Specustawa antychipsowa
Treść
Sejm zdecydował niemal jednogłośnie: w szkołach nie będzie można sprzedawać ani podawać w stołówkach „śmieciowego jedzenia”, czyli np. chipsów, hamburgerów, napojów gazowanych, dań instant. Zasadniczo chodzi o produkty, które zawierają duże ilości nasyconych kwasów tłuszczowych, soli, cukru, które mogą być przyczyną otyłości i różnych chorób. Kiedy wczytamy się w treść ustawy, a zwłaszcza w jej uzasadnienie, to trudno jest odmówić racji posłom głosującym za ustawą, wszak nowe prawo zostało uchwalone w trosce o zdrowie naszych dzieci. Badania zaś wskazują, że złe nawyki żywieniowe to jedna z przyczyn wielu chorób i schorzeń. Ale…
Władza nie powinna aż tak mocno ingerować w nasze życie. Przecież nic nie stoi na przeszkodzie, aby same szkoły i rodzice decydowali o tym, co może być sprzedawane w szkolnych sklepikach i jakie potrawy będą serwowane w szkolnych stołówkach i nie potrzeba do tego żadnej specustawy. Zresztą w wielu placówkach oświatowych takie decyzje dyrektorzy już podjęli, po konsultacji z rodzicami, nie czekając na to, aż wypowie się Sejm, a potem Senat. I pewnie w kolejnych stałoby się to samo.
Czy posłowie są tak naiwni, że uwierzyli w to, iż jedną ustawą zmienią nawyki żywieniowe dzieci i młodzieży? To nie takie proste. Przecież gdy w szkolnym sklepiku nie będzie czekoladowych batonów, chipsów czy coli, to uczniowie kupią je w zwykłym sklepie w drodze do szkoły lub jak będą wracać do domu. Czy następnym krokiem w obronie dzieci będzie więc zakaz sprzedaży takich produktów w sklepach położonych blisko szkół, np. w promieniu 100 lub 200 metrów? A może parlamentarzyści wymyślą też sposób, w jaki można będzie skutecznie kontrolować rodziców, czy aby nie kupują dzieciom „śmieciowego jedzenia”, i w razie czego za to ich karać?
Uchwalona przez posłów ustawa to przykład szkodliwego populizmu, choć na pewno wielu parlamentarzystom przyświecały dobre intencje. Jestem gotów jednak założyć się o duże pieniądze, że spożycie produktów, które politycy wyrzucą ze szkół, i tak nie spadnie, bo zadbają o to producenci i handlowcy poprzez reklamę. Słyszeliśmy ostatnio o uznaniu pizzy za warzywo. Ale rząd będzie się mógł pochwalić, że zrealizowana została jedna z obietnic złożonych przez premier Ewę Kopacz w trakcie exposé. To nic, że akurat ta z tych najłatwiejszych do wprowadzenia.
Krzysztof Losz
Nasz Dziennik, 24 października 2014
Autor: mj