Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Sikorski nawarzył, Komorowski wychylił

Treść

Potajemne zdjęcie przez Rosjan tablicy, którą na lotnisku w Smoleńsku postawiły w tamtym roku rodziny ofiar katastrofy rządowego tupolewa, i zastąpienie jej nową, pozbawioną frazy o ludobójstwie w Katyniu oraz krzyża, spowodowało wzrost napięcia między prezydentem a rządem. Bronisław Komorowski ma pretensje, że MSZ nie informowało go o zamiarach Rosjan, choć miało takie wiadomości. Jest przekonany, że była to celowa zagrywka ministra Radosława Sikorskiego.
Bronisław Komorowski i jego współpracownicy byli zaskoczeni informacjami o zmianie tablicy na smoleńskim lotnisku, której dokonano na polecenie gubernatora Smoleńska. Stało się to tuż przed uroczystościami pierwszej rocznicy katastrofy rządowego Tu-154M, w których mieli wziąć udział prezydenci Polski i Rosji, dlatego Komorowski został postawiony w trudnej sytuacji. Obchody miały poprawić jego wizerunek, więc usunięcie przez Rosjan tablicy przywiezionej przez rodziny ofiar było dla niego jednym z najgorszych scenariuszy, jaki mógł zostać zrealizowany. Co prawda jego doradca Tomasz Nałęcz bagatelizował całą kwestię, ale była to tylko dobra mina do złej gry. - Zamiana tablic nie powinna wpłynąć na relacje polsko-rosyjskie i na smoleńskie obchody pierwszej rocznicy katastrofy, w której zginął Lech Kaczyński i 95 osób - mówił w wielu wywiadach Tomasz Nałęcz. Jak ognia Nałęcz unikał potwierdzenia, że była to rosyjska prowokacja, bo priorytet stanowiło spotkanie Komorowski - Miedwiediew. Również politycy PO odrzucali jakiekolwiek sugestie, aby z powodu zamiany tablicy Polska odwołała przyjazd swojego prezydenta do Smoleńska. O ile sprawa tablicy nie zaciążyła na rozmowach Komorowskiego z Miedwiediewem i oficjalnych kontaktach polsko-rosyjskich, o tyle może to mieć skutki dla polityki wewnętrznej w Polsce.
Prezydent upokorzony
Z rozmów, jakie "Nasz Dziennik" przeprowadził z urzędnikami Kancelarii Prezydenta i politykami PO, wynika, że Smoleńsk wywołał spięcia na linii prezydent - rząd. Komorowski ma pretensje do rządu, że nie był informowany o zamiarach Rosji co do zdjęcia polskiej tablicy i zastąpienia jej nową, z napisami po polsku i rosyjsku, ale już bez znaku krzyża i informacji o tym, że Lech Kaczyński i inni pasażerowie ostatniego lotu Tu-154M o numerze bocznym 101 udawali się do Katynia na obchody 70. rocznicy sowieckiego ludobójstwa dokonanego na polskich jeńcach. - Bronisław Komorowski potraktował to jako dowód na brak woli współpracy rządu z prezydentem, zwłaszcza ze strony Ministerstwa Spraw Zagranicznych, które przecież miało informacje od Rosjan o ich zamiarach. Gdyby prezydenta o tym poinformowano z wyprzedzeniem, mógłby przygotować się na taką "niespodziankę" - usłyszeliśmy od jednego z urzędników Komorowskiego.
W Belwederze sytuacja odbierana jest jako celowe działanie premiera Donalda Tuska i ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego, które miało służyć osłabieniu pozycji prezydenta zarówno na arenie międzynarodowej, jak i w kraju. Potwierdza to jeden z posłów Platformy Obywatelskiej. - Prezydent Komorowski okazał się zbyt samodzielny jak na oczekiwania Donalda Tuska i premier musi teraz ograniczać jego wpływy w partii i na politykę państwa. Z kolei Radosław Sikorski pilnuje, żeby Komorowski za bardzo nie wchodził na jego poletko, a nie jest to łatwe, wszak prezydent może odgrywać dużą rolę w polityce zagranicznej, i Komorowski chyba chciałby to robić. Konflikty są nieuniknione i dlatego sprawę smoleńskiej tablicy postanowiono rozegrać tak, żeby odpowiedzialność spadła na barki prezydenta - tłumaczy poseł. W gronie doradców i ministrów Komorowskiego słychać także opinie, że w ten sposób minister Sikorski odgrywa się na nim za przegrane prawybory prezydenckie w Platformie Obywatelskiej.
Sikorski wiedział, nie powiedział
Politycy PO wskazują na symboliczną bierność Donalda Tuska w tej sprawie. Premier chce być jak najmniej kojarzony ze Smoleńskiem i starał się za wszelką cenę unikać komentowania kwestii tablicy. Niewiele też wypowiadał się na temat samej rocznicy katastrofy. Do słownego boju z Jarosławem Kaczyńskim i PiS wysyłał innych polityków. To wynika także z tego, że największym zmartwieniem premiera jest teraz to, jak będzie wyglądał raport komisji Jerzego Millera, który ma być polską odpowiedzią na skandaliczny raport Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK).
- Tusk zauważył, że nie da rady nad wszystkim zapanować. Dba więc przede wszystkim o to, żeby wszelkimi metodami uniknąć wybuchu poważniejszego kryzysu ekonomicznego, który może PO pozbawić władzy. Drugim celem jest utrzymanie kontroli nad aparatem państwowym i partią - mówi senator PO, relacjonując jedno z ostatnich spotkań z kilkoma bliskimi współpracownikami premiera. - Co nie znaczy, że nie było mu obojętne, jak zostanie załatwiona sprawa tablicy w Smoleńsku. Ja bym to nazwał udzieleniem prezydentowi reprymendy przez premiera, aby Komorowski wiedział, że nie opłaca mu się umacnianie swojej pozycji, że to Tusk jest tu głównym rozgrywającym - dodaje senator.
Zdaniem polityków PO, sprawa smoleńska już zaciążyła na relacjach wewnątrzpartyjnych. Skoro minister Sikorski zakpił sobie z prezydenta i jego małżonki, to stronnicy Komorowskiego szukają sposobu, żeby odpłacić się szefowi dyplomacji. Tym jeden z posłów tłumaczy zamieszanie wokół posiedzenia sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych, na którym miała być przedstawiona informacja MSZ w sprawie zdjęcia przez Rosjan tablicy w Smoleńsku. Początkowo kwestię tę miał referować jeden z wiceministrów, ale przewodniczący komisji poseł Andrzej Halicki (PO) zdecydował o przełożeniu posiedzenia na piątek, żeby mógł w nim wziąć udział minister Sikorski. A Halicki to przecież jeden z najbliższych współpracowników marszałka Sejmu Grzegorza Schetyny, który od dawna jest w sojuszu z prezydentem przeciwko premierowi Tuskowi.
Wcześniejszy termin posiedzenia komisji był o tyle niefortunny, że Sikorski nie mógłby wziąć w nim udziału, bo przebywał w Dausze, gdzie ministrowie spraw zagranicznych dyskutowali o rozwiązaniu sytuacji w Libii. Nieobecność Sikorskiego w Sejmie byłaby więc uzasadniona, ale komisja chciała jednak z ministrem się spotkać. Andrzej Halicki zresztą nie krył, że ponieważ sprawa dotyczy prezydenta, to ważne, żeby w posiedzeniu wziął udział osobiście szef polskiej dyplomacji. Co ciekawe, miał w tym wsparcie także posłów opozycji. Wacław Martyniuk (SLD) jest przekonany, że wyznaczanie posiedzenia komisji, na którym nie byłoby Radosława Sikorskiego, byłoby niestosowne, gdyż sprawa dotyczy urzędu prezydenckiego. Uważa ponadto, że Sikorski robił wszystko, żeby nie stawać przed komisją. - Opozycja, głównie PiS, będzie na pewno ostro atakować Sikorskiego, i o to właśnie stronnikom prezydenta chodzi. Do tych ataków może się przyłączyć SLD, a nawet koalicyjne PSL. Oczywiście my będziemy bronić Sikorskiego, ale i tak dla ministra nie będzie to miłe posiedzenie - tłumaczy jeden z posłów PO. - Minister dostanie nauczkę, że powinien dwa razy się zastanowić, zanim wpuści prezydenta na kolejną minę - dodaje nasz rozmówca.
Divide et impera
Jeden z warszawskich działaczy Platformy jest zdania, że na niekorzyść Sikorskiego działa to, iż wielu wpływowym działaczom PO nie podoba to, że Tusk wyniósł go na jedną z najważniejszych postaci w partii w czasie kampanii wyborczej. Sikorski ma opracować strategię Platformy, zająć się organizacją jej kampanii, co siłą rzeczy osłabi innych polityków. Choć nikt tego oficjalnie w PO nie mówi, to "wywyższenie" Sikorskiego nie zostało dobrze odebrane. U wielu osób nadal nie wzbudza on zaufania jako "były pisowiec", wytykają mu też krótki staż partyjny, nieznajomość struktur terenowych, co może przeszkadzać w prowadzeniu kampanii wyborczej do Sejmu i Senatu. Parlamentarzyści Platformy i działacze niższego szczebla są przekonani, że Donald Tusk powierzył Sikorskiemu tak odpowiedzialne zadanie nie dlatego, aby zrobić na złość Jarosławowi Kaczyńskiemu (choć to też miało pewne znaczenie), ale chodziło mu głównie o to, żeby nie wzmocnić żadnego z dwóch najważniejszych skrzydeł Platformy: "spółdzielni" ministra infrastruktury Cezarego Grabarczyka i "konserwatystów" marszałka Sejmu Grzegorza Schetyny. - Tusk wie, że im więcej będzie skrzydeł w partii, tym bardziej jego pozycja będzie nie do podważenia. Zresztą Sikorski nie jest dla niego zagrożeniem, gdyż nie jest w stanie zbudować w Platformie zbyt dużej własnej grupy i zawsze będzie musiał liczyć na wsparcie Tuska. Ale na pewno Sikorski będzie w stanie szachować Schetynę i Grabarczyka - twierdzi poseł PO z Mazowsza.
Krzysztof Losz
Nasz Dziennik 2011-04-15

Autor: jc