Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Śniadek pisze do Komorowskiego

Treść

Przewodniczący Komisji Krajowej NSZZ "Solidarność" Janusz Śniadek wystosował do marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego pismo, w którym żąda wyjaśnień w sprawie szykan, jakie w ubiegłą środę podczas sejmowej debaty na temat sytuacji w służbie zdrowia dotknęły przedstawicielki Sekretariatu Ochrony Zdrowia. Kobietom odebrano torebki, przedmioty osobiste, lekarstwa, choć miały stałe przepustki, nie pozwolono im także opuścić galerii. O sprawie informował "Nasz Dziennik". Jak się dowiedzieliśmy, po interwencji Janusza Śniadka, przewodniczącego "Solidarności", na posiedzeniu prezydium komisji trójstronnej kwestię zobowiązał się wyjaśnić wicepremier Waldemar Pawlak. - Oczekujemy na wyjaśnienia w tej sprawie. Jeżeli tak traktuje się partnerów społecznych, to jak tu mówić o budowaniu zaufania? - powiedział w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" Janusz Śniadek, przewodniczący Komisji Krajowej NSZZ "Solidarność". "Liczymy, że zachowanie straży marszałkowskiej nie było celowym działaniem wobec jednego z partnerów społecznych i że podobne sytuacje w przyszłości nie będą miały miejsca" - napisał w liście do marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego przewodniczący Komisji Krajowej NSZZ "Solidarność" Janusz Śniadek. Pismo z żądaniem wyjaśnień to efekt czwartkowej publikacji "Naszego Dziennika", w której poinformowaliśmy o działaniach podległej Komorowskiemu straży marszałkowskiej wymierzonych w działaczki "Solidarności", które przyjechały do Sejmu, by przysłuchiwać się debacie o sytuacji w służbie zdrowia. Choć kobiety, które do Warszawy zjechały z różnych regionów kraju, niekiedy po wielogodzinnej podróży, miały stałe przepustki i nigdy wcześniej nie ograniczano ich prawa poruszania się po Sejmie, wówczas zostały niemalże uwięzione na galerii sejmowej. Co ciekawe, restrykcje dotknęły wyłącznie przedstawicielek Sekretariatu Ochrony Zdrowia NSZZ "Solidarność". Członkowie innych związków zawodowych mogli po Sejmie poruszać się bez większych ograniczeń. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że całe zdarzenie miało miejsce zaledwie dzień po wypowiedziach osób zbliżonych do Platformy Obywatelskiej oraz byłego prezydenta Lecha Wałęsy, którzy sugerowali, że "Solidarność" działa na "zlecenie PiS". - Zamiast rozmawiać o postulatach "Solidarności", o tym, co mamy do powiedzenia, próbuje się tworzyć wrażenie, że "Solidarność" funkcjonuje jako przedłużenie jakiegoś ramienia politycznego. Zasłania się to, co mówimy, przypisując nam absurdalne intencje - mówi Janusz Śniadek. Przedstawiciele straży marszałkowskiej podczas całego incydentu zapewniali działaczki "Solidarności", że ich działania są zgodne z nowymi rozporządzeniami marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego oraz regulaminem sejmowym. Sęk w tym, że nie ma żadnych zapisów, które nakazywałyby podległym marszałkowi Sejmu funkcjonariuszom odbierać zaproszonym gościom - a działaczki "Solidarności" zostały zaproszone zarówno przez klub parlamentarny PiS, jak i przez wicepremiera Waldemara Pawlaka - telefony komórkowe, przedmioty higieny osobistej czy lekarstwa. Zdaniem samych członkiń "S", takie szykany spotkały je pierwszy raz, choć niektóre z nich obrady Sejmu obserwują od dziesięciu lat. - Zabrano nam torebki, dowody osobiste, niektórym z nas odebrano lekarstwa, nie możemy wyjść np. napić się wody, porozmawiać z dziennikarzami. Zostałyśmy praktycznie na galerii sejmowej uwięzione. Grozi nam się, że jeśli wyjdziemy, to już nie wrócimy - mówiła nam wówczas Maria Ochman, przewodnicząca Sekretariatu Ochrony Zdrowia NSZZ "Solidarność". Janusz Śniadek o całej sprawie poinformował również prezydium Komisji Trójstronnej, prosząc wicepremiera Waldemara Pawlaka o wyjaśnienie incydentu. Wojciech Wybranowski "Nasz Dziennik" 2008-02-12

Autor: wa