Sam sobie przyznał dotację
Treść
Poseł Platformy Obywatelskiej Miron Sycz nie dość że sam przydzielił sobie dotację finansową "na cele ekologiczne" z Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Olsztynie, to jeszcze wybudował sobie za te pieniądze wiatę na własnej działce, nad stawem, który wcześniej wykopał również za pieniądze Funduszu. Na dodatek bez zezwolenia. Poseł zapewnia, że wszystko to robił... w interesie społecznym. Sprawę bada Prokuratura Okręgowa w Olsztynie. Poseł Platformy Obywatelskiej Miron Sycz, zasiadając w Radzie Nadzorczej Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, przydzielił sam sobie, a właściwie swojemu stowarzyszeniu, dotację finansową "na cele ekologiczne" z Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska. Za te pieniądze wybudował też na działce wiatę nad stawem, który wcześniej wykopał za pieniądze Funduszu. W sierpniu urządził tam imprezę kulturalno-towarzyską zakrapianą alkoholem, ekologicznym oczywiście. Prokuratura zastanawia się, czy doszło do popełnienia przestępstwa. Wtajemniczeni twierdzą, że "raczej idzie ku umorzeniu". Olsztyńska delegatura NIK utrzymuje, że cel dotacji został spełniony. NFOŚ dyskretnie milczy. Jak to możliwe? - ktoś zapyta. Wszak Fundusz tak dokładnie lustruje wnioski, że potrafi pod wydumanym pretekstem nawet cofnąć już przyznaną dotację (vide geotermia toruńska). Widać Fundusz wyznaje zasadę, że dla swoich pieniądze, dla innych - proceduralne kruczki. W myśl przysłowia. "Co wolno wojewodzie..." Poseł Miron Sycz wprawdzie wojewodą nigdy nie był, ale był za to dyrektorem Zespołu Szkół z Ukraińskim Językiem Nauczania w Górowie Iławeckim. To właśnie w tej placówce dał się poznać jako znakomity organizator, co otworzyło mu drzwi do dalszej kariery. Talent Sycza przejawił się m.in. w zorganizowaniu pod szyldem i NIP szkoły quasi-prywatnego przedsiębiorstwa, które stanowiło dlań zaplecze finansowe do wyrabiania pożytecznych kontaktów polityczno-biznesowych w regionie. Centrum biznesu stanowił zwykły-niezwykły sklepik szkolny. Zwykły, bo sprzedawano w nim żywność, środki czystości, przybory szkolne, znaczne ilości cukru. Niezwykły, bo przez blisko 7 lat działalności, przy obrotach na poziomie sklepu osiedlowego (ponad 100 tys. zł rocznie), nie prowadził żadnej księgowości, nie ujawniał faktur zakupu i sprzedaży towarów i, jak ustaliła kontrola skarbowa, nie odprowadzał VAT. Pieniądze uzyskiwane z utargu nie były wpłacane na konto bankowe, lecz trafiały do sejfu szkolnego. Klucz do kasy miał dyrektor Miron Sycz oraz wskazana przez niego osoba i - jak twierdzi jego następca na stanowisku dyrektora Jerzy Necio - dysponował pieniędzmi oraz towarem ze sklepiku wedle uznania, m.in. pobierając towar na potrzeby własne, goszcząc wpływowe osoby, udzielając pożyczek etc. Gdy Sycz został posłem z ramienia PO, nowy dyrektor szkoły, wcześniej zastępca Sycza, wiedząc, że ze stanowiskiem szefa placówki łączy się odpowiedzialność finansowa, zarządził inwentaryzację w sklepiku. Ta wykazała manko na co najmniej 40 tys. złotych. Kiedy zaś zajrzał do swojej teczki personalnej, odkrył ze zdziwieniem dokument "przydziału obowiązków na stanowisku wicedyrektora", z którego wynikało, iż... to on od ośmiu lat ponosi odpowiedzialność za sprawy finansowe. - Jako zastępca dyrektora byłem wyłącznie dydaktykiem. Nie zostałem wtajemniczony w niuanse prowadzenia szkoły, nie podejmowałem spraw kadrowych i finansowych, za wyjątkiem podpisywania niektórych bieżących dokumentów - zapewnia Necio. Pismo odkryte w teczce nie nosiło jego podpisu i zostało, jego zdaniem, antydatowane. - Myślę, że Sycz chciał ze mnie zrobić kozła ofiarnego - mówi. W tej sytuacji Jerzy Necio zdecydował się skierować sprawę do prokuratury. Urząd kontroli skarbowej, zawiadomiony przez prokuratora, zażądał od szkoły 78 tys. niezapłaconego VAT za pięć lat wstecz. Według wyliczeń Necia opartych na danych z opinii biegłego, straty po stronie szkoły wyniosły łącznie ok. 145 tys. złotych. Biegły powołany przez prokuraturę... nie wyliczył w ogóle strat. Z relacji Jerzego Necia wynika, że były dyrektor część pieniędzy przeznaczał na "potrzeby szkolne" (ok. 17 tys. w badanym okresie), resztę traktował jak środki własne i dysponował wedle uznania. Do ukrywania przez lata manka w sklepiku mogło służyć subkonto działającego przy szkole Zespołu "Dumka", prowadzonego przez żonę Sycza, na które wpływały pieniądze z dotacji publicznych i prywatnych. Te środki także miały być wydawane uznaniowo. Kto zawinił? - To, co znalazło się w doniesieniu do prokuratury, to zmanipulowane kłamstwa. Necio sam podpisywał przelewy ze sklepiku, mnie nie ma nawet we wzorach podpisu, prokuratura sprawdziła to w banku - odpiera zarzuty Sycz. W takim razie jaki miał interes pan Necio, aby zgłosić sprawę do prokuratury na siebie samego? - pytamy. - Ani ja tego nie mogę pojąć, ani prokurator. On był moim lojalnym zastępcą. Ktoś go musiał zainspirować - odpowiada Sycz. Remanent w sklepiku rozpętał prawdziwą burzę. Dyrektor Necio, po ujawnieniu manka i złożeniu doniesienia do prokuratury - rychło stracił stanowisko w szkole, ba, policja przeprowadziła przeszukanie w jego mieszkaniu w związku z doniesieniem, iż ukrył dokumenty szkolne. - Zabrałem je i przekazałem prokuraturze. Obawiałem się, że zostaną zniszczone - tłumaczy Necio. Podczas przesłuchania w sprawie sklepiku funkcjonariuszka miejscowej policji - jak twierdzi - potraktowała go, jakby to on był podejrzanym, sugerowała zeznania i zastraszała. W ostatnich dniach śledztwo w sprawie sklepiku zostało umorzone, mimo zgłoszenia przez skarżącego nowych wniosków dowodowych w 25-stronicowym dobrze przygotowanym piśmie. Okoliczności tego umorzenia są dość niejasne - pismo Necia kwestionujące wnioski biegłego wraz z nowymi wnioskami dowodowymi wpłynęło do prokuratury w piątek tuż przed końcem pracy, tj. o godz. 15.00, a już w poniedziałek prokurator wydał decyzję o umorzeniu postępowania. Albo więc prokurator pracował w weekend, albo w ogóle nie rozpatrzył pisma i wniosków... Czas na staw Bezkarność rozzuchwala. Sycz, którego szkolnym interesom przez lata nikt się nie przyglądał, dzięki dobrym kontaktom awansował coraz wyżej. Został szefem sejmiku warmińsko-mazurskiego, a następnie - korzystając ze związanych z tą funkcją wpływów - dostał się do Rady Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska w Olsztynie na miejsce przeznaczone dla przedstawiciela ekologów. Jednocześnie dalej rozwijał prywatną inicjatywę. Nakazał nauczycielom założyć w szkole stowarzyszenie pod nazwą Środkowoeuropejskie Centrum Kształcenia Młodzieży (z siedzibą we własnym domu), w którym zrobił sekretarzem własną żonę, sobie pozostawiając nieformalne szefowanie. Stowarzyszenie otrzymało od gminy na własność grunt 1,84 ha w Górowie Iławeckim za jedyne 478 zł (99 proc. bonifikaty) w sąsiedztwie posiadłości rolnej Sycza. W 2004 r. otrzymało dotację z Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska (w którym zasiadał Sycz) skromne 15 tys. zł na "ścieżkę edukacyjną". Prawdopodobnie za te pieniądze Sycz wykopał częściowo na swojej działce, częściowo na gruntach szkoły duży staw (nie troszcząc się przy tym o pozwolenie) oraz postawił drewnianą scenę. "Prawdopodobnie", ponieważ przedsięwzięcie pod nazwą "ścieżka edukacyjna" nigdy nie zostało rozliczone fakturami z Funduszem, choć na konto stowarzyszenia wpłynęły publiczne pieniądze. Teraz wiata Drugi etap inwestycji rozpoczął się w 2007 r. złożeniem przez stowarzyszenie wniosku do WFOŚ o kolejną dotację, tym razem 40 tys. zł na "wiatę drewnianą". Miała to być "inwestycja na obszarze Natura 2000 Warmińskie Bociany". We wniosku nie wskazano nawet nazwy miejscowości, gdzie stanie inwestycja. Mimo to dotację Fundusz skwapliwie przyznał stowarzyszeniu państwa Syczów... Za te pieniądze Sycz pobudował ogromną wiatę na własnej działce, poza obszarem Natura 2000. Notabene, w tym czasie Fundusz załatwił odmownie inny wniosek, dobrze przygotowany, powołując się na "przekroczenie limitu". Gdy o sprawie zrobiło się głośno, Sycz zaczął tworzyć dokumenty, aby przykryć przekręt. Spowodowało to charakterystyczny efekt w postaci odwróconej kolejności działań i chaos związany z naprzemiennym występowaniem dwóch różnych inwestorów - raz Sycza, innym razem stowarzyszenia. Wniosek o dotację stowarzyszenie składa w czerwcu 2007 roku. WFOŚ, w którym zasiada Sycz, niezwłocznie wykłada pieniądze. Pozwolenie na budowę starosta wydaje na rzecz... Sycza w połowie października, a pod koniec miesiąca powstaje wiata na gruncie posła. W listopadzie Sycz dokonuje użyczenia gruntu pod wiatą stowarzyszeniu na 10 lat, zastrzegając sobie prawo odstąpienia od umowy bez podania przyczyny (a wiata za publiczne pieniądze już stoi), zaś sam grunt (153 m2 bez oznaczenia, o którą działkę chodzi) starosta wyłącza spod produkcji rolnej dopiero w grudniu, pomimo że bez tego nie można było wydać pozwolenia na budowę (7-hektarowa działka Sycza jest gruntem rolnym obciążonym kredytem hipotecznym i poseł bierze nań dopłaty). W styczniu 2008 r., gdy interesy posła wychodzą na jaw, starosta niezgodnie z prawem przenosi pozwolenie na budowę z Sycza na stowarzyszenie. Robi się gorąco Tym razem jednak Sycz jest już posłem. Wokół jego inwestycji robi się szum. Do klubu dochodzą skargi. Posłem zaczynają się interesować media. Na zawłaszczanie publicznych pieniędzy przez posła PO część klubowych kolegów skłonna jest patrzeć przez palce (po co mieszać we własnych szeregach, bywają większe afery). Z tej środowiskowej solidarności, która, jak wiadomo, tworzy grunt dla korupcji, wyłamały się jednak dwie koleżanki klubowe Sycza. W lutym br. Lidia Staroń (współautorka ustawy spółdzielczej, znana m.in. z rozbijania układu korupcyjnego w olsztyńskiej spółdzielni mieszkaniowej "Pojezierze") skierowała wniosek do NIK o zbadanie dotacji WFOŚ. Julia Pitera, minister ds. walki z korupcją, wystąpiła do WFOŚ w Olsztynie i do starosty o informację na temat inwestycji posła. Dopiero wtedy olsztyńska prokuratura wszczęła z urzędu śledztwo. - Olsztyńska NIK potwierdziła wszystkie nadużycia, wskazała, że nie była to sytuacja jednorazowa, ale uznał, że... ekologiczny cel inwestycji został osiągnięty. - Trudno zgodzić się z tym ostatnim wnioskiem i w tym zakresie wystąpiłam do centrali NIK - powiedziała nam Lidia Staroń. Małgorzata Goss Miron Sycz urodził się 3 stycznia 1960 r. w Ostrym Bardzie. Jest synem Aleksandra Sycza, od 1938 r. członka Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, następnie żołnierza UPA oraz strzelca w kureniu "Mesnyki", po wojnie skazanego przez polski sąd na karę śmierci, zmienioną na więzienie. Poseł Sycz jest działaczem Związku Ukraińców w Polsce, nauczycielem, samorządowcem. Od 2007 r. był posłem na Sejm z Platformy Obywatelskiej, obecnie bezpartyjnym. W Sejmie Sycz objął funkcję wiceprzewodniczącego Komisji Mniejszości Narodowych i Etnicznych, grup parlamentarnych polsko-ukraińskiej i polsko-rosyjskiej oraz delegacji Sejmu do Zgromadzenia Poselskiego Sejmu RP i Rady Najwyższej Ukrainy. Miron Sycz ukończył studia w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Olsztynie. Jest założycielem Zespołu Szkół z Ukraińskim Językiem Nauczania w Górowie Iławeckim, w którym do 2007 r. pełnił funkcję dyrektora, następnie został honorowym dyrektorem tej placówki. W latach 1998-2007 zasiadał w sejmiku warmińsko-mazurskim, zajmując w nim od początku stanowisko przewodniczącego. Sycz był członkiem PZPR, z której wystąpił przed 1989 rokiem. Po 1990 r. działał w Kongresie Liberalno-Demokratycznym i Unii Wolności. Do 7. roku życia Sycz nie znał języka polskiego. JAC "Nasz Dziennik" 2008-09-08
Autor: wa