Śmierć dziecka na żywo
Treść
Sąd Rejonowy Katowice-Wschód aresztował na dwa miesiące matkę sześciomiesięcznej Magdy z Sosnowca, której ciało znaleziono w sobotę. Jednak tym, co bulwersuje najbardziej, jest sposób relacjonowania tragedii przez dziennikarzy.
O aresztowanie 22-letniej Katarzyny W., która została zatrzymana przez policję 2 lutego, wnioskowała Prokuratura Okręgowa w Katowicach, która postawiła matce zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci dziecka. Kobieta w chwili popełnienia zarzucanego jej czynu była poczytalna, a jej stan pozwala na udział w czynnościach procesowych. Ciało półrocznej Magdy trafiło do Zakładu Medycyny Sądowej. Dziś odbędzie się sekcja zwłok, która ma odpowiedzieć na pytanie o przyczynę śmierci. Mariusz Łączny, rzecznik katowickiej prokuratury, powiedział, że podczas przesłuchania kobieta przyznała się do zarzucanych jej czynów. Powiedziała, że dziecko zmarło w wyniku nieszczęśliwego wypadku. Tłumaczyła, że dziewczynka wypadła jej z kocyka i uderzyła główką o próg. Według prokuratury, z zeznań matki wynika, że próbowała udzielić dziecku pierwszej pomocy. Jednak wobec faktu, że nie dawało ono oznak życia, w panice postanowiła ukryć jego ciało, wymyśliła też historię, jakoby została napadnięta, a dziecko uprowadzone.
W piątek, po tym jak Katarzyna W. przyznała, że dziecko wypadło jej z rąk i nie dawało oznak życia, które następnie martwe miała porzucić w okolicy ul. Ceglanej nad rzeką Przemszą w Sosnowcu, stacje telewizyjne, fotoreporterzy i dziennikarze przyglądali się pracom policjantów z grupy dochodzeniowo-śledczej przeczesujących teren. - Nic innego nie istniało, tylko to jedno wydarzenie, i to jest już żenujące - ocenia Wojciech Reszczyński, medioznawca, były wicedyrektor Informacyjnej Agencji Radiowej, który na sposobie przekazu medialnego nie pozostawia suchej nitki. - Gdyby to ode mnie zależało, zakazałbym mediom takiego sposobu relacjonowania. Takie spojrzenie jest zastrzeżone dla reportaży, materiałów dziennikarstwa śledczego, słowem dla innych form. Natomiast tu mieliśmy do czynienia z brutalną ingerencją w życie ludzi, a przy tym z bardzo prymitywnym zachowaniem mediów - zauważa Reszczyński. - Media często zapominają, mało tego, nie chcą się pogodzić z tym, że mają ogromny wpływ na to, co się dzieje, a przedstawiając wydarzenia w taki czy inny sposób, też biorą za to odpowiedzialność - dodaje.
Rozgłos jako kapitał
Na problem odpowiedzialności w relacjonowaniu wydarzeń, za słowa i obrazy wskazuje Maciej Iłowiecki, medioznawca, były członek KRRiT. - Co się stało z naszą kulturą, ze społeczeństwem? Brakuje mi przy tym rozważania nad tym, czym w dzisiejszych czasach jest odpowiedzialność za swoje czyny i czyny innych, czy w ogóle jest potrzebna - mówi Iłowiecki. W jego ocenie, w relacjonowaniu wydarzeń coraz częściej mamy do czynienia z napastliwym udziałem dziennikarzy. - Dziennikarz po pierwsze ma obowiązek informować, a po drugie zastanawiać się, czy jego działania są społecznie pożyteczne. Trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że są różni dziennikarze, ale powinnością każdego jest zastanawianie się nad tym, co w przekazie jest ważne. Wydaje mi się jednak, że coraz częściej mamy do czynienia z tandetą, kiedy sensacja wypiera prawdę - ocenia. Za niegodziwą uznaje postawę części mediów, które relacjonując wydarzenia z Sosnowca, sensację postawiły nad prawdą. - Informacje są podstawą życia społecznego, ale nie mogą tu dominować wyłącznie nieszczęścia, klęski żywiołowe, słowem to wszystko, co oddziałuje na ludzkie emocje - zaznacza Iłowiecki.
Mariusz Kamieniecki
Nasz Dziennik Poniedziałek, 6 lutego 2012, Nr 30 (4265)
Autor: jc