Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Sejmowe zgadywanki

Treść

"Zgadnij, jaką mam przepustkę" - to najnowsza rozrywka, jaką zafundowały dziennikarzom politycznym i sprawozdawcom sejmowym kuriozalne decyzje szefa Biura Prasowego Sejmu Jarosława Szczepańskiego, ograniczające niektórym od lat pracującym w parlamencie żurnalistom dostęp do niektórych części Sejmu i dzielące dziennikarzy na równych i równiejszych. Być może podlegli marszałkowi Bronisławowi Komorowskiemu urzędnicy doszli do wniosku, że zajęcie dziennikarzy sprawami kart prasowych to jedyny sposób na zablokowanie coraz częściej docierających do opinii publicznej informacji o totalnym marazmie parlamentu pod rządami PO - PSL. Sposób skuteczny, gdyż - jak pokazał wczorajszy dzień - zanim dziennikarz dotrze do interesującego go posła, musi przejść swoistą drogę przez mękę. Najpierw blisko półgodzinne oczekiwanie, niczym w PRL za papierem toaletowym, w kolejce do Biura Przepustek przy wejściu do Sejmu. Półgodzinne, o ile dziennikarz danej redakcji dotarł do parlamentu wystarczająco wcześnie rano, by uniknąć przypływu kolejnych ekip piszących, nagrywających i transmitujących. I oczywiście o ile nie trafił mu się akurat lobbysta czy gość tego czy innego parlamentarzysty, który zablokował jedyne "okienko" w Biurze Przepustek, w którym wczoraj wydawano karty prasowe dla dziennikarzy. Po półgodzinnym odstaniu swego gra nerwów połączona z chaotycznym poszukiwaniem w dokumentach funkcjonariusza Straży Marszałkowskiej - czy i jaką przepustkę ostatecznie zdecydował się przyznać Jarosław Szczepański, dyrektor Biura Prasowego. To pierwszy etap swoistej RPG ("role playing game") - popularnej wśród miłośników komputerowej rozrywki. Tyle że zafundowanej tym razem w realnym świecie przez nadgorliwego urzędnika dziennikarzom. Pierwszy etap pozwala rozwijać "skille", takie jak cierpliwość i tolerancja. Nieliczni szczęśliwcy, głównie z mediów nader przychylnych rządowi, otrzymują przepustki pozwalające na wstęp w kuluary. Dla nich gra skończona - mogą zająć się pracą. Pozostali przechodzą do etapu drugiego - znacznie trudniejszego, na którym odpadają nałogowi palacze, astmatycy i osoby z nadwagą - kilkusetmetrowego sprintu do wejścia dla dziennikarzy, gdzie po przekroczeniu "bramki" czeka ich wspinaczka i slalom z przeszkodami do sali 101. Tu z kolei pierwsi dziennikarscy maratończycy mogą otrzymać przypominające kształtem bilety do cyrku, wielkie, czerwone jednorazowe "karty wstępu w kuluary". Teoretycznie jest ich czterdzieści, przyznawanych na zasadzie "kto pierwszy, ten lepszy", praktycznie - nikt z biorących udział w tej swoistej rozgrywce nie ma wątpliwości, że na część przydziału mogą liczyć "przyjaciele i znajomi królika". Po tym czysto fizycznym etapie rozgrywki następuje część intelektualna, "zgaduj - zgadula jaką masz przepustkę?". To bowiem najczęstsze pytanie zadawane wczoraj dziennikarzowi przez dziennikarza. Pytanie nasączone goryczą. Kuriozalne decyzje Jarosława Szczepańskiego uniemożliwiły bowiem wstęp w kuluary tym dziennikarzom, którzy w Sejmie pracowali codziennie, piątek i świątek - od lat, wyróżniły zaś tych, których obecność - jak np. Jacka Żakowskiego w Sejmie - jest równie rzadka jak śnieg w lipcu. W grze zafundowanej przez sejmowego biurokratę dziennikarzom nie wyłoniono jednak wczoraj zwycięzców, którzy - w ramach wygranej - mogliby wygarnąć Szczepańskiemu wprost, co myślą o jego pomysłach i "reformach". Szef Biura Prasowego, który zazwyczaj kręci się w pobliżu dziennikarzy, tym razem na sejmowych korytarzach był niewidoczny. Najwyraźniej zabrakło mu cywilnej odwagi, by wziąć odpowiedzialność za zamieszanie, szykany i awanturę, którą wywołał. Wojciech Wybranowski "Nasz Dziennik" 2008-04-10

Autor: wa