Rząd krytyki się boi
Treść
Rząd skorzystał z pretekstu, by rozpętać histeryczną kampanię przeciwko dyrektorowi Radia Maryja, posuwając się nawet do interwencji dyplomatycznej w Watykanie, której towarzyszyła zorganizowana akcja medialna. I choć ani ks. Federico Lombardi, rzecznik prasowy Watykanu, ani nuncjusz apostolski w Polsce ks. abp Celestino Migliore nie przyłączyli się do nagonki na o. Tadeusza Rydzyka, to rząd twierdzi, że odniósł sukces. Nawet jeśli nie udało się zaszkodzić dyrektorowi Radia Maryja, to władze postanowiły odnieść korzyści z zaistniałej sytuacji na innym polu. Tymczasem, także wśród wielu polityków Platformy panuje przekonanie, że interwencja w Stolicy Apostolskiej była niepotrzebna. - Czy będziemy teraz słali noty po każdej wypowiedzi jakiegoś księdza albo biskupa, gdy wypowie się on negatywnie o sytuacji w kraju? - zastanawia się poseł PO, osoba z kierownictwa Platformy. - Ta nota to był strzał we własną stopę, to było niepotrzebne - podkreśla. Nasz rozmówca dodaje, że świadomość tego ma także sam szef rządu, który, gdy zorientował się w skutkach, jakie wywołała nota MSZ, żałował, że wydał zgodę Radosławowi Sikorskiemu na podjęcie takich kroków. Donald Tusk dostrzegł, że podjęte kroki były niewspółmierne do sprawy i przypominały ruchy słonia w składzie porcelany. - Za bardzo premier uwierzył ministrowi, że nota odniesie jakiś skutek z punktu widzenia rządu. Tak się nie stało i po prostu musimy teraz robić wszystko, aby wyjść z tej sprawy z twarzą - wyjaśnia poseł. I tłumaczy, że to właśnie dlatego MSZ ustami rzecznika prasowego Marcina Bosackiego bardzo szybko za "przeprosiny" ze strony o. Tadeusza Rydzyka uznało wywiad z dyrektorem Radia Maryja, jaki ukazał się we wtorkowym "Naszym Dzienniku". Choć w wywiadzie o. Tadeusz Rydzyk tłumaczył tylko czytelnikom swoje słowa i intencje, a nie było to wystąpienie ani tym bardziej oświadczenie skierowane do rządu, to nie przeszkodziło ministrowi spraw zagranicznych przekonywać, że rząd osiągnął swoje cele. - Najważniejsze, że nota poskutkowała i o. Tadeusz Rydzyk wycofał się ze swoich słów, wyjaśnił je i częściowo przeprosił - stwierdził Sikorski. - Mam nadzieję, że to będzie przestroga, żeby zwłaszcza w trakcie prezydencji o Polsce mówić tylko dobrze - zaznaczył. Drugim elementem polityki wycofywania się "z twarzą" z bezsensownej awantury wokół dyrektora Radia Maryja było spotkanie premiera z nuncjuszem. Tuskowi chodziło o pokazanie, że "pogroził palcem".
Oczywiście, wszystko oficjalnie odbywa się w duchu poszanowania wolności i autonomii Kościoła katolickiego. Sikorski podtrzymał swoje stanowisko, że wysłanie noty do Watykanu w sprawie wypowiedzi dyrektora Radia Maryja było jak najbardziej zasadne i nie naruszało konkordatu. I argumentował, że interwencja miała miejsce w sytuacji, gdy o. Tadeusz Rydzyk "wszedł w sferę profanum". Minister powiela więc motyw od początku obecny w polityce Platformy Obywatelskiej i lewicy, wzmacniany przez przychylnych jej dziennikarzy: dyrektor Radia Maryja występował w Brukseli w roli przedsiębiorcy prowadzącego geotermalne odwierty. Doradca prezydenta prof. Tomasz Nałęcz posunął się nawet do - delikatnie mówiąc - karkołomnej tezy, że o. Tadeusz Rydzyk nie powinien pojawiać się na konferencji w Brukseli w stroju duchownego ani nie powinien być w Brukseli przedstawiany jako o. Tadeusz Rydzyk, tylko "biznesmen Tadeusz Rydzyk".
Jednak inni nasi rozmówcy z PO są przekonani, że "kazus o. Tadeusza Rydzyka" został z premedytacją wykorzystany w kampanii politycznej przez premiera. Po prostu, akurat trafił się dobry pretekst, aby uderzyć w środowisko, które Tusk od dawna uważa za wroga. Postawienie założyciela Radia Maryja pod medialnym pręgierzem było kolejną próbą zamknięcia mu ust. - Premier wiedział, co prawda, że to cel raczej nie do osiągnięcia, ale za to liczy, iż cała kampania może spowodować mobilizację części antyklerykalnego elektoratu, aby wsparł Platformę w najbliższych wyborach, co mnie osobiście martwi. Taką taktykę uważam za szkodliwą dla nas i zgubną - wyjaśnia senator Platformy. - To dalszy ciąg wypowiedzi z krajowej konwencji, gdy premier mówił, że rząd "nie będzie klękał przed księżmi". Tu chyba dają znać o sobie dawne antyklerykalne przekonania, jakie Donald Tusk wyniósł z Kongresu Liberalno-Demokratycznego i Unii Wolności - dodaje. Senator niepokoi się, że antykościelne akcenty będą się coraz częściej pojawiać w retoryce Tuska, bo PO chce przyciągnąć do siebie jak najwięcej wyborców lewicy. Ten przekaz będzie narastał, zwłaszcza jeśli premier dotrzyma słowa i będzie chciał po wyborach rzeczywiście wprowadzić pod obrady Sejmu np. ustawę o związkach partnerskich. Atakowanie o. Tadeusza Rydzyka oraz innych kapłanów i biskupów miałoby osłabić protesty Kościoła we wprowadzeniu takiej ustawy czy ustawy legalizującej zapłodnienie pozaustrojowe.
Donald Tusk chce pokazać też, w jaki sposób będzie oceniał krytykę rządu w czasie polskiej prezydencji w Unii Europejskiej. Ta krytyka ma być traktowana jako działania skierowane przeciwko polskiemu interesowi narodowemu. Przesłanie ma być jasne: gdy rząd robi wszystko, aby pokazać całej Unii, jak Polska się rozwija, jakie ma sukcesy, jakie dokonania, to jego krytycy w tym samym czasie "sypią piach w tryby" i kompromitują nas za granicą. W ten sposób PO będzie wykorzystywać prezydencję w kampanii przed wyborami do Sejmu i Senatu. To jest potwierdzenie wcześniejszych informacji "Naszego Dziennika", bo już kilka razy zapowiadaliśmy, że premier wykorzysta prezydencję do kampanii wyborczej. Z jednej strony wszystkie spotkania w trakcie prezydencji, nawet te najmniej ważne, będą traktowane w kategoriach ogromnego sukcesu rządu, a z drugiej prezydencja ma właśnie osłabiać krytykę rządzących, bo media będą poświęcały takim tematom mniej uwagi.
I Tusk już od dawna w te tony uderza. Nie tak dawno mówił przecież, że cała Unia wręcz nie może się doczekać, kiedy Polska zacznie kierować pracami UE. - Europa, podzielona konfliktami, kryzysem, niepewna swej istoty, czeka dzisiaj na polską prezydencję, która może wyprowadzić Unię z wielkiego zakrętu politycznego. Polski orzeł dzisiaj naprawdę może być symbolem zjednoczonej Europy - twierdził patetycznie Tusk, co wielu polityków, nawet z PO, przyjmowało z uśmiechem. Bo ktokolwiek interesuje się sprawami unijnymi, ten wie, że od momentu wejścia w życie traktatu lizbońskiego rola prezydencji znacznie spadła, gdyż pracami UE na bieżąco kieruje przewodniczący Rady Europejskiej, "prezydent" UE Herman van Rompuy. Ma ona tylko znaczenie pomocnicze i najważniejsze szczyty unijne, zwłaszcza te, które zajmują się nagłymi sprawami, odbywają się w Brukseli, a nie w stolicy kraju prezydencji. Dlatego także prof. Antoni Dudek, politolog i historyk, wyraził przekonanie, że rząd wykorzysta prezydencję głównie propagandowo. - Dlatego wybory odbędą się jesienią, a nie wiosną.
Krzysztof Losz
Nasz Dziennik 2011-07-01
Autor: jc