Reprywatyzacja tylko po niemiecku
Treść
Rząd Donalda Tuska, który ma wypisane na sztandarach prawo własności, egzekwuje je tylko w jednym, i to wątpliwym przypadku - gdy chodzi o zwrot nieruchomości obywatelom Niemiec. Jednocześnie cynicznie rejteruje od problemu zadośćuczynienia pokoleniu, które wykrwawiło się w Katyniu, pod Tobrukiem czy Monte Cassino. To pierwszy rząd, który mówi wprost, że reprywatyzacji nie będzie. Nikt tak cynicznie do tej pory sprawy nie postawił, kolejne ekipy obiecywały ją przynajmniej w szczątkowej formie. Wprawdzie różne warianty projektów ustawy reprywatyzacyjnej zalegają w szufladach resortu skarbu od lat, ale wszystko wskazuje na to, że właśnie na takim etapie ustawa zakończy swój żywot.
Mimo obietnic składanych w pierwszych przemówieniach przez premiera Tuska rząd nie zaprezentował dotąd projektu ustawy reprywatyzacyjnej, która przewidywałaby przynajmniej częściowe odszkodowania dla osób, które utraciły majątki na skutek bezprawnego (bez odszkodowania) przejęcia mienia na podstawie aktów nacjonalizacyjnych wydawanych w latach 1944-1962. Posłowie koalicji tłumaczą tę sytuację brakiem środków finansowych. Tymczasem - jak pokazuje chociażby przykład Agnes Trawny - polscy podatnicy są zmuszani do łożenia na odszkodowania za porzucone mienie późnych przesiedleńców (którzy w Niemczech odszkodowania dostali). Powiernictwo Polskie prognozuje, że w najbliższym czasie czeka nas kilkanaście tysięcy pozwów tego typu.
- Na ten moment żadnych szczególnych ruchów reprywatyzacyjnych nie widać, zwłaszcza jeśli chodzi o polskich obywateli. Docierały do mnie informacje o reprywatyzacji m.in. lasów, ale tego się nie przeprowadza - twierdzi Sławomir Zawiślak, poseł PiS.
Maciej Wewiór, rzecznik Ministerstwa Skarbu Państwa, przekonuje, że ustawa jest już na stronach internetowych resortu. Istotnie figuruje tam "Projekt ustawy o zadośćuczynieniu z tytułu nacjonalizacji nieruchomości w latach 1944-1962" datowany na grudzień 2008 roku. Problem jednak polega na tym, że ten dokument nigdy nie wpłynął do laski marszałkowskiej. Poseł Paweł Graś (PO), rzecznik rządu, nie potrafił nam wczoraj powiedzieć, kiedy to się stanie. Przypuszcza, że odbywają się jeszcze uzgodnienia międzyresortowe.
Daleka więc droga do tego, aby dokument wytworzony w ministerstwie stanął na Komitecie Stałym Rady Ministrów, a potem na posiedzeniu rządu. Dopiero gdy ministrowie go przegłosują, może być skierowany do Sejmu.
Zwlekanie władz z realizacją odszkodowań za zrabowane przez państwo komunistyczne mienie stara się wytłumaczyć poseł Eugeniusz Kłopotek (PSL) z sejmowej Komisji Skarbu Państwa. - Powiedzmy sobie szczerze - dziś nas nie stać na reprywatyzację. Jeśli chodzi o zadośćuczynienie, to pomijam już formę gotówkową, która jest niemożliwa do przeprowadzenia. Natomiast być może jest możliwa oferta na przykład w postaci bonów reprywatyzacyjnych - zastanawia się Kłopotek. Senator Piotr Łukasz Andrzejewski (PiS) nie ma wątpliwości: ociąganie się strony rządowej świadczy o braku woli politycznej załatwienia tego problemu. - Przypominam, że zniekształcono skutki poprzedniego projektu, który stał się ustawą o reprywatyzacji zawetowaną przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego - mówi.
Senator Piotr Łukasz Andrzejewski wskazuje, że wbrew utartej opinii zawetowana przez Aleksandra Kwaśniewskiego w 2001 roku ustawa reprywatyzacyjna miała możliwość generowania przychodów do budżetu. - Uprawnieni do reprywatyzacji nie otrzymywaliby na jej mocy więcej niż połowy wyrażonej w bonach reprywatyzacyjnych wartości zabranego przez państwo mienia. Bony do pełnej wartości musieliby sobie dokupić. Opiewałyby one na mienie zamienne, które tak naprawdę nie przynosiło dochodów Skarbowi Państwa, a jego utrzymanie stanowiło obciążenie budżetów - mówi senator Andrzejewski. Mienie zamienne miało być czerpane z masy majątkowej stanowiącej własność Skarbu Państwa i pozostającej w dyspozycji dawnej Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa, Agencji Mienia Wojskowego, jak również zarządzanej przez administrację rządową i samorządową. - Sam mechanizm ożywiłby obrót gospodarczy, czyli przyczyniłby się do przychodów z różnych tytułów, podatkowych i obrotowych, do budżetu. Tym, którzy dysponują tym mieniem, zależało na udaremnieniu tego typu reprywatyzacji. Jest to jeszcze jeden dowód na to, czyim żerowiskiem jest stosowana formuła transformacji ustrojowej w Polsce po 1989 roku - zaznacza. W przekonaniu Andrzejewskiego, należy powrócić do tekstu zawetowanej przez prezydenta Kwaśniewskiego ustawy reprywatyzacyjnej jako punktu wyjścia do aktualnego projektu reprywatyzacji.
Dla Niemców wystarczy?
Tymczasem według prognoz senator Doroty Arciszewskiej-Mielewczyk (PiS), prezes Powiernictwa Polskiego, czeka nas kilkanaście tysięcy pozwów przygotowywanych przez obywateli niemieckich, którzy porzucili swoje mienie w Polsce. - Przecież wyjechały po wojnie miliony ludzi. Widzimy, ile już ścieżek prawnych zostało przetartych, mamy nieuporządkowane księgi wieczyste, są wyroki Sądu Najwyższego oraz niższych instancji - przypomina senator.
Utrzymania własnościowego status quo na Ziemiach Odzyskanych miała bronić uchwalona we wrześniu 2007 roku ustawa o ujawnieniu w księgach wieczystych własności nieruchomości Skarbu Państwa i samorządu terytorialnego. Nakłada ona na samorządy m.in. obowiązek inwentaryzacji nieruchomości oraz zobowiązuje do aktualizacji ksiąg wieczystych, gdyż na stare ich zapisy powołują się obywatele niemieccy. Iwona Arent, poseł PiS, wskazuje, iż mimo że upłynęły już dwa lata od funkcjonowania ustawy, w samym tylko województwie warmińsko-mazurskim aż 40 proc. zasobów Skarbu Państwa nie ma uporządkowanych ksiąg wieczystych. - Rozmawiałam z samorządowcami, którzy po prostu mówią, iż nie otrzymali pieniędzy na realizację ustawy. Jest to przecież dodatkowe zadanie, które otrzymali do wykonania, ale nie poszły za tym fundusze i oni własnymi siłami porządkują te księgi - oznajmia Arent. Przypomina, że w budżecie za rządów PiS były na te cele zabezpieczone środki finansowe. - Potem Platforma przejęła władzę, my staraliśmy się monitować tę sprawę, ale ostatecznie samorządy nie otrzymały niezbędnych do wykonania ustawy pieniędzy - konkluduje poseł.
Poseł Eugeniusz Kłopotek z kolei nie jest do końca przekonany deklarowanymi przeszkodami finansowymi w pracy samorządów. Zapowiada, że bliżej zainteresuje się sprawą, którą "podnosili wielokrotnie mieszkańcy powiatu piskiego". - Zamierzam wystąpić z zapytaniem poselskim bądź interpelacją do premiera Donalda Tuska oraz ministra sprawiedliwości Krzysztofa Kwiatkowskiego, dlaczego ten problem nie został do dzisiaj uregulowany. Co stoi na przeszkodzie, żeby tę kwestię jednoznacznie raz na zawsze rozwiązać? - zastanawia się poseł PSL.
Państwo nie stoi za Polakami
Opór w uregulowaniu kwestii majątkowych na Ziemiach Odzyskanych, przy jednoczesnym zaniedbaniu ustawy reprywatyzacyjnej dla polskich obywateli, zadziwia Tadeusza Kossa, wiceprezesa Warszawskiego Zrzeszenia Właścicieli Nieruchomości. - Naturalnie, że stać nas na reprywatyzację. Powinna być ona przeprowadzona 20 lat temu, tak jak to zrobili Czesi - uważa Koss. (Zaznaczyć jednak należy, że luką w czeskim modelu reprywatyzacji jest wyłączenie Kościoła katolickiego z restytucji mienia - do tej pory Kościół bezskutecznie zabiega chociażby o zwrot katedry św. Wita w Pradze). Tadeusz Koss dodaje, że o swoją własność walczył 14,5 roku. - We wszystkich instancjach przeszedłem całą drogę administracyjną i sądową, łącznie z Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu. Wszędzie wygrywałem, tylko nie było chęci władz, żeby mi tę ziemię zwrócić. Dopiero w 2008 r. zapadła decyzja o oddaniu mi tego kawałka placu Defilad. Z tym że obecnie nic tam nie mogę zrobić, bo jest to część parku Świętokrzyskiego - tłumaczy Koss.
Według niego, paradoksem jest sytuacja lawinowego składania pozwów do polskich sądów przez Niemców. - Łatwiej jest widocznie obywatelom niemieckim coś odzyskać niż polskim. Jest to dziwne, bo taki człowiek nie pod przymusem opuścił Polskę i przekazał swój majątek, a jednocześnie otrzymał rekompensatę od władz niemieckich. Wydaje mi się, że wszystko jest teraz postawione na głowie, a zwłaszcza to, że w Polsce nie ma poszanowania prawa własności - konkluduje Koss.
W przekonaniu prof. Piotra Jaroszyńskiego, filozofa kultury, wykładowcy Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II oraz Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu, zjawisko takie świadczy o tym, że ci, którzy mają w państwie władzę, liczą się wyłącznie z silniejszymi, "a takimi są dla nich Niemcy, których boją się jak dawniej Sowietów". - Nie ma tu znaczenia, że osoby, które dochodzą roszczeń jako obywatele niemieccy, już rekompensatę otrzymali, ale to, że za nimi stoi ich państwo - podkreśla.
- Za Polakami, których najpierw eksterminowali Niemcy i Sowieci, a komuniści napadli i okradli, nie stoi ich własne państwo, są więc słabi i można się z nimi nie liczyć, podając jako powód braku reprywatyzacji jakąkolwiek wymówkę, równie głupią jak ta, że państwa na to nie stać. Jak to państwa nie stać? Przecież to jest dla państwa zysk, bo każda sprawiedliwie zwrócona własność będzie wielokrotnie pomnożona przez prawowitych właścicieli. Natomiast brak sprawiedliwości to właściwie kontynuacja grabieży, to kolejna kradzież. Widocznie w dalszym ciągu mamy w środowisku władzy do czynienia z jakimiś mutantami PRL, a państwo nie spełnia swojej konstytucyjnej roli, jaką jest ochrona i służba polskim obywatelom - ocenia prof. Jaroszyński.
Jerzy Mańkowski, prezes Polskiego Towarzystwa Ziemiańskiego, jako przykład dobrego rozwiązania kwestii własnościowych wskazuje Kościół katolicki. - Bardzo dużo dworów niszczeje, a czy da się coś zrobić w tym zakresie, zależy od porządku, jaki się wprowadzi. Myślę, że trzeba powoli dążyć do takich rozwiązań, jakie zaproponował Kościół, czyli uczestnictwo obu stron w komisjach, gdzie można wymienić się informacjami na temat sytuacji nieruchomości i wysokości odszkodowań. Uważam, że takie podejście, jak przyznanie stu lub mniej procent rekompensaty, jest zupełnie nierealne, bo nikt nie jest w stanie określić ani roszczeń, ani możliwości finansowych. Najpierw więc buduje się projekt, a potem określa jego finansowanie - podkreśla Jerzy Mańkowski.
Jacek Dytkowski
Nasz Dziennik 2010-01-19 nr 15
Autor: jc