystnego wiatru. Po powrocie do kraju rozchorował się, mocne przeziębienie storpedowało plany treningowe. Mimo to nie poddał się i do Kanady poleciał. Nie mógł zresztą postąpić inaczej, bo broni żółtej koszulki lidera i musi poznać trasy, na których w przyszłym roku przyjdzie mu rywalizować o olimpijskie medale. - Ich profil nie należy do moich ulubionych, ale biorąc pod uwagę igrzyska, nie mam wyjścia i muszę je polubić. Podbiegi nie są za długie, jest dużo zakrętów, a na strzelnicy wieje zmienny wiatr. Trasa nie jest zbyt ciężka, ale biorąc pod uwagę moją chorobę, może to i dobrze - mówi Sikora, który zdecydowanie woli rywalizować w bardziej wymagających warunkach (oczywiście nie wietrznych). Polak pojechał do Vancouver kilka dni temu, później od najgroźniejszych rywali. Razem ze sztabem szkoleniowym wyszedł z założenia, że nie potrzebuje dłuższej aklimatyzacji, wszak i tak lada moment wraca do Europy, gdzie czekają go kolejne, decydujące o wszystkim starty. Czy ta taktyka przyniesie wyczekiwany efekt, wkrótce się przekonamy. Marząc o Kryształowej Kuli, Sikora praktycznie nie może pozwolić sobie na chwilę słabości, każdy występ musi być bardzo dobry (trudno bowiem liczyć na nagły spadek formy Bjoerndalena). Patrząc przez pryzmat obecnego sezonu, można być co do tego optymistą, oby tylko choroba nie wpłynęła na dyspozycję naszego reprezentanta. Jutro tuż przed północą naszego czasu Polak wyruszy na trasę biegu na 20 km, w piątek rywalizować będzie w sprincie. Potem od 19 do 22 marca czekają go starty w norweskim Trondheim, dzień później wyruszy w daleką podróż na Syberię. Sezon zakończy się w dniach 26-29 marca w Chanty Mansijsku, gdzie przed rokiem Sikora wygrał na 15 km, a w biegu pościgowym był drugi.
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2009-03-11
Autor: wa