Sposób na sukces? Praca i modlitwa
Treść
Rozmowa z Radosławem Zawrotniakiem, szpadzistą AZS AWF Kraków, brązowym medalistą mistrzostw świata w zmaganiach drużynowych
Brązowy medal mistrzostw świata, wywalczony rok po olimpijskim srebrze, był chyba doskonałym dowodem stałej przynależności do ścisłej elity?
- Jeśli ktoś myślał, że w Pekinie wyrośliśmy jak grzyby po deszczu, to teraz już wie, że w tym sukcesie nie było dzieła przypadku. Na swoją pozycję pracujemy od lat, poświęciliśmy temu kawał naszego życia i zbieramy owoce. Od kilku lat z każdej mistrzowskiej imprezy wracamy z medalem, oby tak dalej.
Sukces był tym cenniejszy, iż po latach tłustych i obfitujących w dobre wyniki, nasza szermierka przeżywa trudny okres, w którym każdy jeden medal jest wyczekiwany z tęsknotą.
- Poziom szermierki na całym świecie niesamowicie się podniósł. Sportowe potęgi: USA, Francja, Rosja, Włochy, przekonały się, że może ona dostarczać mnóstwa medali, i to tych najcenniejszych, najważniejszych, olimpijskich, i zdecydowanie na nią postawiły. Ich śladem poszły również kraje, które nie miały wielkich szermierczych tradycji, jak choćby Brazylia i Wenezuela. Jeszcze kilka lat temu w mistrzostwach świata startowało 15-16 drużyn, teraz w Antalyi w naszej tylko konkurencji było ich 30. To o czymś świadczy. Znakomici trenerzy polscy, rosyjscy, niemieccy, porozjeżdżali się po całym świecie i możemy tylko podziwiać, jak doskonałą wykonują tam pracę.
Chwalimy innych, a czym możemy pochwalić się sami?
- Dwoma medalami ostatnich mistrzostw świata. Niektórzy uważają, że to i tak wynik ponad stan. Po igrzyskach w Pekinie do sekcji AZS AWF Kraków, w której trenuję, zgłaszało się mnóstwo dzieci i młodzieży, chętnych do uprawiania szermierki. Musieliśmy im niestety odmawiać z powodu braku miejsca, odpowiedniej salki. My na co dzień ćwiczymy w dwóch piwniczkach, w których jakoś sobie dajemy radę, ale nie wyobrażamy sobie pracy z dziećmi. Olimpijski medal nie przekuł się w coś trwałego, nie zaowocował nową, lepszą infrastrukturą, bez której trudno myśleć o przyszłości. To jest dramat i problem nie tylko szermierki, ale i wielu innych dyscyplin. Wystarczy zapytać choćby Agnieszki Radwańskiej. Kiedyś wyliczyliśmy, że koszt budowy sali z pełnym wyposażeniem, odnową biologiczną, powinien się zamknąć w kwocie pięciu milionów złotych. Niby dużo, ale w porównaniu ze stadionami piłkarskimi niewiele.
Jak zmieniła się Wasza drużyna od czasu pekińskich igrzysk?
- Jeden zawodnik, Robert Andrzejuk, nie zakwalifikował się na mistrzostwa świata, zamiast niego pojechał Krzysztof Mikołajczak. Nie była to jednak wielka niespodzianka, bo tak naprawdę żaden z nas nie jest pewny miejsca w składzie. Cały czas musimy udowadniać swą wartość. Krzysiek już wcześniej walczył znakomicie, jest młody, perspektywiczny, w przyszłości może zajść bardzo daleko.
Nie jest to frustrujące, że nawet dojście na szczyt, czyli olimpijskie podium, nie gwarantuje spokoju i pewnego miejsca w reprezentacji?
- Mamy mocną grupę, w której nie brakuje też wspaniałych juniorów, medalistów najpoważniejszych młodzieżowych zawodów. Oni nas naciskają, nie dają chwili wytchnienia, i o to chodzi. Nie ma niczego lepszego od ciągłej rywalizacji, dzięki temu każdy trening odbywa się na wysokim poziomie i coś wnosi. W sporcie nie chodzi przecież o zasługi, tylko o ciągłe doskonalenie swoich umiejętności, szybkości, siły.
O ile zatem jest Pan dziś lepszym szpadzistą niż przed rokiem?
- To trudne pytanie, bo ten rok potraktowaliśmy lżej. Nie da się trenować cały czas z taką intensywnością jak przez trzy ostatnie lata. Na pewno jednak mogę powiedzieć, że po obecnym sezonie wychodzę z wyższego pułapu już cztery lata temu. Oznacza to łatwiejsze przygotowania do kolejnych igrzysk. Przeszedłem już tę drogę, wiem co jest skuteczne, wprowadzę tylko jakieś małe poprawki, które - mam nadzieję - zaowocują optymalną dyspozycją.
Jako że nigdy nie jest tak dobrze, aby lepiej być nie mogło, gdzie upatruje Pan rezerw, które można wyzwolić, by zrobić kolejny krok do przodu?
- Nie ma co ukrywać, trochę nam brakuje do Francuzów, którzy obecnie są niezaprzeczalnie najlepsi na świecie. By im dorównać musimy zmienić parę rzeczy, choćby w przygotowaniu fizycznym, wprowadzić nowe zestawy ćwiczeń koordynacyjnych, siłowych. Trójkolorowi są niezwykle mocni, szybcy, a ich ruchy wyglądają nie tylko na płynne, ale i na lekkie, subtelne. Na planszy poruszają się niczym koty. Teoretycznie my też to umiemy, ale w sytuacjach stresowych brakuje nam luzu, swobody, wracamy do wyuczonych schematów. Francuzi potrafią zaskoczyć, oszukać jakimś niekonwencjonalnym zagraniem, to ich wielka siła.
Szpada przypomina szachy. To działania rozpoznawcze, w których często dopiero po minucie, dwóch wzajemnego czarowania się, szukania odpowiednich wariantów taktycznych, potrafimy przewidzieć, co zrobi przeciwnik. To gra, która rozgrywa się w głowie, spokojna, wymagająca cierpliwości, mocnego skupienia uwagi i nieprawdopodobnej siły, bo nierzadko trzeba się przeciskać, przepychać przez rywala. Francuzi są w tym mistrzami.
Można znaleźć na nich sposób?
- Można, można. Do tej pory skupialiśmy się na ogólnych rozwiązaniach, by wygrywać z każdym, za pomocą głowy wymyślać różne przeciwdziałania w zależności od zaistniałej sytuacji na planszy. Teraz zaczniemy trenować konkretnie pod kątem Francuzów. Mamy ich dokładnie rozpracowanych na wideo, będziemy ćwiczyć ich akcje. Nie stracimy tego, co wypracowaliśmy do tej pory, a musimy iść do przodu. Za rok mistrzostwa świata w Paryżu, może właśnie tam staniemy na najwyższym stopniu podium?
Ile potrzebujecie czasu, by dorównać Francuzom?
- Rok. Są dwa podstawowe warunki, które trzeba spełnić, by pokonywać kolejne bariery - mądrze pracować i gorąco się modlić. W meczu o trzecie miejsce mistrzostw świata z Niemcami stoczyłem ostatnią, decydującą walkę z Joergiem Fiedlerem. Rozstrzygnęła się w dogrywce, jednym trafieniem. Chwilę wcześniej zacząłem modlić się do Jezusa Chrystusa, mając jednocześnie na uwadze i wiedząc co muszę wykonać. I nagle włączył się niesamowity automatyzm, jakiś dar z góry i zadałem wspaniałe, chyba najłatwiejsze trafienie w życiu.
Wszystkie swoje sukcesy, te spektakularne, odnosicie dotychczas w zmaganiach drużynowych, kiedy dołączą do nich indywidualne?
- Do tej pory kwalifikację olimpijską zdobywało się poprzez drużynę i pewnie to najważniejsza przyczyna. A zespół mamy dobry, zdyscyplinowany taktycznie, świetnie wyszkolony. Pod drużynę ustawialiśmy także bezpośrednie przygotowania do imprezy mistrzowskiej, czyli tzw. bps. Zazwyczaj ciężkie treningi kończyliśmy 9-10 dni przed kluczowym startem, by na drużynowe zmagania być w najwyższej dyspozycji. Indywidualne zawody zwykle odbywają się kilka dni wcześniej, a trudno szykować dwa szczyty formy. Teraz faktycznie, niezależnie od wszystkiego, chcemy skupić się na medalach indywidualnych. Wymagać to będzie pewnych zmian mentalnych, w taktyce, sposobie walki, ale damy radę.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2009-10-21
Autor: wa