Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Seksualne instruktaże to jeszcze nie wychowanie

Treść

Z Hanną Wujkowską, lekarzem, bioetykiem, doradcą byłego premiera Kazimierza Marcinkiewicza ds. rodziny, rozmawia Maria S. Jasita Została Pani zaproszona jako prelegentka na organizowaną dziś na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim Jana Pawła II międzynarodową konferencję "Wychowanie seksualne - edukacja czy cios w rodzinę". Czy w szkole potrzebny jest taki przedmiot? - Przede wszystkim trzeba zauważyć, że mamy tu do czynienia z pewną niepokojącą zbitką wyrazów, bo nie istnieje coś takiego jak "wychowanie seksualne". Możemy mówić o wychowaniu człowieka, które obejmuje wszelkie przestrzenie życia, w tym wychowanie do miłości, do pełnienia ról społecznych, do odpowiedzialności. W takim kontekście wyróżnienie takiego przedmiotu jak "wychowanie seksualne" jest kompletnie nieuzasadnione. Wychowanie jest rzeczywistością spójną i tylko tak możemy spojrzeć na wychowanie do życia w rodzinie - tak się nazywa przedmiot, który w tej chwili w szkołach polskich jest realizowany. Jego program przewiduje także poruszanie zagadnień związanych z płciowością człowieka, co jest jak najbardziej słuszne, dlatego że ta sfera życia jest bardzo istotna, człowiek jest istotą płciową. Natomiast wydzielenie tej sfery i wyróżnienie "wychowania seksualnego", realizowanego tylko w kontekście płciowości, stanowi oczywiście cios nie tylko w rodzinę, ale także cios w człowieka jako takiego, cios w całe społeczeństwo. Dlaczego? - Człowiek jest istotą fizyczno-psychiczno-duchową i nie wolno wydzielać jakiegoś bardzo określonego obszaru i skupiać się tylko na nim, szczególnie w odniesieniu do młodych ludzi. Człowiek dochodzi do małżeństwa, do obcowania płciowego z drugą osobą, gdy jest już dojrzały i gotowy do rozmnażania się, dlatego że nie można oddzielać sfery seksualności od sfery przekazywania życia. A to jest bardzo poważne zagadnienie, do którego człowiek musi być przygotowany, znajdować się na odpowiednim etapie rozwoju. Takie wychowanie najlepiej odbiera się w rodzinie, poprzez obserwację domu, w którym się wychowuje, relacji między rodzicami i odnoszenie się rodziców do dzieci. Tylko w takim kontekście można mówić o wychowywaniu człowieka, natomiast spłycanie zagadnienia wyłącznie do sfery czysto technicznej, do podawania recepty na metody antykoncepcyjne czy różnego typu seksualne instruktaże, godzi w całościową wizję człowieka i w jego godność jako osoby. Z kolei wychowaniu do życia w rodzinie jego przeciwnicy zarzucają chociażby nienowoczesność czy nieatrakcyjność. - Uważam, że ci, którzy zarzucają wychowaniu do życia w rodzinie takie wady, sami chyba cierpią na niedobór przestrzeni życia rodzinnego, skoro twierdzą, że wychowanie do życia w rodzinie jest nudne. Niby dlaczego nieatrakcyjne ma być wychowanie do życia w rodzinie, w ogóle wychowywanie człowieka do życia, do bycia normalnym - w toku którego mówi się na temat miłości i odpowiedzialności za drugiego człowieka? Czy bardziej interesująca jest nauka metod antykoncepcyjnych, wskazywanie sposobów zabijania dzieci czy instruktaż homoseksualny? W moim przekonaniu, jest to bardzo subiektywna ocena tego przedmiotu, świadcząca również o osobach, które takie zarzuty stawiają: to, co dla jednego jest nudne, dla drugiego wcale nudne nie jest. Kto powinien z dziećmi rozmawiać o płciowości? - Zdecydowanie rodzice! To jest ich podstawowe i niezbywalne prawo, zapisane w naszym ustawodawstwie, w Konstytucji Rzeczypospolitej - zresztą nie tylko w Polsce. Jest to przecież bardzo naturalne, że skoro dziecko przychodzi na świat w rodzinie i właśnie w niej uczy się bycia dziewczyną, chłopakiem, kobietą, mężczyzną - to również rodzice są pierwszymi nauczycielami dzieci także w tej przestrzeni, jaką jest miłość, odpowiedzialność i podejmowanie odpowiedzialnych działań seksualnych. To dlaczego wciąż powraca argument, że rodzice nie umieją na takie tematy rozmawiać? - Nie zgadzam się, że rodzice nie potrafią o tym mówić czy boją się tego zagadnienia: rodzice w trakcie bycia rodzicami swoim życiem, całą swoją działalnością na rzecz domu, dzieci, przekazują te istotne informacje. Myślę, że mądry rodzic w miarę potrzeb dziecka w każdym wieku, w miarę zadawanych pytań potrafi - a przynajmniej powinien potrafić - znaleźć odpowiedź na zadawane pytanie. I to dzieciom wystarcza. Przecież wiemy, że wychowanie do czystości, wychowanie w odpowiedzialnym sposobie bycia dotyczącym sfery płciowości, przynosi jak najlepsze rezultaty. Świadczą o tym badania i programy przeprowadzone w wielu krajach świata, jak chociażby w niektórych krajach afrykańskich, takich jak Uganda, Kenia, Senegal, czy niektórych stanach w USA. Natomiast owa permisywna edukacja seksualna, którą chce się na siłę wyróżniać i promować, mówiąc, że daje ona pozytywne efekty - wręcz przeciwnie, sieje straszliwe spustoszenie. Przykładem mogą tutaj być Wielka Brytania i Szwecja: tam liczba nastoletnich dziewcząt w ciąży jest największa, wskaźnik aborcji wśród nieletnich jest najwyższy, jak również liczba chorób przenoszonych drogą płciową jest najwyższa - mimo takiej właśnie "nowoczesnej" edukacji seksualnej, która podaje gotowe recepty, jak "bezpiecznie" współżyć, pokazując różne metody antykoncepcyjne. Tak więc skutek jest zupełnie odwrotny i uważam, że o to właśnie chodzi osobom, które chcą na siłę przeforsować edukację seksualną: aby tym bardziej zdeprawować młode pokolenie. Jest wielkim fałszem, że mówi się w tym kontekście o ich dobru! Podkreślam: celowo chce się tę młodzież uzależnić od pornografii, od seksualności i innych używek. Bo potem właśnie w takim społeczeństwie łatwo forsować dalsze zmiany, łatwiej rządzić ludźmi uzależnionymi, zniewolonymi, chorymi... Ale tak zwani edukatorzy seksualni mówią o żenująco niskim poziomie wiedzy młodego pokolenia dotyczącym dziedziny seksualności i uważają, że w związku z tym trzeba mówić o seksie jeszcze więcej. - Młodzieży i dzieciom na pewno trzeba mówić o wielu rzeczach... Edukatorzy seksualni to zawód, dlatego dla nich ten temat jest najważniejszy na świecie i uważają oni, że wszyscy powinni posiadać tę wiedzę w zakresie, w jakim oni sami ją posiadają. Spójrzmy: jeżeli zapytamy nauczyciela historii czy fizyki, to on z całą pewnością powie, że młodzież ma niedostateczną wiedzę w zakresie tych przedmiotów. W związku z tym uważam, że edukatorzy seksualni nie są żadnym autorytetem i mówienie o niedostatecznej wiedzy uczniów w tej dziedzinie jest twierdzeniem subiektywnym, obarczonym ich zainteresowaniami. Ale czy drastycznie spadający wskaźnik wieku, w jakim podejmowane jest współżycie seksualne, oraz coraz większa liczba młodocianych rodziców nie świadczą o tym, że dzieci i młodzież jednak za mało wiedzą na temat płciowości? Czy mówienie o tym w szkołach nie byłoby lekarstwem? - Jak już wspomniałam, działa zupełnie odwrotny mechanizm: w krajach, w których edukacja seksualna jest prowadzona "od przedszkola", mamy największy wskaźnik ciężarnych nastolatek, największy wskaźnik aborcji i chorób przenoszonych drogą płciową. Ponadto zwracanie uwagi dzieci i młodzieży na problemy seksualności w okresie, kiedy one się tym zupełnie nie interesują, powoduje katastrofalne skutki. Na siłę wciska się dzieciom tematy zastępcze, zamiast zainteresować je pięknem świata, budować im boiska, dać możliwości rozwoju w różnych dziedzinach sportowych, artystycznych, zgodnych z ich indywidualnymi predyspozycjami. Zobaczmy, jak ciężko w Polsce spędzać wolny czas: dzieci i młodzież tułają się po ulicach, bo po prostu nie mają się gdzie podziać! Co ta młodzież ma ze sobą zrobić w czasie wolnym? Gdzie są te obiecane hale sportowe, boiska, baseny? Prostszą możliwością jest skierować ich zainteresowania na sferę seksualną, aby uzależniły się od seksu i pornografii. Wówczas już rządzący nie będą musieli nic robić - budować żadnych boisk czy hal sportowych. Rzeczywiście zniknie problem w postaci zajmowania się edukacją i rozwojem młodego pokolenia. Czyli może niski wiek inicjacji seksualnej nie jest wynikiem braku wiedzy, a wręcz skutkiem nadmiaru takich informacji? - Oczywiście, w mediach panuje nachalna propaganda seksualności, epatowanie erotycznym rozpasaniem: wszędzie to widać, wystarczy wyjść na ulicę czy podejść do kiosku, gdzie pełno jest "literatury" pornograficznej, erotycznej. Nie mówiąc już o internecie - młodzież bardzo często i chętnie korzysta z tego źródła informacji, a wiadomo, że zawartość internetu to aż w 60 proc. strony pornograficzne. Czasami więc młody człowiek nieświadomie wciąga się w tego typu "rozrywki". W związku z tym to właśnie ten świat, który niesie ze sobą tak wielką dawkę erotyki i seksualności, powoduje, że młodzi ludzie rozpoczynają życie seksualne, chociaż są jeszcze do tych funkcji niedojrzali - to jest powodem tej katastrofalnej sytuacji, a nie brak edukacji seksualnej. Edukacja seksualna w takim kontekście, o jakim mówią edukatorzy seksualni, przyniesie tylko więcej szkód. Dziękuję za rozmowę. "Nasz Dziennik" 2008-11-18

Autor: wa