Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Ryzyko czasem się opłaca

Treść

Rozmowa z Lidią Chojecką, dwukrotną złotą medalistką HME w lekkiej atletyce Ma już Pani bogatą kolekcję medali z najpoważniejszych imprez halowych, ale tak dobrego początku roku jak ten jeszcze nie było. - Szczerze mówiąc, ja sama się nie spodziewałam, że mogę wrócić z Birmingham z dwoma złotymi medalami. W historii mistrzostw Europy nie zdarzyło się bowiem, żeby jedna zawodniczka wygrała biegi na obu najdłuższych dystansach. Udało się to mnie i dlatego mają radość jest ogromna. Przed samymi zawodami chciałam skupić się tylko na jednym biegu, ale ostatecznie zaryzykowałam. Kiedy podjęła Pani ostateczną decyzję? - Jak zwykle w ostatniej chwili, dzień przed rozpoczęciem mistrzostw. Podjęliśmy ją wspólnie z trenerem Zbigniewem Królem. Uznaliśmy, że podobna szansa może się już nigdy nie powtórzyć, zwłaszcza że na 3000 nie było eliminacji. To było ryzyko, czy też czuła Pani, że na obu dystansach może być dobrze, a nawet bardzo dobrze? - Bałam się, że jeśli pobiegnę na obu, to ani jeden, ani drugi mi nie wyjdzie (śmiech). Naprawdę. Przygotowując się do mistrzostw, myślałam praktycznie tylko o 3000 m. Ale kiedy uzyskałam najlepszy w tym roku wynik na 1500 m, zaczęłam się zastanawiać, czy tego ryzyka nie podjąć i w Birmingham nie pobiec na dwóch dystansach. I chyba udowodniłam, że do odważnych świat należy. Ryzyko czasem się opłaca. Który medal dał Pani więcej radości? - Oba dały wiele satysfakcji, mają dla mnie taką samą wartość, kosztowały mnie tyle samo pracy. Ten drugi, na 3000 m, był jednak bardziej niespodziewany. Ile zatem kilometrów pokonała Pani, by do nich dobiec? - Wydaje mi się, że to był mój największy sukces w dotychczasowej karierze. Dość już długiej, bo uprawiam lekkoatletykę ponad 15 lat. I przygotowań do startu w Birmingham nie rozpoczęłam miesiąc, dwa, czy trzy miesiące temu. Sukcesów nie osiąga się od razu, trzeba na nie zapracować, i to mozolnie, latami. Tak było w moim przypadku. Wszystkie dotychczasowe zwycięstwa, ale i porażki pomogły mi dojść do miejsca, w którym znajduję się teraz. A odpowiadając na pytanie - dużo tych kilometrów było. Ostatnio zresztą biegam więcej niż kiedyś, około 450 km miesięcznie. Pracuję więcej, choć mniej intensywnie. Spokojny trening najwyraźniej mi służy. Ale to nie tylko kilometry, to także przerzucone kilogramy na siłowni, mnóstwo wyrzeczeń, poświęceń. Na sukces składa się wiele elementów. Oba medale w Birmingham wygrała Pani m.in. dzięki znakomitej taktyce. Wie Pani już przed startem, jak pobiegnie, czy też wszystko zależy od sytuacji na bieżni? - Oczywiście zależy od sytuacji na bieżni. Jestem na niej sama i sama muszę podejmować decyzje, czasami w ułamku sekund. Muszę mieć oczy dookoła głowy, obserwować rywalki, wyczuć odpowiedni moment do ataku. Kiedyś miałam bardzo słaby finisz, teraz znacznie go poprawiłam. Razem z trenerem Królem mocno nad nim pracowaliśmy i dziś mogę się pochwalić dobrym, długim, 300-metrowym finiszem. Paradoksalnie jednak nadal widzimy w nim spore rezerwy, jeszcze mogę go udoskonalić i to daje nadzieję, że będę biegać lepiej. Rezerwy są również w treningu szybkościowym, ale to rola trenera, aby wszystko wydobyć i zaplanować tak, by było dobrze. Znakomicie (śmiech). Co do taktyki - jest ona mocno związana z rutyną, doświadczeniem, obyciem. Mam już za sobą wiele lat startów, zatem wiem, jak powinnam biegać i na co zwracać uwagę. Latem będzie równie dobrze jak w hali? Medalu z poważnej imprezy na stadionie otwartym wszak nadal Pani brakuje, jest wyczekiwany? - Mam nadzieję, że dobra zima będzie równie dobrym prognostykiem przed latem. Jeśli mi tylko zdrowie dopisze i nie będę miała po drodze żadnych kontuzji, to powinnam swoje plany zrealizować. Ale oczywiście nic nie obiecuje. Celem numer jeden są mistrzostwa świata w Osace, chciałabym się do nich jak najlepiej przygotować. Co musi Pani zrobić, by ten upragniony medal wywalczyć? - Jak dotąd nie miałam zazwyczaj szczęścia do sezonu letniego. Coś stawało mi na drodze, czy to problemy zdrowotne, czy inne wypadki życiowe. Często trenuję na granicy ryzyka, a w takiej sytuacji o kontuzje nie jest trudno. Jedne były bardziej, inne mniej poważne, ale uniemożliwiały mi realizację planów. Najważniejsze jest zatem zdrowie. Poza tym muszę dobrze zaplanować przygotowania i starty. Czeka mnie sporo dni obozowych w wysokich górach, bo wiem, że w połączeniu z ciepłym klimatem znakomicie na mnie oddziałują. Dziękuję za rozmowę. Piotr Skrobisz "Nasz Dziennik" 2007-03-14

Autor: wa